Marsz Czarnych Diabłów
Moderator: Mike
Marsz Czarnych Diabłów
Właśnie dotarła do mnie gorąca jeszcze i pachnąca drukiem książka Evan`a McGilvray`a Marsz Czarnych Diabłów, odyseja dywizji pancernej generała Maczka wydana w tym roku przez poznański Rebis.
Impresje po przeczytaniu pierwszych 30 stron?
Trudno wyczuć :-) Książka generalnie bardziej w klimacie Sprawy honoru i całej już serii jej podobnych, dość ogólna, bardziej beletrystyczna niż naukowa. Lekka i żywa, typowa anglosaska narracja ze wszystkimi jej zaletami oraz wadami. Autor skupia się głównie na działaniach bojowych dywizji, a zatem na pierwszych 30- 40 stronach w pigułce jest i krótka historia Polski od rozbiorów począwszy, dwudziestolecie międzywojenne, kampania wrześniowa, kampania we Francji.
McGilvray na wstępie deklaruje, że będzie się opierał przede wszystkim na polskich źródłach. Nie mogę na razie ocenić, na ile czerpie z ich wiarygodności/niewiarygodności.
Z ciekawszych smaczków można wspomnieć docenianie bojowego doświadczenia Maczka przy pisaniu o szkoleniu dywizji, przy jednoczesnych gierkach politycznych na "górze" PSZ, a także indolencji, odporności na nowinki taktyczne z wojny w Afryce Północnej.
Zdjęć dośc dużo, kilka całkiem ciekawych, aczkolwiek pojawiają się błędy, jak choćby przy fotce Shermana- rzekomo z 24. Pułku Ułanów nad brzegiem Waal- który w książce William`a Buckingham`a Arnhem 1944 zidentyfikowany został jako czołg Dywizji Pancernej Gwardii, a oznaczenia wskazują na 27. Samodzielną Brygadę Pancerną.
Takich pomyłek udało się już mnie parę wypatrzyć, a do paru kolejnych mam podejrzenia.
[ Dodano: Pon Cze 05, 2006 3:36 pm ]
No, już jestem po lekturze Marszu. Wrażenia? Mówiąc potocznie: ni ziębi, ni grzeje. Poza wstępem i wspomnianym wyżej początkiem to jak na literaturę anglosaską, bardzo sucha narracja, czyli "dnia X pluton Y pojechał do miejsca Z". Uważając go niejako za miniaturkę dywizji, autor skupił się przede wszystkim na działaniach 10. Pułku Strzelców Konnych (a szkoda), gros pracy opierając na relacjach kilku weteranów i dwóch- trzech książkach. W bibliografii powołuje się też na archiwa IPiM, ale bez konkretnych sygnatur. Stosunkowo mało oczekiwanych przeze mnie opracowań i źródeł brytyjskich, kanadyjskich czy też amerykańskich.
Między wersami beznamiętnych kronik przewijają się "smaczki"- oceny politycznych gierek w PSZ, nieprzygotowania 1. DPanc do prowadzenia działań bojowych na nowoczesnym polu walki czy traktowania jeńców przez pancerniaków. Niestety w tym ostatnim przypadku brak zazwyczaj jakiejkolwiek bazy źródłowej, co sprowadza informację do opowiadań rynkowej przekupki.
Na ocenę pracy McGilvray`a negatywnie wpływa wspomniany chaos ikonograficzny. Część zdjęć zostało błędnie podpisanych, część podpisano prawidłowo, ale nie mają bezpośredniego związku z tematem.
Reasumując, Marsz Czarnych Diabłów można uznać za pracę, która raczej nie zrewolucjonizuje publikowanych w Polsce książek poświęconych 1. DPanc. Jest jednak kolekcjonerskim uzupełnieniem biblioteczki każdego zainteresowanego historią dywizji. Może też dzięki niej wzrośnie zainteresowanie pancerniakami, analogicznie chociażby do tego wywołanego Parkerowskim Monte Cassino?
Impresje po przeczytaniu pierwszych 30 stron?
