"Masters of the Air" i inne filmy lotnicze

Moderator: Mike

Awatar użytkownika
Olsen
Posty: 245
Rejestracja: czw 23 kwie, 2015 9:57 am
Lokalizacja: Zduñska Wola

Post autor: Olsen »

Konkretny powód żeby wstąpić do RAF-u. ;)
Zawsze jest pora na herbatę i ciastka.
Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Grzegorz »

Gruchnęło, że będzie kręcony Top Gun II.

W obsadzie (jak dotąd potwierdzonej) ze starej gwardii oryginału mają być Tom Cruise i Val Kilmer. No dobra, kapłana scjentologii Cruise'a jeszcze strawię, ale co z zapasionym alkoholikiem Kilmerem można zrobić w tym filmie to heaven knows. Do żadnej kabiny on się nie nadaje w jego stanie fizycznym i przy jego wyglądzie. Chyba że będzie grał starego, przepitego, zblazowanego dowódcę lotniskowca albo jakiegoś admirała. Cruise jeszcze jakoś wygląda i powiedzmy że mógłby grać dowódcę dywizjonu z pozwoleniem na latanie.

No i ciekawe jaki będzie sprzęt? F-14 odeszły wszak do historii, więc chyba coś z Hornetów drugiej generacji.
Ostatnio zmieniony śr 24 maja, 2017 4:57 pm przez Grzegorz, łącznie zmieniany 2 razy.
Awatar użytkownika
Janek
Posty: 1479
Rejestracja: ndz 22 paź, 2006 4:38 pm
Lokalizacja: Konin

Post autor: Janek »

ale co z zapasionym alkoholikiem Kilmerem
W holiłudach wszystko się da. Najwyżej będzie robił jako balast w...
Obrazek
Why don't you knock it off with them negative waves?
Awatar użytkownika
S. Mindykowski
Posty: 2184
Rejestracja: pn 06 lis, 2006 12:46 pm
Lokalizacja: Poznañ

Post autor: S. Mindykowski »

Veto.

Bez "14" to już nie to samo.

Jako komentarz niech posłuży zdjęcie ze zbiornika "F-14" z VF-31 (dywizjon "od" kota Felixa).
Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Grzegorz »

Ja to bym najchętniej zobaczył dobry film fabularny, ale na faktach, o Übermenschach i ich szybowcowym Nationalsozialistisches Fliegerkorps (NSFK). Myślę, że parę ładnych mitów luftwaffowskich padłoby przy okazji (i może wreszcie zapanowałaby normalność), bo kreacja fryców, jako najlepszych lotników świata i w ogóle narodu jakoś specjalnie predestynowanego do aeronautyki, a już szczególnie w latach hitleryzmu, jest tak wkurzająca, że kurek od rewolweru sam się odciąga. To jest przecież zwyczajny naród, jak każdy inny, w którego lotnictwie byli wszyscy – i talenty i antytalenty do latania. A dziś dla całej masy ludzi, szczególnie młodych, albo nie mających pojęcia o lotnictwie, hitlerowska Luftwaffe to niemal en bloc „Experten”.

Jako wielki fan szybownictwa ja to się zaśmiewam do rozpuku, gdy widzę, co wyprawiały antytalenty z NSFK. Jak na to patrzę, to mi się weryfikują różne moje obserwacje antytalentów do latania, bo widziałem takich na własne oczy. Byli to ludzie wręcz niebezpieczni dla siebie i otoczenia. Ale mimo wszystko nie byli to tacy ludzie, jak antytalenty z hitlerowskiego NSFK. Co trzeba mieć w głowie, żeby przy lądowaniu szybowcem przydzwonić w drzwi od hangaru? Albo jak trzeba się postarać, żeby skapotować szybowcem? A już Übermenschowi, który wylądował na dachu swojej szkoły szybowcowej to dałbym trójpak – Nobla, Oscara i Medal Lilienthala.

Oj fajny byłby film o NSFK, oj fajny. Sam bym taki film chętnie zrealizował :-)
Awatar użytkownika
Mike
Marszałek
Posty: 12018
Rejestracja: ndz 10 paź, 2004 10:29 pm
Lokalizacja: Poznañ

Post autor: Mike »

