Schrek pisze:Grzegorzu mea culpa mea culpa po trzy korć mea culpa ten „rys” pseudo historyczny powstał na podstawie lektury opracowań naszych dzielnych wojaków 1DPanc jeszcze przed ukazaniem się twojego artykułu (nota bene bardzo chciał bym go w końcu całego doczytać) i przed pojawieniem się książki Nowaka wiec nie dziw się proszę ze wygląda „toto” jak wygląda.
Nic się nie stało.
Naszym żołnierzom z 1. DPanc należy się oczywiście normalny szacunek za wytrwanie na froncie w sytuacji, gdy pod wieloma względami 1. DPanc nie nadawała się do opuszczenia koszar i wyruszenia na front. Wszelkie braki nasi ludzie nadrobili jednak w polu i determinacją, i czymś w rodzaju zbiorowej inteligencji. I to jest jakiś bardzo pozytywny fenomen, i za to cześć i chwała.
Żadnej za to czci i chwały kilkorgu, na szczęście tylko kilkorgu, członków środowiska 1. DPanc nienasyconych żądzą sławy, glorii, chwały, przypisywania sobie osiągnięć innych aliantów i ośmieszania tychże aliantów, którzy to członkowie środowiska 1. DPanc po prostu samozwańczo zajęli się dywizyjnym, a przy tym grubiańskim public relations,
de facto prostacką propagandą. I tych ludzi, oraz ich groteskowe publikacje, niestety widać, za to nie widać wszystkich „maczkowców” cichych, skromnych, kulturalnych, mądrych, mających poczucie skali zjawisk i umiaru w postrzeganiu historii swojej dywizji. To ich należy wielbić i podziwiać, a przecież tacy są i niejednokrotnie nie chcą mieć nic wspólnego ze sławnym „polskim piekłem” osadzonym w Londynie. To są wspaniali mądrzy ludzie do dziś aktywni zawodowo, albo społecznie, ale stroniący od publikacji wprost oszołomionych na punkcie autokreacji ich autorów i dywizji.
Tak niestety jest, gdy swoje sprawy wypuszcza się ze swoich rąk i oddaje się je w ręce m.in. rodzin kombatantów i innych pożal się Boże PR-owców, którzy historię i kulturę współżycia w międzynarodowym środowisku kombatanckim mają za nic.
wielebny pisze:Z tym, że Nowak też nie jest bez winy. Nie wiem jak to opisał w książce,
bo mój egzemplarz jest nadal w Pile u Fijałkowskiego, ale w artykule
w "MiF" nr 3/2003 napisał:
19-21 sierpnia dowodzone przez mjr. W. Zgorzelskiego zgrupowanie
10. P. Drag. w składzie: 10. P. Drag i 24 P.Uł. wspierane ogniowo
przez 10 P.S.K. zdobywa 19 sierpnia o godz. 19:00 miasteczko
Chambois, w którym spotyka się z 395 batalionem amerykańskiej
90 D.P. Batalion zboczył z osi marszu swojej dywizji i przypadkowo
znalazł się w Chambois. Dowódca batalionu podporządkował się pod
rozkazy mjr. Zgorzelskiego, który szybko wyznaczył odcinki obrony
zagrożonego przez natarcia nieprzyjaciela miasta. /.../
Eugeniusz Nowak na pewno w pewnym stopniu złamał niedobry polski kanon pisania o 1. DPanc i opublikował ważną książkę, niemniej z niektórymi rzeczami zgodzić się nie sposób. Żadnych specjalnych tajemnic nie zdradzę, jeśli napiszę, że tak się składa, iż było mi dane zaapelować prywatnymi kanałami do tego autora, aby nie robił takich rzeczy, jak zacytowana powyżej, które nas, Polaków, kompromitują. Apelowałem jako do żołnierza zawodowego, w drugiej kolejności jako do publicysty z zakresu historii wojskowości. Prosiłem o wskazanie dowolnego kodeksu wojskowego, z dowolnego państwa, z dowolnej epoki, który to kodeks pozwala:
● być żołnierzem pewnego państwa i nagle dojść na froncie do wniosku (w warunkach prawodawstwa wojennego), że dłużej się dla swojego państwa walczyć nie będzie;
● być oficerem i oddać się wedle woli, uznania, emocji chwili pod rozkazy równego sobie stopniem oficera innego państwa;
● być oficerem i oddać siebie oraz swój oddział wedle woli, uznania, emocji chwili pod rozkazy równego sobie stopniem oficera innego państwa;
Odpowiedzi nie uzyskałem a moje apele niestety nie pomogły.