Trudno wyczuć :-) Książka generalnie bardziej w klimacie Sprawy honoru i całej już serii jej podobnych, dość ogólna, bardziej beletrystyczna niż naukowa. Lekka i żywa, typowa anglosaska narracja ze wszystkimi jej zaletami oraz wadami. Autor skupia się głównie na działaniach bojowych dywizji, a zatem na pierwszych 30- 40 stronach w pigułce jest i krótka historia Polski od rozbiorów począwszy, dwudziestolecie międzywojenne, kampania wrześniowa, kampania we Francji.
McGilvray na wstępie deklaruje, że będzie się opierał przede wszystkim na polskich źródłach. Nie mogę na razie ocenić, na ile czerpie z ich wiarygodności/niewiarygodności.
Z ciekawszych smaczków można wspomnieć docenianie bojowego doświadczenia Maczka przy pisaniu o szkoleniu dywizji, przy jednoczesnych gierkach politycznych na "górze" PSZ, a także indolencji, odporności na nowinki taktyczne z wojny w Afryce Północnej.
Zdjęć dośc dużo, kilka całkiem ciekawych, aczkolwiek pojawiają się błędy, jak choćby przy fotce Shermana- rzekomo z 24. Pułku Ułanów nad brzegiem Waal- który w książce William`a Buckingham`a Arnhem 1944 zidentyfikowany został jako czołg Dywizji Pancernej Gwardii, a oznaczenia wskazują na 27. Samodzielną Brygadę Pancerną.
Takich pomyłek udało się już mnie parę wypatrzyć, a do paru kolejnych mam podejrzenia.
[ Dodano: Pon Cze 05, 2006 3:36 pm ]
No, już jestem po lekturze Marszu. Wrażenia? Mówiąc potocznie: ni ziębi, ni grzeje. Poza wstępem i wspomnianym wyżej początkiem to jak na literaturę anglosaską, bardzo sucha narracja, czyli "dnia X pluton Y pojechał do miejsca Z". Uważając go niejako za miniaturkę dywizji, autor skupił się przede wszystkim na działaniach 10. Pułku Strzelców Konnych (a szkoda), gros pracy opierając na relacjach kilku weteranów i dwóch- trzech książkach. W bibliografii powołuje się też na archiwa IPiM, ale bez konkretnych sygnatur. Stosunkowo mało oczekiwanych przeze mnie opracowań i źródeł brytyjskich, kanadyjskich czy też amerykańskich.
Między wersami beznamiętnych kronik przewijają się "smaczki"- oceny politycznych gierek w PSZ, nieprzygotowania 1. DPanc do prowadzenia działań bojowych na nowoczesnym polu walki czy traktowania jeńców przez pancerniaków. Niestety w tym ostatnim przypadku brak zazwyczaj jakiejkolwiek bazy źródłowej, co sprowadza informację do opowiadań rynkowej przekupki.
Na ocenę pracy McGilvray`a negatywnie wpływa wspomniany chaos ikonograficzny. Część zdjęć zostało błędnie podpisanych, część podpisano prawidłowo, ale nie mają bezpośredniego związku z tematem.
Reasumując, Marsz Czarnych Diabłów można uznać za pracę, która raczej nie zrewolucjonizuje publikowanych w Polsce książek poświęconych 1. DPanc. Jest jednak kolekcjonerskim uzupełnieniem biblioteczki każdego zainteresowanego historią dywizji. Może też dzięki niej wzrośnie zainteresowanie pancerniakami, analogicznie chociażby do tego wywołanego Parkerowskim Monte Cassino?
Hit first. Hit hard. Keep on hitting.
Nie wiem czy się zgodzicie, ale czy nie macie wrażenia, że 10. psk to najlepiej opisana formacja 1.DPanc.?
A przy okazji publikacji: czy znacie książkę Johna Keegana "Six Armies in Normandy"?
Jest tam rozdział "Polish Battlefield" - łatwo się domyśleć o kim.
(Jest jeszcze "All American Screaming Eagles", "Scottish Corridor" i inne o Kanadyjczykach, Francuzach i Niemcach)
Książka napisana ładnych kilka dziesięcioleci temu i do momentu dzisiejszego "revivalu" zachodniego zainteresowania polskim udziałem w WWII, była dla mnie bardzo jasnym światłem w tunelu.
