[referat] 1. Samodzielna Brygada Spadochronowa i sojusznicy
: pn 10 lip, 2006 11:14 pm
Mamy już pewien poślizg z pracami kwartalnymi, więc, by nie tracić czasu, postanowiłem wrzucić poniżej jedną z przyczynkarskich prac, które sobie dłubię na boku.
Współpraca 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej z sojusznikami podczas operacji „Market – Garden”. Próba oceny.
Wstęp
1. Samodzielna Brygada Spadochronowa, pierwsza w historii Wojska Polskiego wielka jednostka desantu powietrznego, wciąż nie może się pochwalić w swej historiografii poważną i solidną monografią obejmującą wszelkie aspekty jej dziejów. Oprócz nie opracowanych wręcz zagadnień broni i barwy, okresu szkolenia w Anglii latem 1944 roku czy też szczegółów walk konkretnych pododdziałów pod Arnhem, wspartych wnikliwą kwerendą archiwalną, czytelnika razi wprost „biała plama” w materii stosunków między polskimi spadochroniarzami, a ich w operacji „Market – Garden” aliantami- Brytyjczykami i Amerykanami. Niewielkim pocieszeniem jest tu bardzo stereotypowa, powielana w zasadzie historia konfliktu dowódcy brygady, gen. Stanisława Sosabowskiego między starszymi oficerami brytyjskimi, znajdująca się chyba w każdej pracy dotyczącej udziału Polaków w największej operacji powietrzno desantowej w historii. Pozostałe zagadnienia- relacje między młodszymi oficerami, podoficerami, szeregowymi, bądź też opis i ocena wspólnych działań bojowych, wydają się być dotychczas nietkniętymi. Niedługi czas walk niewiele tłumaczy. O ignorancji w korzystaniu z prac (o źródłach nie wspominając) brytyjskich oraz amerykańskich nie wspominając.
W poniższej pracy, mającej być jedynie przyczynkiem do szerszych badań, zawęzimy pole badawcze tylko do trwania samej operacji, tj. od 17 do 26 września 1944 roku. Spróbujemy przyjrzeć się nieco bliżej współdziałaniu (bądź jego brakowi) 1. SBS z brytyjską 1. Dywizją Powietrzno Desantową, brytyjskimi jednostkami XXX Korpusu: Dywizją Pancerną Gwardii oraz 43. Dywizją Piechoty Wessex, a także amerykańskimi dywizjami powietrzno desantowymi: 82. All American i 101. Screamin` Eagles.
Jak układały się stosunki między sojusznikami? Czy współpracując osiągnięto jakieś pozytywne efekty? Pokuśmy się o krótką, zwięzłą analizę i ocenę.
Brytyjska 1. Dywizja Powietrzno Desantowa
Polska brygada, operacyjne podporządkowana większej jednostce brytyjskiej, stała się w czasie akcji w zasadzie dodatkową czwartą brygadą wchodzącą w jej skład. Stąd też najwięcej Polacy stykali się z Czerwonymi Diabłami, razem z nimi dzielili niedolę „kotła” w Oosterbeek na przedmieściach Arnhem, wreszcie- to im właśnie Polacy szli na odsiecz.
Poczynając od najwyższego szczebla, można powiedzieć, że między polskim generałem Sosabowskim, a jego brytyjskim bezpośrednim zwierzchnikiem, generałem Robertem Royem Urquhartem, szfem sztabu dywizji Charlesem MacKenzie a także brygadierami 1. DPD- Geraldem Lathburym, Phillipem Hicksem i Johnem Hackettem, nie znajdujemy antagonizmów czy nawet zdecydowanej wrogości, jak to miało miejsce w drugiej połowie 1944 roku w przypadku dowódcy brytyjskiego I. Korpusu Powietrzno Desantowego, gen. Fredericka Boy Browninga.
Już od czasu przygotowań do operacji „Comet” i „Market – Garden” gen. Urquhart starał się godzić obowiązki brytyjskiego oficera i oficera- zwierzchnika sojuszniczych Polaków. Poczciwy Szkot musiał balansować między wymagającym oraz zarozumiałym Browningiem, a zdecydowanym, hardym Sosabowskim. Można zaryzykować stwierdzenie, że w sprawach dotyczących taktyki wojsk powietrzno desantowych traktował Urquhart podkomendnego jako nauczyciela W czasie samej akcji obaj dowódcy nie spotkali się; Urquhart walczył ze swą dywizją na północnym brzegu Renu, Sosabowski na południowym. W zasadzie jedynym akcentem ich kontaktów podczas boju była wizyta w Driel, w kwaterze Sosabowskiego, szefa sztabu Urquharta, pułkownika Charlesa Mackenzie. Przepłynął Ren, by przekazać prośbę Roya o przeprawienie możliwie największej liczby spadochroniarzy polskich w celu wzmocnienia okrążonych Brytyjczyków. Mimo trudności sprzętowych, zbierając 6 małych tratw gumowych (tzw. dinghy) leżących na zrzutowisku, a później korzystając z łodzi XXX Korpusu, Polacy dwukrotnie podjęli się niebezpiecznej i karkołomnej przeprawy przez ostrzeliwaną rzekę.