To jest niestety żenujące – historyk Teresa Skinder-Suchcitz również twierdzi, że człowiek, który przerwał pisanie pracy magisterskiej z zakresu prawa, by zgłosić się do wojska, przyszły sędzia i prokurator, kpt. Laughlin E. Waters z 90. DP, również nie znał amerykańskiego prawa i dokonał dezercji oraz zdrady stanu przechodząc w Chambois pod polskie rozkazy. Byłoby to wszystko śmieszne, gdyby nas nie ośmieszało, tym bardziej, że nikt takich szowinistycznych, kosmicznych bzdur nie wypisuje na świecie na polską 1. DPanc. To jest po prostu art. 85 amerykańskiego kodeksu wojskowego – zdrada stanu, dezercja, sąd polowy i stosowny wyrok.
Spory podziw mam natomiast dla dyrektora Domu Wydawniczego Bellona płk. dr. Józefa Skrzypca. Ów, jako żołnierz zawodowy, złapał się za głowę na identyczne kosmiczne bzdury wypisywane przez historyk Jadwigę Nadzieję i na mój ostry protest przeciwko skandalicznej książce tej pani pt. „Falaise 1944” wlepił kary redaktorom tego groteskowego nowotworu za to, że to cudactwo w ogóle dopuścili do druku.
MikeR pisze:O seryjnym wręcz i bezkrytycznym cytowaniu Karcza nie wspominając.
Ówczesnemu porucznikowi, a dzisiejszemu podpułkownikowi, Karczowi amerykańska 90. DP
en bloc wyrządziła chyba jakąś ciężką osobistą krzywdę – takie się odnosi wrażenie, gdy się przyswaja to, co Jan W. Karcz ma do powiedzenia o swoich byłych partnerach z Chambois. Unikatowe zjawisko i na pewno nie przysparzające Polsce i Polakom dobrego wizerunku. Swoimi nieodpowiedzialnymi słowami wywołał już Jan W. Karcz jeden skandal w brytyjsko-amerykańskim środowisku historycznym i nie wyciąga z tego żadnych wniosków.
MikeR pisze:Grzegorz pisze:Byłaby fajna heca gdyby się na przykład okazało, że 90. DP z powietrza wspierali W. Łanowski i B. Gładych z 61st FS. :-) Ale niech się broń Boże nikt nie przywiązuje do tej myśli, bo mi tu fantazja poszybowała jakem pilot szybowcowy :-)
Oj byłaby, była! Swoją drogą, to ciekawe, że nikt nie tylko nic na ten temat nie wie, ale też nikt nic nie napisał. To chyba w ogóle dość częsta maniera u historyków "lądowych" wspominających po prostu o "wsparciu z powietrza", bez wnikania w szczegóły i smaczki powietrzno- armijne.
Zresztą, patrząc na cały kocioł Falaise i te rozszady, grupy bojowe etc., to bardzo prawdopodobne jest to, co piszesz o swoistej "grupie bojowej" dywizjonów P-47 albo jakiejś innej mieszance fruwadeł...