Ogólnie Keegan pisze o Polakach z wielkim sentymentem i ciepłem, ale na temat jego "historical correctness" nie mi się wypowiadać.
Tak już zupełnie na marginesie to polecam jego książki (nawet coś wydano w Polsce), bo o militarnej historii pisze świetnie. Swego czasu, to dzięki niemu zrozumiałem jak doszło do wybuchu WW I, bo wcześniej nie dawałem rady :)
Pozdrawiam,
Paweł
A przy okazji publikacji: czy znacie książkę Johna Keegana "Six Armies in Normandy"?
Jest tam rozdział "Polish Battlefield" - łatwo się domyśleć o kim.
(Jest jeszcze "All American Screaming Eagles", "Scottish Corridor" i inne o Kanadyjczykach, Francuzach i Niemcach)
Książka napisana ładnych kilka dziesięcioleci temu i do momentu dzisiejszego "revivalu" zachodniego zainteresowania polskim udziałem w WWII, była dla mnie bardzo jasnym światłem w tunelu.
Ogólnie Keegan pisze o Polakach z wielkim sentymentem i ciepłem, ale na temat jego "historical correctness" nie mi się wypowiadać.
Tak już zupełnie na marginesie to polecam jego książki (nawet coś wydano w Polsce), bo o militarnej historii pisze świetnie. Swego czasu, to dzięki niemu zrozumiałem jak doszło do wybuchu WW I, bo wcześniej nie dawałem rady :)
Pozdrawiam,
Paweł
To prawda. Muszę przyznać, że choć w dywizji najbardziej nielubianym pododdziałem byli dragoni, to jako dragon- reenactor najmniejszą sympatią darzę właśnie 10. Pułk Strzelców Konnych. I może wynikać to z cichej zazdrości, bowiem gdzie się nie czyta, nie ogląda- tam tylko 10. PSK. Gdyby pozostałe pułki miały taką historiografię- o biednych batalionach strzeleckich, broniach technicznych i służbach nie wspominając- mogły by być znacznie ciekawiej.Pawello pisze:Nie wiem czy się zgodzicie, ale czy nie macie wrażenia, że 10. psk to najlepiej opisana formacja 1.DPanc.?
Tej akurat nie czytałem :-( Ale generalnie zgadzam się z Twoją opinią co do Keegana. Do znaczny autorytet o bogatym dorobku.Pawello pisze:A przy okazji publikacji: czy znacie książkę Johna Keegana "Six Armies in Normandy"?
Hit first. Hit hard. Keep on hitting.
A za co tych dragonów tak nie lubiano?
Dziewki psowali szybciej niż inne pułki, czy piwnice plądrowali?
Czy to taka po prostu żołdacka przypadłość, że trzeba kogoś nie lubić.
Co do "Six Armies..." to może kiedyś będzie okazja się spotkać, to pożyczę.
Jest tam świetne zdjęcie chłopaków z dywizji, jak obok kolumny Shermanów, stoją taką paląco-papierosową-marsową-zakurzona-battledresową grupą.
Bardzo piękne.
P.
Dziewki psowali szybciej niż inne pułki, czy piwnice plądrowali?
Czy to taka po prostu żołdacka przypadłość, że trzeba kogoś nie lubić.
Co do "Six Armies..." to może kiedyś będzie okazja się spotkać, to pożyczę.
Jest tam świetne zdjęcie chłopaków z dywizji, jak obok kolumny Shermanów, stoją taką paląco-papierosową-marsową-zakurzona-battledresową grupą.
Bardzo piękne.
P.
Wszystkiego po trochu. Podobno panowała tam bardzo surowa nieraz dyscyplina, zwłaszcza mundurowa (ha! wiedziałem co robię, wybierając dragonów do rekonstrukcji; ja stary wyga przeczołgany na wymaganiach panujących ongiś w 1.SBS ;-). Do tego to taka jednostka nie dająca się zakwalifikować w sztywnych kanonach- ni to kawaleria, ale w gruncie rzeczy tyra, jak zwykła piechota; ni to zwiad, ni to pułk uderzeniowy...Pawełło pisze:A za co tych dragonów tak nie lubiano?