Grzegorz pisze:Ja to bym najchętniej zobaczył dobry film fabularny, ale na faktach, o Übermenschach i ich szybowcowym Nationalsozialistisches Fliegerkorps (NSFK). Myślę, że parę ładnych mitów luftwaffowskich padłoby przy okazji (i może wreszcie zapanowałaby normalność), bo kreacja fryców, jako najlepszych lotników świata i w ogóle narodu jakoś specjalnie predestynowanego do aeronautyki, a już szczególnie w latach hitleryzmu, jest tak wkurzająca, że kurek od rewolweru sam się odciąga. To jest przecież zwyczajny naród, jak każdy inny, w którego lotnictwie byli wszyscy – i talenty i antytalenty do latania. A dziś dla całej masy ludzi, szczególnie młodych, albo nie mających pojęcia o lotnictwie, hitlerowska Luftwaffe to niemal en bloc „Experten”.
Oj, Grześ, czuję, że zaraz, po tym uderzeniu w stół odezwą się nożyce w postaci naszego drogiego Krzysztofa, znanego na forum jako "fw190". Prowokacyjnie nie mogę się nie zgodzić, bo faktycznie tendencja jest wybitnie gloryfikująca dokonania-zwłaszcza na naszym wydawniczym grajdołku, o czym rozprawialiśmy już tu niejednokrotnie.
Hit first. Hit hard. Keep on hitting.
Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Grzegorz »

Hehe, zawsze chętnie z każdym porozmawiam o takich sprawach :-)

NSFK to jest „mądrość” hitleryzmu jak w pigułce. Już samo to pokazuje, jakim kretynem był Kierownik i że nie mógł tej wojny wygrać. Dlatego to byłby dobry film o tym wszystkim i film nieco jak kabaret. Jeszcze może w latach międzywojnia i do 1942 to do NSFK brano ludzi po dokładnej selekcji, ale potem to już masakra, jak się widzi, co to bractwo wyprawiało. Braki kadrowe LW były takie, że brano jak leci z ulicy wszystkich chętnych. U jankesów nigdy tak nie było, absolutnie nigdy. Żeby nie wiem jaki kryzys kadrowy był w lotnictwach USAAF/USN/USMC to tłumy stały pod biurami werbunkowymi do lotnictwa i równe tłumy odchodziły z kwitkiem, bo było z czego wybierać i byle kogo nie brano.

Film o NSFK byłby świetny, bo zawsze mówię i piszę w swoich artykułach – najciekawsze rzeczy dzieją się w szkolnictwie lotniczym, a strzelanki powietrzne to już jest nuda nad nudami. Takie cuda, jakie dzieją się w szkolnictwie lotniczym to w lotnictwie operacyjnym już nie mają miejsca. Czego najlepszy dowód lądowanie Übermenscha z NSFK na dachu jego szkoły. Jestem wielkim fanem tego artysty kabaretowego :-)

Poza tym do filmu o NSFK jest sprzęt latający zdatny do lotu.

Wielkim fanem jestem także Übermenscha ze zdjęcia poniższego, bo szybowiec to jest w zasadzie takie coś, że nie da się tym skapotować. Trzeba się naprawdę narobić w sposób wybitny, żeby skapotować szybowcem.
Mike pisze:Oj, Grześ, czuję, że zaraz, po tym uderzeniu w stół odezwą się nożyce w postaci naszego drogiego Krzysztofa...
Szanownemu red. nacz. może kiedyś coś napiszę o takich sprawach, ale to raczej bliżej emerytury (mojej). :-)
Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Grzegorz »

Mike pisze:Prowokacyjnie nie mogę się nie zgodzić, bo faktycznie tendencja jest wybitnie gloryfikująca dokonania-zwłaszcza na naszym wydawniczym grajdołku, o czym rozprawialiśmy już tu niejednokrotnie.
To jest takie leninowskie myślenie u apologetów Luftwaffe – „Mówisz partia, myślisz Lenin”. Ci bezkrytyczni piewcy Luftwaffe i rzekomego geniuszu niemieckiej myśli technicznej nieodparcie kojarzą mi się z Arabami, których przez pewien zbieg okoliczności poznałem niemało. Każdy Arab chce mieć Mercedesa. Oni też mają myślenie typu „Mówisz motoryzacja, myślisz Mercedes”. W obu przypadkach groteskowe zjawisko i oderwane od realiów.

Dlatego w kategorii filmów o szeroko pojętej aeronautyce z cezurą powiedzmy do końca II wojny chętnie zobaczyłbym film dokumentalny, który może puknąłby w głowę tych ludzi piejących peany na cześć niemieckiej myśli w aeronautyce. Film o tym, kto na świecie i co wynalazł w aeronautyce do maja 1945 r. i kto w czym był pierwszy.

Kto jako pierwszy zastosował profil laminarny w samolocie bojowym II wojny? No jakoś nie Niemcy. Kto (jeszcze przed wojną) wynalazł materiały kompozytowe do zastosowań lotniczych? No też jakoś nie Niemcy z III Rzeszy. Kto podczas wojny wynalazł wypełniacz ulowy genialnie obniżający masę płatowca? Również nie Niemcy. Medycyna lotnicza czasu II wojny? Na pewno nie Niemcy mieli najlepszą już choćby z powodu nakładów finansowych, jakie trzeba pakować w procesy B+R. Pierwsze ubiory przeciwprzeciążeniowe dla pilotów myśliwskich II wojny? Nie niemieckie. Mechanika precyzyjna? Bardzo dobra, ale nie lepsza od alianckiej-zachodniej. Optyka? Bardzo dobra, ale też nie lepsza od alianckiej-zachodniej (obróbka szkła w celownikach Norden wyprzedziła epokę). Kto zainwestował najwięcej w badania nad duraluminium lotniczym? Na pewno nie III Rzesza. Kto nie chciał docenić prostej metody obniżania w samolocie oporu indukowanego na skrzydle? Niemcy czasu II wojny. A jaki był najgorszy spadochron desantowy II wojny, spadochron już z definicji powodujący kontuzje? A jak najbardziej niemiecki – tej palmy pierwszeństwa nikt szkopstwu nie odbierze.