Tak samo to postrzegam. W książkach „lądowych” opędza się to kilkoma wyrazami o jakimś abstrakcyjnym wsparciu lotniczym i na tym koniec, a już kto tego wsparcia dokonuje i jakimi siłami oraz samolotami to już nie istotne. Złamał ten kanon Brian A. Reid w swojej najnowszej książce o operacji „Totalize” pod tytułem „No Holding Back”. Dzięki temu obalił odwieczne dyrdymały o zniszczeniu czołgu Michaela Wittmanna przez jakąś mityczną rakietę wystrzeloną z Typhoona RAF lub RCAF. Nic z tych rzeczy. W dniu śmierci Wittmanna w promieniu wielu kilometrów od jego czołgu nie przeleciał ani jeden samolot RAF lub RCAF. Reid po prostu sprawdził to w dokumentach – ani nikt z Kanadyjczyków nie prosił tego dnia w tym rejonie o wsparcie lotnicze, ani też RAF/RCAF same się tam nie zgłosiły, a co więcej nie ma ani jednego czyjegokolwiek wspomnienia na temat Typhoonów tego dnia i w tym rejonie. Czyli jednak można pisać ciekawie, a jedynie wymaga to inwestycji w swoje dziełko.
MikeR pisze:Grzegorz pisze:Udało im się stworzyć z dywizji piechoty 1., 4., 29., 90.
Popraw mnie, jeżeli się mylę, ale z tych czterech to zdaje się właśnie tylko 90- ta nie szła w pierwszym rzucie na Omaha i Utah?
To kolejne przykre i żenujące zjawisko. Polski historyk i publicysta, którego nazwisko w naszych rozmowach o 1. DPanc pada, wygłosił wobec mnie opinię, że – cytuję, bo mam to na piśmie – „
90. DP przed dwoma tygodniami wylądowała w Normandii i nie była jeszcze ‘ostrzelana’ [...] Podporządkowanie się pod dowództwo mjr. Zgorzelskiego było dla batalionu mjr. Dulla zbawienne, bo trafił na znakomitego dowódcę”. Skąd się takie rzeczy biorą? Przecież to kolejne zawstydzające, szowinistyczne bzdury.
W dniu, w którym polska 1. DPanc weszła do jakiejkolwiek akcji amerykańska 90. DP zdążyła mieć w Normandii straty w wysokości 460 oficerów i 7503 żołnierzy niższych rang (dane z końca lipca 1944 r.). Polska 1. DPanc nie miała tak wysokich łącznych strat nawet w dniu zakończenia II wojny (304 oficerów i 4855 żołnierzy niższych rang). Zanim nasi pancerniacy w ogóle ujrzeli z kanału La Manche brzeg Francji 90. DP zdążyła wziąć udział w walkach nad rzeką Merderet (razem z siłami spadochronowo-szybowcowymi US Army, głównie z 82. DPD), w bitwie o Chef-du-Pont, w walkach o silnie ufortyfikowane rejony Beau Coudray i Foret de Mont Castre oraz wziąć udział w zdobywaniu Mayenne i Le Mans - by wymienić tylko najważniejsze i najkrwawsze miejsca walk 90. dywizji.
Masz Michał rację – walczący o Chambois 359. pp z 90. DP desantował się oczywiście 6 czerwca, a nie na dwa tygodnie przed walkami o Chambois, jak się wydaje polskiemu historykowi.
Warto dla porównania zobaczyć, jak na to polskie chamstwo, bo już inaczej tego nazwać nie można, na to wyzywanie Amerykanów z 90. DP od „rekrutów” (cytat z Jana W. Karcza) odpowiada człowiek, który rozkazał pułkom 90. DP zdobyć za wszelką cenę całe Chambois (nie wiedząc, że zjawią się tam Polacy). To słowa gen. Williama G. Weavera, zastępcy dowódcy 90. DP, a jednocześnie dowódcy specjalnego zgrupowania „Task Force Weaver” powołanego przez gen. Pattona do ścigania Niemców wyrywających się z kotła Falaise:
„
[...] ... To wielkie zwycięstwo 90. dywizja osiągnęła wraz z francuską 2. Dywizją Pancerną, mądrze zdopingowana przez dzielnych Polaków, jak również przez 80. dywizję na naszym lewym skrzydle”.
*
Tak zachowuje się człowiek kulturalny i zrównoważony emocjonalnie.
* Weaver W. G., Yankee Doodle Went to Town, Edwards Brothers, Inc., Michigan 1959, s. 102-103.