Pozostali wyżsi oficerowie dywizji, w przeciwieństwie do Roya „rasowi” spadochroniarze sprawnie współpracowali ze Sosabowskim, jednakże, tak jak Urquhart, nie mieli podczas bitwy okazji stanąć z Polakiem nad sztabową mapą. Generalnie ich dobre wrażenie wyniesione z okresu wspólnych przygotowań do operacji pozostało pozytywne, a nawet serdeczne, jak w przypadku brygadiera Hacketta, mówiącego o Sosabowskim jako swoim bardzo dobrym przyjacielu.
O ile przebieg sytuacji na polu bitwy sprawił, że kwatery główne obydwu jednostek funkcjonowały oddzielnie, to pewna liczba Polaków walczyła ramię w ramię z Brytyjczykami.
Przyjmując kryterium chronologiczne, to w dniu „D” (17 września) wraz z głównymi siłami 1. DPD lądowało około 10 Polaków- oficerowie łącznikowi (wśród nich słynny kpt. Ludwik Zwolański, który przepłynął dwukrotnie Ren), radiooperatorzy i korespondenci wojenni.
18 września lądowało 10 szybowców desantowych z Polakami z dywizjonu artylerii przeciwpancernej i ich sprzętem (przede wszystkim 5 dział kal. 57 mm). Na rozkaz dowódcy dywizji sprawnie uformowali oni pozycje obronne w pobliżu jego kwatery głównej, tocząc walki z niemiecką bronią pancerną, piechotą i strzelcami wyborowymi.
19 września przybył II rzut szybowcowy, w sile 35 szybowców załadowanych żołnierzami, działami przeciwpancernymi, lekkimi pojazdami, sprzętem saperskim, łącznościowym. Tu spotkała ich niemiła niespodzianka. Brytyjski 10. batalion spadochronowy, mający ochraniać lądowisko, spychany pod ostrzałem Niemców, zbliżył się blisko do lądujących w samym środku bitwy Polaków. Wywiązała się omyłkowa strzelanina. Brytyjczycy tłumaczą to nierozpoznanym kolorem beretów, Polacy obwiniają brytyjskie „come on!” (chodźcie) podobne do niemieckiego „komm”. Prawda leży zapewne gdzieś po środku i cała sytuacja była pochodną zamieszania i chaosu pola bitwy.
Do nocy z 22 na 23 września, kiedy to przeprawili się pierwsi Polacy z Driel, żołnierze rzutu szybowcowego (przede wszystkim artylerzyści), zwykle walczący w małych grupkach, podporządkowani odcinkowi obrony Hotelu „Hartenstein” (kwatera główna 1. DPD) współpracowali z brytyjskimi sojusznikami broni.
Dwie grupy polskich spadochroniarzy, którym udało się przeprawić na brzeg północny (56 w nocy 22/23 września i ok. 150 w nocy 23/24 września), dało okrążonym Czerwonym Diabłom potężny zastrzyk morale. Nadchodzące posiłki, choćby nieliczne, zawsze dają nadzieję na zwycięstwo. Witały ich radosne okrzyki Brytyjczyków „Poles are coming” (Polacy nadchodzą). Polacy luzowali Brytyjczyków w okopach i zajmowanych domach, dawali im papierosy, żywność. Razem, nieraz w tych samych dołkach strzeleckich, dzielili się kończącą amunicją czy też medykamentami. O polityce, ewentualnych napięciach „na górze” co do przeznaczenia i podporządkowania samodzielnej brygady nie było mowy. W warunkach wojennej niedoli współpraca pod naporem nieprzyjaciela okazała się wręcz niezbędna. Nierzadko na migi (angielski znali w formie komunikatywnej przeważnie tylko oficerowie, rzadziej podoficerowie i szeregowi), półsłówkami porozumiewano się.
Wreszcie, gdy w nocy z 25 na 26 września przyszło do przeprawy odwrotowej na drugą stronę Renu, Polacy, mniej zmęczeni niż żołnierze 1. DPD, posiadający nieco więcej sił i amunicji, dostali rozkaz wycofania jako ostatni i osłony odwrotu, który wykonali dobrze.
Generalnie, niewielka, kilkusetosobowa grupa Polaków nie zawiodła sojuszników w Oosterbeek. Również Brytyjczycy powierzali polskim spadochroniarzom odpowiednie zadania, doceniając ich pomoc i zaangażowanie. Obie strony razem, dzielnie stawiały czoła wrogowi. Poza incydentem związanym z zamieszaniem na lądowisku 19 września, współpraca układała się jak najbardziej poprawnie. Trudno w źródłach odnaleźć jakieś wzajemne skargi, zarzuty. Wręcz przeciwnie- ciepłe, przyjacielskie słowa przeplatają się ze zwięzłymi meldunkami o taktycznym współdziałaniu.