I tak dalej, i tak dalej. Trzeba być nie wiem jak zaślepionym jakąś irracjonalną miłością wobec III Rzeszy i Luftwaffe, aby nie dostrzegać, że żaden naród czasu II wojny nie ma prawa powiedzieć o sobie, że był „najwybitniejszy” w dziedzinach lotniczych. Każdy miał po równo i wpadek, i osiągnięć. Tylko że o takich sprawach można rozmawiać z ludźmi zrównoważonymi, a nie z fanatykami.

A o co tutaj tak naprawdę chodzi? Znam fanów Luftwaffe i publicystów od tych spraw. Jeden z nich zachwyca się nawet jakością (w jego mniemaniu wybitną) śrubki w niemieckim przyrządzie pokładowym z lat II wojny - jak gdyby u aliantów nie znano narzynki i gwintownika w mechanice precyzyjnej. A jednocześnie osoba ta nie powie o Żydach inaczej niż „Żydki”. I to się samo komentuje.

My, Polacy, jesteśmy już genetycznie skazani na osobników, którzy będą wmawiać, że w lotnictwie wszystko, co najlepsze i najpierwsze, było zawsze niemieckie. Jak może być inaczej, skoro każdy polski inżynier lotniczy dowolnego pokolenia tak twierdzi? To jest przekleństwo ciążące nad Polakami i systemem edukacyjnym. Pokolenia polskich powojennych inżynierów lotniczych z lat 40., 50. i 60. oczywiście twierdzą, że wszystko co najlepsze było niemieckie, a pokolenia młodsze wcale lepsze nie są.

Od wielu lat wykonuję test na wszystkich inżynierach lotniczych, jakich napotkam, a że żyję niemal w ich środowisku to materiał badawczy mam fantastyczny. Pytam mojego tatę (czyli najlepszego kolegę różnych publicystów lotniczych i inżynierów lotniczych np. Andrzeja Glassa ze studenckiej politechnicznej-lotniczej ławy) – tato, kto zrobił pierwszy w świecie szybowiec kompozytowy? Odpowiedź: Niemcy. No to się śmieję – dwója tato! Na to tata mówi: Synuś, ale przecież pamiętaj, moje pokolenia inżynierów lotniczych są wychowane na literaturze technicznej polskiej, ruskiej i niemieckiej jeszcze z czasów II wojny. Nigdy w życiu nie mieliśmy dostępu do jakichkolwiek materiałów anglosaskich. Wyjątek to P-39 Airacobra, z której uczyliśmy się budowy płatowca. My mamy niemal wmówione, że wszystko, co najlepsze było niemieckie. Najlepsze i pionierskie.

I takie samo jest pokolenie inżynierów lotniczych lat 70., 80., 90. i następnych. Przecież tych ludzi nie uczy się historii techniki i technologii lotniczej, ani historii materiałoznawstwa, bo to jest strata czasu. Ich się uczy rzeczy bieżących. Ich, gdy się zapyta, gdzie ruszyły pierwsze w świecie autoklawy do konstrukcji płatowców kompozytowych to oczywiście odpowiedzą - w NRF albo RFN. A to nieprawda. Wszystkich ich zawsze pytam – w ramach mojego testu – kto zrobił pierwszy w świecie szybowiec całkowicie wykonany z żywic syntetycznych i oczywiście w stu procentach przypadków zawsze słyszę – Niemcy. Są to androny. Ci ludzie kompletnie nie znają technicznej lotniczej literatury z II wojny, ale czasami mają jakieś wypowiedzi w mediach i tak to leci - wszystko co najwspanialsze pochodzi z III Rzeszy, NRF lub RFN.