Dziewki psowali szybciej niż inne pułki, czy piwnice plądrowali?
Czy to taka po prostu żołdacka przypadłość, że trzeba kogoś nie lubić.
Nie mam w tej chwili przed sobą książki- Biblii o pułku (pożyczyłem ją dobrodusznie plutonowemu, a ten odciął mnie od wiedzy w niej zawartej ;-), ale było zdaje się kilka nieprzyjemnych zdarzeń związanych z owym "nielubieniem". Najbardziej znana jest historia podporucznika z 24. Pułku Ułanów, który na wieść o przeniesieniu do 10. Pułku Dragonów usiłował popełnić samobójstwo strzelając z Webleya w głowę... Nie udało mu się!
Z tymi dragonami to trochę tak, jak z 10. Pułkiem Huzarów z 14. Wielkopolskiej Brygady Pancernej. Z przymrużeniem oka można powiedzieć, że sformowano go tylko po to, by umieścić w nim najbardziej nielubianych typów.
Hit first. Hit hard. Keep on hitting.
A Webley wydawał się taki niezawodny.
Może był hukowy:)
Dziwi mnie jednak, że mówi się o szczególnych wymaganiach dotyczacych umundurowania - wszak wszystkie regimenty 1.DPanc. były regularnym wojskiem, z tym samym regulaminem.
Na czym takie wymagania polegały? Że nie można było zawiązać sobie chustki na szyi i bereta przekrzywić?
P.
Może był hukowy:)
Dziwi mnie jednak, że mówi się o szczególnych wymaganiach dotyczacych umundurowania - wszak wszystkie regimenty 1.DPanc. były regularnym wojskiem, z tym samym regulaminem.
Na czym takie wymagania polegały? Że nie można było zawiązać sobie chustki na szyi i bereta przekrzywić?
P.
Mimo całej mojej sympatii dla tego rewolweru (wychowałem się na słynnym zdjęciu, obrazującym oficera prowadzącego natarcie pod El- Alamein z Webleyem na smyczy właśnie), podobno jego walory użytkowe były... mizerne. Trudno było w stodołę trafić.Pawełło pisze:A Webley wydawał się taki niezawodny.
Co nie zmienia faktu, że z próbą samobójstwa poradzić sobie powinien.
Właśnie o to chodzi. O te berety, chustki, apaszki, sznury, wyglancowane buty i co tylko zapragniesz. Mamy z tym do czynienia zwłaszcza w pułkach o rodowodzie kawaleryjskim- np. w 15. Pułku Ułanów Poznańskich obowiązkiem było prasowanie tasiemek od beretów i noszenie ich wypuszczonych w dół, podczas gdy w Pułku Ułanów Karpackich za taki wybryk można było dostać X dni ścisłego, paść ofiarą fali, linczu i Bóg wie czego jeszcze.Pawełło pisze:Dziwi mnie jednak, że mówi się o szczególnych wymaganiach dotyczacych umundurowania -wszak wszystkie regimenty 1.DPanc. były regularnym wojskiem, z tym samym regulaminem.
Na czym takie wymagania polegały? Że nie można było zawiązać sobie chustki na szyi i bereta przekrzywić?
Wśród jednostek piechoty (o broniach technicznych nie mówiąc) zjawisko różnorodności mundurów, fasonów występuje rzadziej, co oczywiście można wytłumaczyć brytyjskim synonimem Poor Bloody Infantry. To wszystko składa się też na espirit de corps jednostki. Choć i nie bez znaczenia pozostaje sam dowódca oraz jego zapatrywania na regulamin czy żołnierskie "mody".
Hit first. Hit hard. Keep on hitting.
Zdjęcie, o którym mówisz na pewno zasługuje na tak wyeksploatowany i rozciągnięty znaczeniowo przymiotnik "kultowe".
Z tego samego "teatru operacyjnego" pochodzi też i drugie - jak kilku chłopaków z nastawionymi Enfieldami i bayonetami wz. 1908 bierze do niewoli pancerniaków DAK.