Jednostki XXX Korpusu brytyjskiego
Polscy spadochroniarze byli pierwszymi żołnierzami operacji „Market” zrzuconymi na najbardziej wysuniętym na północ odcinku w rejonie Arnhem, z którymi połączyły się siły lądowe operacji „Garden”.
22 września, wykorzystując poranne zamglenie do Driel dotarł zwiad czterech samochodów pancernych i czterech samochodów rozpoznawczych 2. pułku Household Cavalry. Do dziś ich współdziałanie z Polakami budzi wiele kontrowersji. Ledwo bowiem wjechali do Driel, Niemcy rozpoczęli natarcie. Generał Sosabowski skierował wozy brytyjskie do ataku, na co kawalerzyści odmówili, argumentując, że ich pojazdy przeznaczone są do rozpoznania, nie do walki. W obliczu ataku niemieckich ciężkich sił pancernych lekko opancerzone i uzbrojone tylko w lekki karabin maszynowy, a co najwyżej 2- funtowe działko kal. 37 mm istotnie niewiele by zdziałały. Mogły zostać za to zniszczone, a ich celem było rozpoznanie sytuacji nad Renem i utrzymywanie kontaktu z XXX Korpusem, bardzo istotne wobec paraliżu łącznościowego. Z drugiej strony, sama obecność broni pancernej, choćby lekkiej, mogła zadziałać odstraszająco na Niemców. Niechęć Brytyjczyków może tłumaczyć również incydent z poranka, kiedy to nadjeżdżające rozpoznanie Household Cavalry zostało ostrzelane przez żołnierzy 1. SBS. W każdym razie- relacje są sprzeczne. Nie wiadomo, czy zwykle surowy i wymagający gen. Sosabowski nie zaczął rozporządzać młodszymi co prawda stopniem oficerami brytyjskimi. A może wzięła górę podręcznikowa metoda prowadzenia wojny przez gwardzistów?
Następni do polskiej brygady docierali piechurzy z 5. batalionu Duke of Cornwall`s Light Infantry oraz czołgi 4/7 pułku Royal Dragoon Guards. Polacy podzielili się odcinkami obrony z sojusznikami.
24 września do Driel przybył dowodzący XXX Korpusem gen. Brian Horrocks. Wizyta tak wysokiego rangą dowódcy podniosła żołnierskie morale. Zaprosił gen. Sosabowskiego na odprawę korpusu do Valburga.
Co tak naprawdę wydarzyło się na tej odprawie, nie wiadomo. Wiadomo tylko, że miała nerwowy przebieg. We wszystkich polskich publikacjach brytyjscy dowódcy, zwłaszcza Horrocks, gen. Ivor Thomas dowodzący 43. Dywizją Piechoty Wessex (pod jego rozkazy przeszła 1. SBS po połączeniu się z XXX Korpusem), a także brygadierzy przedstawieni są w negatywnym świetle. Literatura brytyjska prezentuje wydarzenia z Valburga bardzo różnie- od przemilczenia, poprzez trzeźwy opis wydarzeń i dyskusji Brytyjczyków z Polakiem, po krytykę opieszałego, cynicznego i kapryśnego gen. Thomasa.
Na odprawie poruszono kwestie dalszych działań- przeprawy 4. batalionu Dorsetshire Regiment i oddziałów polskich. Rozwiązanie to nie podobało się Sosabowskiemu, który słusznie uważał, że jedynie zmasowane forsowanie siłami Wessexu i 1. SBS może uwolnić Czerwone Diabły z okrążenia. Jego upór nie spodobał się wyższym oficerom brytyjskim. Mało tego, Thomas operacyjnie rozkazał Polakom przejść pod komendę młodszego brygadiera ze swojej dywizji. Jeśli faktycznie miało miejsce, było to sprzeczne z regulaminem jakiejkolwiek armii. Zwłaszcza dla oficera tak zdecydowanego, upartego, no i przywiązanego do regulaminów, jak Sosabowski musiało być nie do zniesienia. Jeżeli wierzyć polskim relacjom, Thomas zamiast zwracać się wprost do polskiego generała, rozmawiał z brytyjskim oficerem łącznikowym przy 1. SBS, ppłk. Stevensem. Być może całą przykrą sytuacją spowodowało zderzenie dwóch odmiennych, kontrowersyjnych osobowości. A do takich należał nie tylko Sosabowski, ale i Thomas.