No to jak w tym kraju ma być dobrze pod względem publicystyki lotniczej? Przecież to jest kabaret. Jak na złość nie Niemcy zrobili pierwszy w świecie szybowiec całkowicie z żywic i to jest najlepszy przykład tego, na co może liczyć polski konsument publicystyki lotniczej. Germanofilskie skrzywienie zawsze będzie mordowało umysły ludzkie.
Ostatnio zmieniony śr 17 lut, 2016 10:47 am przez Grzegorz, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
Jurek
Posty: 1400
Rejestracja: pt 28 maja, 2010 4:21 pm
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Jurek »

Moim zdaniem problem jest szerszy. Oczywiście dotyczy lotnictwa na którym w zasadzie się nie znam. Nie mniej niejednokrotnie widzę jak poważnych rozmiarów jest mit różnych " świetnych niemieckich konstrukcji i użytkowników". Tematy związane z panzerwaffe stały się już przysłowiowe. Nie raz zdarza mi się cierpliwie wyjaśniać i obalać różne mity głoszone przez odwiedzających w naszym Muzeum. To samo tyczy się broni strzeleckiej, artylerii i czego tam tylko chcemy. Naprawdę nie wiem czego to jest kwestia. To rodzaj jakiegoś poronionego kompleksu czy zwyczajnej niewiedzy ?

W zasadzie jeśli chodzi o każdą z możliwych kategorii nie mamy czego się powstydzić, zarówno pod względem konstrukcyjnym jak "użytkowym". Ale można gadać i gadać do woli, a pewnych kretyńskich i ignoranckich mitów się nie złamie. Typowy przykład - nabijanie z Shermanów. A kiedy próbuję coś wyjaśnić to ludzie się na mnie gapią jakbym był z innej planety.

Tak samo jest z chociażby żołnierskim oporządzeniem, indywidualnym wyposażeniem, żywnością. Może to tylko przypadłość regionów przygranicznych, ale patrząc na to co się wypisuje w niektórych czasopismach, wydawnictwach czy na stronach , to chyba jest to problem ogólnokrajowy.

Z pozdrowieniami z Twierdzy Kostrzyn nad Odrą
"Ufaj Szembekowi. Szembek nie zdradzi"
Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Grzegorz »

Jurek pisze:To rodzaj jakiegoś poronionego kompleksu czy zwyczajnej niewiedzy ?
Wszystkiego.

Problem, o jakim wspominamy, jest nierozwiązywalny. Degermanizacja w polskich głowach tych spraw, jakie omawiamy, nie ma żadnych szans powodzenia. Polak nie tylko „wysysa z mlekiem matki” pseudohistoryczną informację, jakoby w lotnictwie wszystko co pionierskie i wszystko co najlepsze było niemieckie, a głównie hitlerowskie, ale też nie ma komu rozgonić na cztery wiatry tych bzdur. Nie ma komu, bo po pierwsze nikomu na tym nie zależy; po drugie, nie ma komu tego zrobić; po trzecie, polscy prohitlerowscy fani mają się świetnie i nikt im nie przeszkadza.

Niemcy przecież nie będą prostowali pewnych spraw, bo to wbrew ich interesom – po co naruszać sobie mit, że było się pionierem wszystkiego i wszystko, co niemieckie było najlepsze? Takie mity pracują przecież na reputację obecnej niemieckiej branży lotniczo-kosmicznej, więc który Niemiec przyzna na przykład – „Tak, macie rację drodzy mieszkańcy świata, to nie my Niemcy wynaleźliśmy pierwszą żywicę syntetyczną, która tak dobrze sprawdzała się podczas II wojny”. Albo na przykład czy jakiś Niemiec ma dziś interes w tym, aby powiedzieć coś takiego: „Tak, to nie my Niemcy, wynaleźliśmy podczas II wojny włókno szklane, które zrewolucjonizowało aeronautykę na stulecia, chociaż to nam, Niemcom, niedouczeni inżynierowie i jeszcze gorsi publicyści pseudolotniczy przypisują ten wynalazek”. Niemcy mieliby mówić dziś takie rzeczy? Mity stanowią dobro marketingowe, więc po co je obalać, nieprawdaż?

Z kolei Amerykanie, jako istoty merkantylne, bardzo praktyczne i zapatrzone we własne sukcesy, też nie dotkną się z lenistwa do prostowania informacji o tym, kto i w czym był pionierem i kto był najlepszy, bo im na tym nie zależy i szkoda na to roboty. Cały świat i tak wie, że są liderem aeronautyki, cały świat i tak kupuje i będzie od nich kupował wyroby przemysłu lotniczo-kosmicznego to po kiego grzyba spierać się dziś o jakieś profile laminarne z 1940 roku i kto pierwszy zastosował je w samolocie bojowym? Kogo to dziś obchodzi? A niech nasz główny natowski i geopolityczny niemiecki partner cieszy się ze swoich mitów z zakresu historii lotnictwa, a ich Tornada, Eurofightery i silniki MTU i tak marnie się sprzedają – nie to co nasz amerykański sprzęt lotniczy. To co my się będziemy z nimi spierać o to, że ich piloci z drugowojennej Luftwaffe nawet nie mogliby marzyć o takich spodniach przeciwprzeciążeniowych, jak nasze amerykańskie G3A z II wojny.