A co do mód militarnych to nie ma to jak moda powstańcza - "total freedom" :)
Oczywiście freedom kontrolowany.
P.
Z tego samego "teatru operacyjnego" pochodzi też i drugie - jak kilku chłopaków z nastawionymi Enfieldami i bayonetami wz. 1908 bierze do niewoli pancerniaków DAK.
A co do mód militarnych to nie ma to jak moda powstańcza - "total freedom" :)
Oczywiście freedom kontrolowany.
P.
Miałem przyjemność rozmawiać w poniedziałek z tłumaczem i redaktorem merytorycznym polskiego wydania, Jarkiem Kotarskim. Niestety potwierdziły się moje obawy. Tłumacz- redaktor jedno, a cały "sztab" wydawniczy drugie. Do tego oryginał książki jaki otrzymali roił się wprost od beznadziejnie dobranych i podpisanych zdjęć. Przykład? Cromwell ARV z wielkim, bijącym po oczach Black Bullem podpisany "Cromwell ARV 1. Dywizji Pancernej". Nic się kupy nie trzymało. Albo kilka zdjęć przedstawiających rozładunek czołgów w Normandii opisanych tak samo- chyba z lenistwa- "rozładunek czołgów 1. DPanc". A po co ustalać szczegóły albo chociaż spojrzeć na objaśnienia w sygnaturach Imperial War Museum, bo z tego źródła autor korzystał?!
No i wspomniane przeze mnie kłopoty z paniami od korekty. Pokutuje wśród nich pewien pogląd nabyty przed chyba bez mała ćwierćwieczem, wyuczony ze starych słowników i książek Skibińskiego. Chodzi o terminologię i pisownię, tak ważne przecież w historiografii wojskowej. No i potem mamy PIATa pisanego "piat", Colta pisanego "kolt", 51. Dywizję Piechoty Highland pisaną "51 Górska Dywizja Piechoty", i tak dalej...
Niestety, Rebis mimo wydania świetnie sprzedających się książek: Monte Cassino i Zamach nadal boryka się z problemami tłumaczenia i redakcji książek historycznych. Co gorsza, cały czas pokutuje tam- heroicznie zwalczany przez rozsądnie myślących ludzi- pogląd, że najlepiej dać książkę do korekty jakiemuś utytułowanemu historykowi. Udało się tego uniknąć w przypadku pracy McGilvray`a, nie udało się w przypadku Parkera. Podjął się tego za niemałe oczywiście bejmy pewien "utytłany" poznański historyk wojskowości unikający i nie cierpiący II wojny światowej, jak diabeł wody święconej. Efekty jego "korekty" były tak straszliwe, że przerastają nawet dokonania mojego ulubionego duetu Wieczorkiewicz- Markert. Na szczęście Rebis, koniec końców, nie uwzglęnił uwag dostojengo profesora przed oddaniem książki do druku.
Marsz Czarnych Diabłów sprzedaje się świetnie. Niedługo dodruk z poprawkami pewnych wpadek z pierwszej serii. W myśl powiedzonka "z osła nie zrobi się konia wyścigowego" trzeba zacisnąć zęby i przymknąć oczy na pozostałe błędy, których wyciąć się nie da, bo by trzeba było napisać od nowa książkę. Cieszy jednak fakt dużego zainteresowania Marszem, a co za tym idzie, samą dywizją.
No i wspomniane przeze mnie kłopoty z paniami od korekty. Pokutuje wśród nich pewien pogląd nabyty przed chyba bez mała ćwierćwieczem, wyuczony ze starych słowników i książek Skibińskiego. Chodzi o terminologię i pisownię, tak ważne przecież w historiografii wojskowej. No i potem mamy PIATa pisanego "piat", Colta pisanego "kolt", 51. Dywizję Piechoty Highland pisaną "51 Górska Dywizja Piechoty", i tak dalej...