Mimo wcześniejszego, bardzo pozytywnego wrażenia wyniesionego ze spotkania z Horrocksem, polski generał i oficerowie XXX Korpusu rozstali się w raczej nieprzyjemnej atmosferze. Ze względu na upływ czasu, a z nim odchodzenie z tego świata naocznych świadków, oraz trudną dostępność niektórych archiwów brytyjskich, trudno będzie jednoznacznie odtworzyć przebieg odprawy w Valburgu z 24 września 1944 roku.
Amerykańskie dywizje powietrzno desantowe
Polskie pododdziały, które nie zostały zrzucone razem z głównymi siłami 1. SBS 21 września pod Driel (z powodu złej pogody zawróciła część samolotów), skakały 23 września pod Grave w strefie amerykańskiej 82. Dywizji Powietrzno Desantowej All American, razem z ostatnim rzutem szybowcowym tejże dywizji. Około 560 Polaków pod komendą dowódcy I. Batalionu spadochronowego, majora Tonna, zdesantowało się nad lądowiskiem amerykańskich szybowców. Działając pod rozkazami gen. Jamesa Jumpin` Jima Gavina, dowódcy dywizji, Polacy osłaniali koncentrację, a później marsz artylerii dywizyjnej na stanowiska ogniowe. Powojenne wypowiedzi tego znakomitego dowódcy bardzo dobrze świadczą o Polakach.
W All American, jak sama nazwa mówi, rekrutującej żołnierzy ze wszystkich stanów amerykańskich, służyło również wielu spadochroniarzy polskiego pochodzenia. Zetknęli się z nimi żołnierze 1. SBS. Poprosiliśmy, czy by nas nie podwieźli swoimi jeepami- byliśmy obładowani ekwipunkiem i czekał nas długi marsz do Driel. Łamaną polszczyzną odpowiedzieli: chcieliście tej wojny, to sobie na niej zapier...
Jeżeli chodzi o 101. Dywizję Powietrzno Desantową Screamin` Eagles, nasi spadochroniarze mieli z nią znacznie mniej kontaktu, bowiem działali w innym obszarze operacyjnym. Jednakże w książce Davida Webstera pojawia się o nich wzmianka: Polscy spadochroniarze w szarych beretach pilnowali mostu na kanale Maas- Waal kilka kilometrów dalej, gdy tamtędy przejeżdżaliśmy. Okopani po obu stronach małego, wiszącego mostu Polacy, którzy byli wspaniałymi ludźmi i znakomitymi żołnierzami, strzegli przeprawy przed atakiem niemieckich spadochroniarzy. Machali do nas radośnie, kiedy ich mijaliśmy, wykrzykując pozdrowienia.
Pozostałe kontakty 1. SBS ze Screamin` Eagles miały miejsce już po zakończeniu operacji.
Zakończenie
Jak już wspomniano na wstępie, praca ta nie jest wnikliwym studium nad relacjami polsko- alianckimi na wszystkich szczeblach podczas działań wojennych w Holandii we wrześniu 1944 roku. Wydaje się jednak, że chociażby po tak krótkim na to zagadnienie spojrzeniu wyłania nam się obraz stosunków między 1. Samodzielną Brygadą Spadochronową, a jej towarzyszami broni. Jaki jest ten obraz?
Nie odbiega raczej od spotykanego w zasadzie na wszystkich frontach II wojny światowej, a nawet w całej historii wojen. Zawsze bowiem, gdy przychodzi do sojuszy, na polu walki równie często, jak akty braterstwa, zdarzają się pomyłki, wzajemne oskarżenia, a czasami nawet wrogość. I w „Market – Garden” było podobnie. Generalnie raczej przyjacielskie relacje między szeregowymi, podoficerami, oficerami młodszymi przeplatały się z aktami ślepej furii. A i na najwyższym szczeblu dowodzenia mamy pełen przekrój: od szacunku po zniewagi. Można rzec, że biorąc pod uwagę omawiane kryterium wypada polska brygada lepiej od swej „większej siostry” walczącej na tym samym teatrze działań wojennych, 1. Dywizji Pancernej, przez aliantów w Normandii uważanej wręcz za niesubordynowaną.
Mając na względzie stres pola walki, zamieszanie i chaos na nim panujące, pozostając nie bez znaczenia na ludzkie zachowania, trzeba powiedzieć, że tak Polacy, jak Brytyjczycy i Amerykanie starali się współdziałać zgodnie z założeniami, a czasami nawet poza nie wykraczając, jak choćby w „kotle” Oosterbeek. Cieniem kładzie się tu jedynie odprawa w Valburgu; zaryzykować można stwierdzenie, że była ona niejako pochodną narastającego przed operacją konfliktu na linii Sosabowski- Browning oraz preludium tego, co z polskim generałem miało stać się później. Ale to już temat wymagający znacznie obszerniejszego opracowania, które miejmy nadzieję wcześniej czy później się w Polsce ukaże.