Trochę, ale tylko trochę inne podejście do takich spraw mają Brytyjczycy. Oni coś tam jeszcze z rzadka wyprostują z jakichś mitów, ale skala tego jest niewielka.

Całkowity brak obiektywizmu i wiedzy u fanatycznych apologetów Luftwaffe i hitlerowskiej myśli technicznej w lotnictwie widać na przykład po tym, jak zachwycają się oni jakimiś fantastycznymi istniejącymi tylko na papierze projektami samolotów bojowych III Rzeszy z ostatnich tygodni jej istnienia, a jakoś nie potrafią oni wspomnieć choćby słowem o amerykańskim projekcie myśliwca dalekiego zasięgu Manta, który podczas wojny istniał już nie na papierze, a w skali 1:1 do badań tunelowych. Samolot dokładnie o wyglądzie ryby Manty i z awangardowym skrzydłem Daviesa o obniżonym oporze. No to gdzie tu obiektywizm? Manta z jednym silnikiem tłokowym miał obliczeniowo osiągać prędkość 692 km/h (czyli tylko 11 km/h mniej niż P-51D), za to zasięg wychodził z obliczeń 3500 mil (przy 1650 mil dla P-51D z dodatkowymi zbiornikami paliwa). Ale o takich rzeczach piewcy Luftwaffe już nie wspomną, bo za dużo roboty, żeby grzebać w papierach University of Washington i California Institute of Technology, które Mantę gruntownie badały. Do Manty nie ma powojennej literatury fachowej, mimo że to taka bardzo ciekawa i awangardowa konstrukcja - są tylko materiały drugowojenne. Poza wszystkim innym myśliwiec Manta był bezpieczny, bo np. niezdolny do przeciągnięcia. No ale takich rzeczy od „obiektywnych” piewców Luftwaffe się nie dowiemy, bo atrakcyjniejsza jest wynalazczość hitleryzmu.

Kolejny przykład skrajnego braku obiektywizmu w tym wszystkim: Dlaczego apologeci rzekomego „geniuszu” Luftwaffe i całej jej machiny naukowej zachwycają się niemieckimi autopilotami z broni V-1 i V-2, a nie zachwycają się amerykańskimi autopilotami, które funkcjonowały już od drugiej polowy lat 30.? Gdzie są zachwyty takich luftwaffowskich publicystów pseudohistorycznych nad Fokkerem C-14, który w międzywojennym USAAC trafiał w roku 1937 bez pudła (z amerykańskim autopilotem) w lotniska w Wright Field, w Nowym Jorku, Newark i Langley Field? W roku 1937! A nie w 1944, jak u szkopów. I to się zwało „Automatic landing system”. Gdyby to dać do bomby V-1 to można by to nazwać „Automatic hitting system”. Już w roku 1937. Ale zachwyty są oczywiście nad szkopskim autopilotem z roku 1944 w broniach „V”, bo co niemieckie, to niemieckie. Niemieckie to jest dopiero super, cool, jazzy i trendy, miód i malina. Innej produkcji to już jest shit. Literatura techniczna z lat 30. do takich spraw istnieje, tylko oczywiście piewcom geniuszu Luftwaffe nie pasuje po nią sięgnąć.

Tych wszystkich mitów o niemieckiej „pionierskości” we wszystkim i „najlepszości” we wszystkim, co lotnicze, nawet nie ma komu rozgonić, bo nie ma do tego odpowiednich ludzi. Żeby na przykład zrobić o tym film dokumentalny to musiałoby powstać zadaniowe „konsylium” historyków takich, jak Andrzej Glass z takich państw, jak Rosja, Niemcy, Francja, Włochy, Wielka Brytania i Stany Zjednoczone. Tylko że takich ludzi nie ma, ja w każdym razie ich nie widzę, bo Andrzejowi Glassowi to wszyscy historycy lotnictwa, a głównie techniki lotniczej, mogą czyścić buty. Jest zaledwie dwóch brytyjskich publicystów lotniczych (Roy Braybrook i Ray Whitford), którzy reprezentują poziom Andrzeja Glassa w zakresie historii techniki, technologii i materiałoznawstwa lotniczego. W innych wymienionych państwach nie widzę takich postaci. Ale czy to przypadek, że ci trzej ludzie są tacy świetni? Nie przypadek. Wszyscy są inżynierami lotniczymi starszego pokolenia.

Nie ma już dziś takich specjalistów techniki lotniczej i publicystów tej dziedziny, jak np. Józef Pawlikowski (postać przedwojenna) albo Józef Zieleziński (postać powojenna) na podstawie których to osób publikacji można sobie było wyrobić opinię co do tego, kto i w czym w branży lotniczej był pionierem i kto był najlepszy w jakieś dziedzinie techniki lotniczej.

