Kompromitacja miała miejsce chyba nawet i wcześniejGrzegorz pisze:To jest niestety tak, że bycie na froncie i bycie rzetelnym pisarzem podejmującym tematykę historii, wojska i jego techniki rzadko chadza w parze. Bywał na froncie Hemingway i dokąd mógł pisał o tym froncie tak, jak potrafił, ale podczas II wojny pozostała już tylko hemingwayowska kompromitacja i pisywanie historyjek zasłyszanych od żołnierzy w knajpach bez udawania się na front.
Podzielam zdanie Grzegorza co do "bajkopisarstwa", chociaż "bajka" to chyba niezbytBohdan Tymieniecki pisze:... ale Garry Cooper i tak lepszy za machine-gunem,
jemu frankiści kładli się dziesiątkami
- i pomyśleć, że są tacy którzy w to wierzą...
dobre określenie - oj, dała by mi moja polonistka po łapach, dała... ;)
Niezależnie od doświadczeń wojennych autorów, zawsze trzeba brać poprawkę na to
w jakim czasie, po co i dla kogo dana powieść była pisana. Chcąc przemówić do wyobraźni
i osiągnąć zamierzony efekt, z reguły ucieka się do różnych zabiegów socjotechnicznych.
Dokładnie o tym samym pomyślałem ino nie potrafiłem wyartykułować.Grzegorz pisze:Wiadomo przecież, że hełmy II w.ś. tak naprawdę chroniły słabo lub wcale nawet przed odłamkami. Ale cuda się zdarzały (nawet są uwidocznione na fotografiach) i szczątkową energię jakiegoś odłamku zawsze hełm mógł zatrzymać, a łopaty były wykonywane z blachy kilkukrotnie grubszej niż hełmy, więc prawdopodobieństwo zatrzymania takiego odłamku "na ostatnim dolocie" rosło.