Michał Różyński 2006
P.S. Ze względów technicznych nie ma tu przypisów. Jeżeli by ktoś chciał, mogę mu przesłać uzupełnioną Wordowską wersję wraz z bibliografią.
Współpraca 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej z sojusznikami podczas operacji „Market – Garden”. Próba oceny.
Wstęp
1. Samodzielna Brygada Spadochronowa, pierwsza w historii Wojska Polskiego wielka jednostka desantu powietrznego, wciąż nie może się pochwalić w swej historiografii poważną i solidną monografią obejmującą wszelkie aspekty jej dziejów. Oprócz nie opracowanych wręcz zagadnień broni i barwy, okresu szkolenia w Anglii latem 1944 roku czy też szczegółów walk konkretnych pododdziałów pod Arnhem, wspartych wnikliwą kwerendą archiwalną, czytelnika razi wprost „biała plama” w materii stosunków między polskimi spadochroniarzami, a ich w operacji „Market – Garden” aliantami- Brytyjczykami i Amerykanami. Niewielkim pocieszeniem jest tu bardzo stereotypowa, powielana w zasadzie historia konfliktu dowódcy brygady, gen. Stanisława Sosabowskiego między starszymi oficerami brytyjskimi, znajdująca się chyba w każdej pracy dotyczącej udziału Polaków w największej operacji powietrzno desantowej w historii. Pozostałe zagadnienia- relacje między młodszymi oficerami, podoficerami, szeregowymi, bądź też opis i ocena wspólnych działań bojowych, wydają się być dotychczas nietkniętymi. Niedługi czas walk niewiele tłumaczy. O ignorancji w korzystaniu z prac (o źródłach nie wspominając) brytyjskich oraz amerykańskich nie wspominając.
W poniższej pracy, mającej być jedynie przyczynkiem do szerszych badań, zawęzimy pole badawcze tylko do trwania samej operacji, tj. od 17 do 26 września 1944 roku. Spróbujemy przyjrzeć się nieco bliżej współdziałaniu (bądź jego brakowi) 1. SBS z brytyjską 1. Dywizją Powietrzno Desantową, brytyjskimi jednostkami XXX Korpusu: Dywizją Pancerną Gwardii oraz 43. Dywizją Piechoty Wessex, a także amerykańskimi dywizjami powietrzno desantowymi: 82. All American i 101. Screamin` Eagles.
Jak układały się stosunki między sojusznikami? Czy współpracując osiągnięto jakieś pozytywne efekty? Pokuśmy się o krótką, zwięzłą analizę i ocenę.
Brytyjska 1. Dywizja Powietrzno Desantowa
Polska brygada, operacyjne podporządkowana większej jednostce brytyjskiej, stała się w czasie akcji w zasadzie dodatkową czwartą brygadą wchodzącą w jej skład. Stąd też najwięcej Polacy stykali się z Czerwonymi Diabłami, razem z nimi dzielili niedolę „kotła” w Oosterbeek na przedmieściach Arnhem, wreszcie- to im właśnie Polacy szli na odsiecz.
Poczynając od najwyższego szczebla, można powiedzieć, że między polskim generałem Sosabowskim, a jego brytyjskim bezpośrednim zwierzchnikiem, generałem Robertem Royem Urquhartem, szfem sztabu dywizji Charlesem MacKenzie a także brygadierami 1. DPD- Geraldem Lathburym, Phillipem Hicksem i Johnem Hackettem, nie znajdujemy antagonizmów czy nawet zdecydowanej wrogości, jak to miało miejsce w drugiej połowie 1944 roku w przypadku dowódcy brytyjskiego I. Korpusu Powietrzno Desantowego, gen. Fredericka Boy Browninga.
Już od czasu przygotowań do operacji „Comet” i „Market – Garden” gen. Urquhart starał się godzić obowiązki brytyjskiego oficera i oficera- zwierzchnika sojuszniczych Polaków. Poczciwy Szkot musiał balansować między wymagającym oraz zarozumiałym Browningiem, a zdecydowanym, hardym Sosabowskim. Można zaryzykować stwierdzenie, że w sprawach dotyczących taktyki wojsk powietrzno desantowych traktował Urquhart podkomendnego jako nauczyciela W czasie samej akcji obaj dowódcy nie spotkali się; Urquhart walczył ze swą dywizją na północnym brzegu Renu, Sosabowski na południowym. W zasadzie jedynym akcentem ich kontaktów podczas boju była wizyta w Driel, w kwaterze Sosabowskiego, szefa sztabu Urquharta, pułkownika Charlesa Mackenzie. Przepłynął Ren, by przekazać prośbę Roya o przeprawienie możliwie największej liczby spadochroniarzy polskich w celu wzmocnienia okrążonych Brytyjczyków. Mimo trudności sprzętowych, zbierając 6 małych tratw gumowych (tzw. dinghy) leżących na zrzutowisku, a później korzystając z łodzi XXX Korpusu, Polacy dwukrotnie podjęli się niebezpiecznej i karkołomnej przeprawy przez ostrzeliwaną rzekę.