Dlatego nie ma szans na tę degermanizację-demitologizację. Zawsze w tej durnej Polsce wszystko co lotnicze a niemieckie będzie „über alles”, tym bardziej, że takie informacje nierzadko rozpowszechniają ludzie chorobliwie zafascynowani epoką hitleryzmu – wiem, bo sam się o tym przez dekady przekonałem bynajmniej nie na przykładzie jednego autora piszącego o Luftwaffe.

Dlatego nie ma szans ani na obiektywny film dokumentalny typu „Kto był pierwszy i w czym był najlepszy w dziedzinie lotnictwa”, ani nawet nie ma szans na jakąś najprostszą tabelkę, która by takie coś pokazywała. Po prostu nie ma komu tego zrobić. Moim zdaniem byłby na to jedyny sposób, tylko że to jest benedyktyńska robota, której nikt się nie podejmie, chyba że kiedyś znalazłby się na świecie inżynier lotniczy w stylu Andrzeja Glassa. Otóż nie ma drugiej takiej literatury technicznej-lotniczej, jak amerykańska z lat 30. i 40. Nie ma, no po prostu nie ma. Oni mieli 20-30 tytułów prasowych, a publicystami byli wtedy inżynierowie lotniczy, prezesi, dyrektorzy i główni inżynierowie firm lotniczych, piloci, w tym piloci doświadczalni, naukowcy wszystkich dziedzin lotniczych i okołolotniczych, a co najważniejsze było to bractwo międzynarodowe, bo Amerykanie zapraszali na swoje łamy każdego, kto miał coś ciekawego i naukowego do powiedzenia. I publikowali Amerykanie, Brytyjczycy, Niemcy i wszyscy inni, a dotyczyło to wszelkich bieżących wynalazków i osiągnięć w dziedzinie aeronautyki. W ówczesnej antysemickiej i w znacznym stopniu proniemieckiej Ameryce niemieccy specjaliści lotniczy publikowali jak u siebie - były to wszak czasy, gdy bożyszczem amerykańskich salonów był Peter Riedel, attaché lotniczy ambasady III Rzeszy w USA i pilot sportowy, który nad Ameryką robił, co chciał z pokładu samolotu i szybowca, a był przy tym szpiegiem, a i tak Ameryka go uwielbiała.

Tylko drobiazgowa analiza tego wszystkiego, co było w ówczesnej amerykańskiej lotniczej prasie technicznej plus publikacje co najmniej brytyjskie i niemieckie mogłyby pozwolić na w miarę uczciwe zestawienie w rodzaju „Kto był pierwszy i w czym był najlepszy w dziedzinie lotnictwa”.

Tylko że nikt tego nie zrobi :-)
Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Grzegorz »

Proszę bardzo - los sam podsunął enty, niezliczony przykład tego, o czym piszę.

Same ochy i achy nad geniuszem niemieckiej/hitlerowskiej myśli aeronautycznej. Dziś popisał się portal Tomasza Lisa NaTemat.pl. Popisał się piórem nie całkiem Polaka z pochodzenia, który w historię polskiej myśli technicznej zagłębiać się nie będzie, bo i po co, to przecież nie jego tradycja, ta hitlerowska jest atrakcyjniejsza (dokładnie w myśl mentalności ludów bliskowschodnich, którą wspomniałem powyżej - „Mówisz motoryzacja, myślisz Mercedes”).

Do poczytania http://natemat.pl/171457,dzien-apokalip ... jednoczone

Czytamy tam między innymi:
Adam Gaafar pisze:Jakby tego było mało, Niemcy prowadzili pierwsze badania nad „latającymi skrzydłami” już na przełomie lat 20 XX wieku! Sam projekt Ho 229 był stworzony na podstawie wcześniejszego prototypu braci Horten z lat 30.
Jasne! Bracia Horten über alles! Bo bracia Horten najładniej pasują do hitleryzmu i jego całego fajnego, tajemniczego entourage'u.

A gdzie jakaś informacja o niemieckim pionierze statków powietrznych typu latające skrzydło? Gdzie to się podział Alexander Lippisch? W miesięczniku „National Power Glider” ze stycznia 1931 r. można sobie zobaczyć, jak ciekawie Lippisch opisał ówczesny stan nauki związany z latającymi skrzydłami.

Ale przede wszystkim gdzie jakaś informacja w polskim portalu o polskim dorobku w tej dziedzinie? Lepiej zachwycać się hitleryzmem.

Szybowiec braci Horten Ho IV w układzie latającego skrzydła powstał w roku 1941, a polski szybowiec latające skrzydło, czyli szybowiec Dziaba, został zbudowany w roku 1923. Ale o tym od pana Gaafara z innego kontynentu się nie dowiemy, chociaż pracuje dla portalu, który w Polsce chce być prestiżowy i opiniotwórczy. Dla takiej pseudohistorycznej twórczości oczywiście wszystko, co niemieckie musi być pionierskie, awangardowe i najlepsze. Bracia Horten to dopiero byli łebscy goście, ale mjr inż. Stefan Malinowski, twórca Dziaby, to już jest nikt, taki ktoś się nie liczy, on swoich badań nad latającym skrzydłem nie prowadził, bo pionierami latających skrzydeł muszą być hitlerowcy. Tak jest fajniej, bo jaka to klawa atmosfera tajemniczości wokół Übermenschów.