Niestety, Rebis mimo wydania świetnie sprzedających się książek: Monte Cassino i Zamach nadal boryka się z problemami tłumaczenia i redakcji książek historycznych. Co gorsza, cały czas pokutuje tam- heroicznie zwalczany przez rozsądnie myślących ludzi- pogląd, że najlepiej dać książkę do korekty jakiemuś utytułowanemu historykowi. Udało się tego uniknąć w przypadku pracy McGilvray`a, nie udało się w przypadku Parkera. Podjął się tego za niemałe oczywiście bejmy pewien "utytłany" poznański historyk wojskowości unikający i nie cierpiący II wojny światowej, jak diabeł wody święconej. Efekty jego "korekty" były tak straszliwe, że przerastają nawet dokonania mojego ulubionego duetu Wieczorkiewicz- Markert. Na szczęście Rebis, koniec końców, nie uwzglęnił uwag dostojengo profesora przed oddaniem książki do druku.
Marsz Czarnych Diabłów sprzedaje się świetnie. Niedługo dodruk z poprawkami pewnych wpadek z pierwszej serii. W myśl powiedzonka "z osła nie zrobi się konia wyścigowego" trzeba zacisnąć zęby i przymknąć oczy na pozostałe błędy, których wyciąć się nie da, bo by trzeba było napisać od nowa książkę. Cieszy jednak fakt dużego zainteresowania Marszem, a co za tym idzie, samą dywizją.
Hit first. Hit hard. Keep on hitting.
No proszę.
Czyli autor też niespecjalnie się wysilił. Dziwne, zaczął temat, grzebał w archiwach, napisał książkę, a na koniec nie chciało mu się paru zdjęć dobrze opisać?
Jeszcze bardziej dziwne, że to przecież historyk dysponujący tzw. warsztatem.
Ale zainteresowanie cieszy - to prawda.
A propos tłumaczeń to swego czasu mało nie pogryzłem stołu podczas czytania książki "Afryka Północna" Ricka Atkinsona. Ciekawą książkę zamordowała tłumaczka, która przeszła samą siebie nie znając zupełnie terminologii wojskowej, a dobiła się (i prawie mnie) tłumaczac "Dutch" jako "duński".
Od tej książki strońcie, przynajmniej w polskiej wersji.
P.
Czyli autor też niespecjalnie się wysilił. Dziwne, zaczął temat, grzebał w archiwach, napisał książkę, a na koniec nie chciało mu się paru zdjęć dobrze opisać?
Jeszcze bardziej dziwne, że to przecież historyk dysponujący tzw. warsztatem.
Ale zainteresowanie cieszy - to prawda.
A propos tłumaczeń to swego czasu mało nie pogryzłem stołu podczas czytania książki "Afryka Północna" Ricka Atkinsona. Ciekawą książkę zamordowała tłumaczka, która przeszła samą siebie nie znając zupełnie terminologii wojskowej, a dobiła się (i prawie mnie) tłumaczac "Dutch" jako "duński".
Od tej książki strońcie, przynajmniej w polskiej wersji.
P.
Podobno grzebał... Bo tak, jak wspomniałem sygnatur żadnych nie zamieścił. "Materiału ludzkiego" też u niego niewiele, bo oparł książkę raptem na rozmowach z dwoma weteranami. A truizmem będzie przypominanie, że w Wielkiej Brytanii miał ich, mówiąc nieładnie, na pęczki.Pawełło pisze:Dziwne, zaczął temat, grzebał w archiwach, napisał książkę, a na koniec nie chciało mu się paru zdjęć dobrze opisać?
Ze zdjęciami nie powinno być problemu, bo wszystkie pochodzą z Imperial War Museum i tam zostały skatalogowane. Wystarczyło przepisać opisy, a nie uskuteczniać własną twórczość.
Z tego, co pamiętam (Marsz pożyczyłem Schrekowi :-) McGilvray prowadził badania (a może doktoryzował się, jak Davies?) w Polsce. A zatem o solidne podstawy warsztatowe nieodłączne w pracy naukowej teoretycznie się otarł. Z drugiej strony trafił być może na jednego z moich ulubionych profesorów, albo- co gorsza- wpadł w szpony post- WIH-owskich "mózgów" panoszących się na wielu nowo powstałych uniwerkach. To tłumaczyłoby wpadki w jego metodzie badawczej.Pawełło pisze:Jeszcze bardziej dziwne, że to przecież historyk dysponujący tzw. warsztatem.