Pozostali wyżsi oficerowie dywizji, w przeciwieństwie do Roya „rasowi” spadochroniarze sprawnie współpracowali ze Sosabowskim, jednakże, tak jak Urquhart, nie mieli podczas bitwy okazji stanąć z Polakiem nad sztabową mapą. Generalnie ich dobre wrażenie wyniesione z okresu wspólnych przygotowań do operacji pozostało pozytywne, a nawet serdeczne, jak w przypadku brygadiera Hacketta, mówiącego o Sosabowskim jako swoim bardzo dobrym przyjacielu.
O ile przebieg sytuacji na polu bitwy sprawił, że kwatery główne obydwu jednostek funkcjonowały oddzielnie, to pewna liczba Polaków walczyła ramię w ramię z Brytyjczykami.
Przyjmując kryterium chronologiczne, to w dniu „D” (17 września) wraz z głównymi siłami 1. DPD lądowało około 10 Polaków- oficerowie łącznikowi (wśród nich słynny kpt. Ludwik Zwolański, który przepłynął dwukrotnie Ren), radiooperatorzy i korespondenci wojenni.
18 września lądowało 10 szybowców desantowych z Polakami z dywizjonu artylerii przeciwpancernej i ich sprzętem (przede wszystkim 5 dział kal. 57 mm). Na rozkaz dowódcy dywizji sprawnie uformowali oni pozycje obronne w pobliżu jego kwatery głównej, tocząc walki z niemiecką bronią pancerną, piechotą i strzelcami wyborowymi.
19 września przybył II rzut szybowcowy, w sile 35 szybowców załadowanych żołnierzami, działami przeciwpancernymi, lekkimi pojazdami, sprzętem saperskim, łącznościowym. Tu spotkała ich niemiła niespodzianka. Brytyjski 10. batalion spadochronowy, mający ochraniać lądowisko, spychany pod ostrzałem Niemców, zbliżył się blisko do lądujących w samym środku bitwy Polaków. Wywiązała się omyłkowa strzelanina. Brytyjczycy tłumaczą to nierozpoznanym kolorem beretów, Polacy obwiniają brytyjskie „come on!” (chodźcie) podobne do niemieckiego „komm”. Prawda leży zapewne gdzieś po środku i cała sytuacja była pochodną zamieszania i chaosu pola bitwy.
Do nocy z 22 na 23 września, kiedy to przeprawili się pierwsi Polacy z Driel, żołnierze rzutu szybowcowego (przede wszystkim artylerzyści), zwykle walczący w małych grupkach, podporządkowani odcinkowi obrony Hotelu „Hartenstein” (kwatera główna 1. DPD) współpracowali z brytyjskimi sojusznikami broni.
Dwie grupy polskich spadochroniarzy, którym udało się przeprawić na brzeg północny (56 w nocy 22/23 września i ok. 150 w nocy 23/24 września), dało okrążonym Czerwonym Diabłom potężny zastrzyk morale. Nadchodzące posiłki, choćby nieliczne, zawsze dają nadzieję na zwycięstwo. Witały ich radosne okrzyki Brytyjczyków „Poles are coming” (Polacy nadchodzą). Polacy luzowali Brytyjczyków w okopach i zajmowanych domach, dawali im papierosy, żywność. Razem, nieraz w tych samych dołkach strzeleckich, dzielili się kończącą amunicją czy też medykamentami. O polityce, ewentualnych napięciach „na górze” co do przeznaczenia i podporządkowania samodzielnej brygady nie było mowy. W warunkach wojennej niedoli współpraca pod naporem nieprzyjaciela okazała się wręcz niezbędna. Nierzadko na migi (angielski znali w formie komunikatywnej przeważnie tylko oficerowie, rzadziej podoficerowie i szeregowi), półsłówkami porozumiewano się.
Wreszcie, gdy w nocy z 25 na 26 września przyszło do przeprawy odwrotowej na drugą stronę Renu, Polacy, mniej zmęczeni niż żołnierze 1. DPD, posiadający nieco więcej sił i amunicji, dostali rozkaz wycofania jako ostatni i osłony odwrotu, który wykonali dobrze.
Generalnie, niewielka, kilkusetosobowa grupa Polaków nie zawiodła sojuszników w Oosterbeek. Również Brytyjczycy powierzali polskim spadochroniarzom odpowiednie zadania, doceniając ich pomoc i zaangażowanie. Obie strony razem, dzielnie stawiały czoła wrogowi. Poza incydentem związanym z zamieszaniem na lądowisku 19 września, współpraca układała się jak najbardziej poprawnie. Trudno w źródłach odnaleźć jakieś wzajemne skargi, zarzuty. Wręcz przeciwnie- ciepłe, przyjacielskie słowa przeplatają się ze zwięzłymi meldunkami o taktycznym współdziałaniu.