Brytyjczycy też mieli podczas II wojny szybowiec wojskowy w układzie latającego skrzydła, ale kogo to obchodzi, nieprawdaż?

O tym, że latające skrzydło to ówcześnie był w zasadzie żaden cud świata, bo i Rosjanie je mieli (grubo przed II wojną - w rok po Polakach, czyli w 1924 r.) i Amerykanie mieli takie prototypowe samoloty wojskowe już od roku 1940 (Northrop N-1M i Northrop N-9M) - ani słowa w tym artykule, bo takie coś tam nie pasuje. Muszą być zachwyty nad myślą techniczną epoki hitleryzmu.

Wbrew zachwytom Adama Gaafara nad statkiem powietrznym typu „latające skrzydło” - i wbrew jego przypisywaniu niemieckim braciom Horten jakichś cudów w tej kwestii - było to już tak dalece nic wielkiego podczas II wojny, że w USA można już było nawet kupić sobie bardzo profesjonalny model latający z napędem spalinowym samolotu „latające skrzydło” opartego na projektach Northropa. Można sobie o tym przeczytać i zobaczyć taki model w miesięczniku „Air Trails” z lipca 1944 r.

Bardzo ciekawy artykuł problemowy o kłopotach ze startem statku powietrznego typu „latające skrzydło” można sobie przeczytać w miesięczniku „Air Trails” z października 1944 r. A więc „latające skrzydła” i ich aerodynamikę znał wtedy cały wysoko uprzemysłowiony świat z rozbudowanymi procesami B+R, a nie tylko hitlerowcy.

Sami widzicie, jak wygląda groteskowa apoteoza hitlerowskiej myśli technicznej i jak to u nas działa. Nie ma w Polsce żadnych szans na normalność pod tym względem.

Albo do wyboru inne teksty pana Gaafara z zakresu historii alternatywnej, bo przecież brak u tego pana informacji, że to, o czym pisze, i tak nie byłoby możliwe:
Adam Gaafar pisze:Bombowiec strategiczny pod kryptonimem Amerika Bomber miał w planach Marszałka Rzeszy przenosić bomby na odległości pozwalające zrzucić je na terytorium USA. [...]. Wyróżniający się nowoczesnym wyglądem Ho 229 miał za zadanie zbombardować amerykańskie miasta. Prawdopodobnie zabrakło już jednak czasu by stworzyć odpowiednią liczbę sztuk. Możliwe też, że konstrukcja posiadała wady, których inżynierowie nie zdążyli już wyeliminować. W planach III Rzeszy, oprócz supersamolotów, były także różne typy rakiet międzykontynentalnych.
Oczywiście zero informacji w tym artykule o tym, że same tylko myśliwce RAF i USAAF z ETO rozprawiłyby się z Hortenami Ho 229, skoro np. P-51D/K spokojnie był zdolny do zestrzelenia Me 262. Albo jak już się bawić w takie alternatywne dyrdymały ostrzej to zero informacji o tym, że gdyby Amerykanie dostrzegli, iż Niemcy robią bombowiec międzykontynentalny to sprężyliby się nad wspomnianym przeze mnie powyżej projektem myśliwca Manta (prawie międzykontynentalnego) i potopiliby w Atlantyku te cudowne Ho 229. Tylko że o Mancie pan Gaafar ani nie słyszał, ani nie czytał drugowojennych wywiadów z jego twórcami. A tymczasem dużo lepsze są sensacje o Mancie niż o Hortenach. Zmniejszony model Manty do badań tunelowych profilu Daviesa został Amerykanom... ukradziony! Ochrona kontrwywiadowcza tego projektu (jeśli w ogóle taka była) dostała prztyczka w nos. Stało się to na przełomie lat 1941/42. Kto ukradł? Nie wiadomo, ale raczej nie żarliwy przyjaciel aliantów i samych Stanów Zjednoczonych. Prasa lotnicza podała o tym informację w styczniu 1942 r.

I tak leci ten pseudohistoryczny kabaret z Ubermenschami w roli głównej, jako wynalazcami wszystkiego i w ogóle jako kolebką cywilizacji, bo to przecież już tak śmiesznie wygląda u tych wszystkich fascynatów hitleryzmem.
Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Grzegorz »

Tak sobie czytam dzisiejszą Gazetę Wybroczą (telewizyjną) i się zastanawiam, czy świat jest normalny, czy może niekoniecznie? O Dywizjonie 303 w sensie filmowym jak nic, to nic przez wieki, aż tu nagle będą ze sobą rywalizowały (w zasadzie już to się dzieje) trzy projekty filmowe-fabularne o tej jednostce. Zasiadłem do czytania o tym z należytą powagą, bo temat w końcu poważny, ale zachować powagi w żaden sposób nie udało mi się, bardzo żałuję i przepraszam.