Jasny gwint! Toż to zbrodnia!Pawełło pisze:Ciekawą książkę zamordowała tłumaczka, która przeszła samą siebie nie znając zupełnie terminologii wojskowej, a dobiła się (i prawie mnie) tłumaczac "Dutch" jako "duński".
Oj zdarzają się kwiatki, zdarzają. Moim ulubionym jest wielokrotnie już wspominana 51. Dywizja Piechoty Highland. Jeżeli nie zmienią jej nazwy, to przestawią numer. A czasami jedno i drugie. Albo "miksują" biedaczkę z 15. Dywizją Piechoty Scottish bądź też z 52. Dywizją Piechoty Lowland (jak na złość tłumaczom szkolona była do walki górskiej i jej żołnierze noszyli naszywki z krzyżem św. Andrzeja i napisem "Mountain"). Niezłe kalambury, co?
O myleniu, nieudolnym tłumaczeniu nazw pułków brytyjskich i kanadyjskich nie wspomnę. Tam już się dzieją takie cuda, o którym nie śniło się Waszym filozofom...
Hit first. Hit hard. Keep on hitting.
Dzień dobry mam na imię Kubuś, co prawda bardzo krótko interesuje się dywizją, więc przepraszam za błędy, ale.Cromwell ARV z wielkim, bijącym po oczach Black Bullem podpisany "Cromwell ARV 1. Dywizji Pancernej". Nic się kupy nie trzymało. Albo kilka zdjęć przedstawiających rozładunek czołgów w Normandii opisanych tak samo- chyba z lenistwa- "rozładunek czołgów 1. DPanc". A po co ustalać szczegóły albo chociaż spojrzeć na objaśnienia w sygnaturach Imperial War Museum, bo z tego źródła autor korzystał?!
Dobrze, że facet w ogóle pokazał na zdjęciu Cromwella ARV, nieważne jakiego, Ledwoch za pomocą swojej pisaniny zaopatrzył dywizję w Shermany III ARV Mk. I to było dopiero osiągnięcie :)
Swoją drogą McGilray też wyposażył nas w M4A2...tyle, że z 13./18. Hussars :)
Za to zdjęcia czołgów przed Totalize, są zdjęciami czołgów przed Totalize, tyle, że z... 1.NY.
K.
Tak, zgoda. Cały czas jednak głowię się nad tokiem myślenia autora, który z 11. Dywizji Pancernej Black Bull robi polską 1. Dywizję Pancerną? Czyżby liczył, że uda mu się nabrać czytelnika z tzw. "szerszego grona odbiorców"?Human pisze:Dobrze, że facet w ogóle pokazał na zdjęciu Cromwella ARV, nieważne jakiego
O których zdjęciach Kubo mówisz? Nie mam w tej chwili niestety książki u siebie, ale czy dobrze pamiętam, że chodzi o tą fotkę z załadunkiem amunicji? Tam gość miał na pasku zdaje się odznaki pułkowe: Royal Tank Regiment i 2nd Northamptonshire Yeomanry. Nie pamiętam tylko, którego typu to był Sherman.Human pisze:Za to zdjęcia czołgów przed Totalize, są zdjęciami czołgów przed Totalize, tyle, że z... 1.NY.
Hit first. Hit hard. Keep on hitting.
Błagam, Kuba, Human, Kubuś, byle nie w wołaczu, bo tego zdzierżyć nie mogę :)O których zdjęciach Kubo mówisz?
Ja też nie mam, tylko przejrzałem ją. Dokładnie chodzi o zdjęcie z załadunkiem, tam jest bodajże Sherman I i I.c czy jakoś tam, a jako, że widziałem książkę tylko w Empiku, bo mi się pułki mogły nieco pomylić.czy dobrze pamiętam, że chodzi o tą fotkę z załadunkiem amunicji? Tam gość miał na pasku zdaje się odznaki pułkowe: Royal Tank Regiment i 2nd Northamptonshire Yeomanry. Nie pamiętam tylko, którego typu to był Sherman.