Jednostki XXX Korpusu brytyjskiego
Polscy spadochroniarze byli pierwszymi żołnierzami operacji „Market” zrzuconymi na najbardziej wysuniętym na północ odcinku w rejonie Arnhem, z którymi połączyły się siły lądowe operacji „Garden”.
22 września, wykorzystując poranne zamglenie do Driel dotarł zwiad czterech samochodów pancernych i czterech samochodów rozpoznawczych 2. pułku Household Cavalry. Do dziś ich współdziałanie z Polakami budzi wiele kontrowersji. Ledwo bowiem wjechali do Driel, Niemcy rozpoczęli natarcie. Generał Sosabowski skierował wozy brytyjskie do ataku, na co kawalerzyści odmówili, argumentując, że ich pojazdy przeznaczone są do rozpoznania, nie do walki. W obliczu ataku niemieckich ciężkich sił pancernych lekko opancerzone i uzbrojone tylko w lekki karabin maszynowy, a co najwyżej 2- funtowe działko kal. 37 mm istotnie niewiele by zdziałały. Mogły zostać za to zniszczone, a ich celem było rozpoznanie sytuacji nad Renem i utrzymywanie kontaktu z XXX Korpusem, bardzo istotne wobec paraliżu łącznościowego. Z drugiej strony, sama obecność broni pancernej, choćby lekkiej, mogła zadziałać odstraszająco na Niemców. Niechęć Brytyjczyków może tłumaczyć również incydent z poranka, kiedy to nadjeżdżające rozpoznanie Household Cavalry zostało ostrzelane przez żołnierzy 1. SBS. W każdym razie- relacje są sprzeczne. Nie wiadomo, czy zwykle surowy i wymagający gen. Sosabowski nie zaczął rozporządzać młodszymi co prawda stopniem oficerami brytyjskimi. A może wzięła górę podręcznikowa metoda prowadzenia wojny przez gwardzistów?
Następni do polskiej brygady docierali piechurzy z 5. batalionu Duke of Cornwall`s Light Infantry oraz czołgi 4/7 pułku Royal Dragoon Guards. Polacy podzielili się odcinkami obrony z sojusznikami.
24 września do Driel przybył dowodzący XXX Korpusem gen. Brian Horrocks. Wizyta tak wysokiego rangą dowódcy podniosła żołnierskie morale. Zaprosił gen. Sosabowskiego na odprawę korpusu do Valburga.
Co tak naprawdę wydarzyło się na tej odprawie, nie wiadomo. Wiadomo tylko, że miała nerwowy przebieg. We wszystkich polskich publikacjach brytyjscy dowódcy, zwłaszcza Horrocks, gen. Ivor Thomas dowodzący 43. Dywizją Piechoty Wessex (pod jego rozkazy przeszła 1. SBS po połączeniu się z XXX Korpusem), a także brygadierzy przedstawieni są w negatywnym świetle. Literatura brytyjska prezentuje wydarzenia z Valburga bardzo różnie- od przemilczenia, poprzez trzeźwy opis wydarzeń i dyskusji Brytyjczyków z Polakiem, po krytykę opieszałego, cynicznego i kapryśnego gen. Thomasa.
Na odprawie poruszono kwestie dalszych działań- przeprawy 4. batalionu Dorsetshire Regiment i oddziałów polskich. Rozwiązanie to nie podobało się Sosabowskiemu, który słusznie uważał, że jedynie zmasowane forsowanie siłami Wessexu i 1. SBS może uwolnić Czerwone Diabły z okrążenia. Jego upór nie spodobał się wyższym oficerom brytyjskim. Mało tego, Thomas operacyjnie rozkazał Polakom przejść pod komendę młodszego brygadiera ze swojej dywizji. Jeśli faktycznie miało miejsce, było to sprzeczne z regulaminem jakiejkolwiek armii. Zwłaszcza dla oficera tak zdecydowanego, upartego, no i przywiązanego do regulaminów, jak Sosabowski musiało być nie do zniesienia. Jeżeli wierzyć polskim relacjom, Thomas zamiast zwracać się wprost do polskiego generała, rozmawiał z brytyjskim oficerem łącznikowym przy 1. SBS, ppłk. Stevensem. Być może całą przykrą sytuacją spowodowało zderzenie dwóch odmiennych, kontrowersyjnych osobowości. A do takich należał nie tylko Sosabowski, ale i Thomas.
Mimo wcześniejszego, bardzo pozytywnego wrażenia wyniesionego ze spotkania z Horrocksem, polski generał i oficerowie XXX Korpusu rozstali się w raczej nieprzyjemnej atmosferze. Ze względu na upływ czasu, a z nim odchodzenie z tego świata naocznych świadków, oraz trudną dostępność niektórych archiwów brytyjskich, trudno będzie jednoznacznie odtworzyć przebieg odprawy w Valburgu z 24 września 1944 roku.
Amerykańskie dywizje powietrzno desantowe
Polskie pododdziały, które nie zostały zrzucone razem z głównymi siłami 1. SBS 21 września pod Driel (z powodu złej pogody zawróciła część samolotów), skakały 23 września pod Grave w strefie amerykańskiej 82. Dywizji Powietrzno Desantowej All American, razem z ostatnim rzutem szybowcowym tejże dywizji. Około 560 Polaków pod komendą dowódcy I. Batalionu spadochronowego, majora Tonna, zdesantowało się nad lądowiskiem amerykańskich szybowców. Działając pod rozkazami gen. Jamesa Jumpin` Jima Gavina, dowódcy dywizji, Polacy osłaniali koncentrację, a później marsz artylerii dywizyjnej na stanowiska ogniowe. Powojenne wypowiedzi tego znakomitego dowódcy bardzo dobrze świadczą o Polakach.
W All American, jak sama nazwa mówi, rekrutującej żołnierzy ze wszystkich stanów amerykańskich, służyło również wielu spadochroniarzy polskiego pochodzenia. Zetknęli się z nimi żołnierze 1. SBS. Poprosiliśmy, czy by nas nie podwieźli swoimi jeepami- byliśmy obładowani ekwipunkiem i czekał nas długi marsz do Driel. Łamaną polszczyzną odpowiedzieli: chcieliście tej wojny, to sobie na niej zapier...
Jeżeli chodzi o 101. Dywizję Powietrzno Desantową Screamin` Eagles, nasi spadochroniarze mieli z nią znacznie mniej kontaktu, bowiem działali w innym obszarze operacyjnym. Jednakże w książce Davida Webstera pojawia się o nich wzmianka: Polscy spadochroniarze w szarych beretach pilnowali mostu na kanale Maas- Waal kilka kilometrów dalej, gdy tamtędy przejeżdżaliśmy. Okopani po obu stronach małego, wiszącego mostu Polacy, którzy byli wspaniałymi ludźmi i znakomitymi żołnierzami, strzegli przeprawy przed atakiem niemieckich spadochroniarzy. Machali do nas radośnie, kiedy ich mijaliśmy, wykrzykując pozdrowienia.
Pozostałe kontakty 1. SBS ze Screamin` Eagles miały miejsce już po zakończeniu operacji.
Zakończenie
Jak już wspomniano na wstępie, praca ta nie jest wnikliwym studium nad relacjami polsko- alianckimi na wszystkich szczeblach podczas działań wojennych w Holandii we wrześniu 1944 roku. Wydaje się jednak, że chociażby po tak krótkim na to zagadnienie spojrzeniu wyłania nam się obraz stosunków między 1. Samodzielną Brygadą Spadochronową, a jej towarzyszami broni. Jaki jest ten obraz?
Nie odbiega raczej od spotykanego w zasadzie na wszystkich frontach II wojny światowej, a nawet w całej historii wojen. Zawsze bowiem, gdy przychodzi do sojuszy, na polu walki równie często, jak akty braterstwa, zdarzają się pomyłki, wzajemne oskarżenia, a czasami nawet wrogość. I w „Market – Garden” było podobnie. Generalnie raczej przyjacielskie relacje między szeregowymi, podoficerami, oficerami młodszymi przeplatały się z aktami ślepej furii. A i na najwyższym szczeblu dowodzenia mamy pełen przekrój: od szacunku po zniewagi. Można rzec, że biorąc pod uwagę omawiane kryterium wypada polska brygada lepiej od swej „większej siostry” walczącej na tym samym teatrze działań wojennych, 1. Dywizji Pancernej, przez aliantów w Normandii uważanej wręcz za niesubordynowaną.
Mając na względzie stres pola walki, zamieszanie i chaos na nim panujące, pozostając nie bez znaczenia na ludzkie zachowania, trzeba powiedzieć, że tak Polacy, jak Brytyjczycy i Amerykanie starali się współdziałać zgodnie z założeniami, a czasami nawet poza nie wykraczając, jak choćby w „kotle” Oosterbeek. Cieniem kładzie się tu jedynie odprawa w Valburgu; zaryzykować można stwierdzenie, że była ona niejako pochodną narastającego przed operacją konfliktu na linii Sosabowski- Browning oraz preludium tego, co z polskim generałem miało stać się później. Ale to już temat wymagający znacznie obszerniejszego opracowania, które miejmy nadzieję wcześniej czy później się w Polsce ukaże.
Michał Różyński 2006
P.S. Ze względów technicznych nie ma tu przypisów. Jeżeli by ktoś chciał, mogę mu przesłać uzupełnioną Wordowską wersję wraz z bibliografią.