Jak dla mnie to dzieją się w tych sprawach jakieś absurdy, jak z czasu rządów niesławnej pamięci Kongresu Liberalno-Demokratycznego – niech niewidzialna ręka rynku zrobi swoje, żeby nie wiadomo jak było to brutalne albo bezsensowne. Czytaj: gdy (jeśli) powstaną trzy filmy fabularne o Dywizjonie 303 niech ludziska głosują portfelem, czyli biletem.

Czyli idealny pomysł na kompletną dewaluację wartościowego i emocjonalnego dla Polaków tematu.

Jak czytamy w GW, jeden film fabularny o Dywizjonie 303 realizuje Wiesław Saniewski pod prostym tytułem „Dywizjon 303”. Drugi projekt filmowy o tym dywizjonie firmuje Władysław Pasikowski i ma to tytuł „Krucha chwała”. Trzeci projekt (tak jakby trochę polityczny) firmują Brytyjczycy, ale pod wodzą Piotra Mularuka. Być może ma on ocieplić wizerunek Polaków po Brexicie i zapewne spowodować przytwierdzanie mniejszej liczby miłych karteczek z napisem „Wy…laj do domu polska szumowino” jakże sympatycznie lokowanych na drzwiach Polaków mieszkających w Wielkiej Brytanii przez wdzięcznych Brytyjczyków w podzięce za uratowanie im skóry przez polskich lotników w 1940 r.

Bardzo się wzruszyłem na wieść, że w filmie brytyjskim pod kierunkiem P. Mularuka ma być scena, w której brytyjskie panny podczas Bitwy o Wielką Brytanię stoją na lotnisku wzdłuż pasa startowego i na widok startującego polskiego pilota obnażają nagie biusty. W purytańskiej Wielkiej Brytanii (z obowiązkowymi ówcześnie biustonoszami) to naprawdę wzruszające taki „303 Topless Fan Club”. Tak się tylko zastanawiam, po czym te panny rozpoznawały, że startuje Polak, a nie na przykład Brytyjczyk lub Kanadyjczyk? No ale cóż, zapewne panny miały dostęp do interenetu oraz literatury modelarskiej i innej historycznej, że znały na pamięć litery kodowe dywizjonu i kto w jakim samolocie, z jaką literą siedzi. Już nie mówiąc o tym, co panny robiły przy pasie startowym, ale wiadomo – nagim kobiecym ciałem to i asa wywiadu się przekupi, a co dopiero mówić lotniskową żandarmerię. Jeśli ta scena przejdzie kiedyś kolaudację wówczas dołączę ją do moich innych ulubionych scen lotniczych, jak ta z „Red Tails”, gdy P-51 leci z prędkością około 5 km/h, tak że pan pilot ma okazję spokojnie i bardzo dokładnie przyjrzeć się włoskiej pani wieszającej pranie na dachu swojego mieszkania. Tak na marginesie to się jeszcze zastanawiam, jakim cudem panny miałyby tyle czasu i możliwości, aby wystawać przy pasie startowym i czekać na ewentualny start Polaka, aby mu się pokazać topless? Dlaczego te panny nie były w szkołach, fabrykach i innych miejscach obowiązkowej pracy na rzecz wysiłku wojennego? Skąd te panny, skoro obecna królowa Zjednoczonego Królestwa była wtedy usmarowana po łokcie jako mechanik samochodowy? No ale cóż, widać jakaś licentia poetica musi być. Coś przecież po filmie trzeba komentować, jak powiedzieliby kultowi Maniek i Jędrek: „Momenty były?” – „Masz!”.

Z zainteresowaniem czytam także, kto ma być kim w tych filmach. U Brytyjczyków Janem Zumbachem ma być Marcin Dorociński (i dobrze, pewne podobieństwo zachodzi). U Pasikowskiego Zumbachem ma/miał(?) być Maciej Stuhr – szczęść boże, choć podobieństwo żadne, szczególnie gdy chodzi o barwę i gęstość czupryny. U Saniewskiego Janem Zumbachem ma być Maciej Zakościelny – okay, przy odpowiednim wysiłku stylisty włosów może to i dobry pomysł. Za to u Saniewskiego Witoldem Urbanowiczem ma być Piotr Adamczyk. Oby zdążył przed czekającym go sądem i ewentualną karą do 3 lat odsiadki, jako nagrody za zadawanie się z niewłaściwą osobą przysparzającą poważnych wizerunkowych tarapatów różnym panom ze świata mediów i filmu.

A co z istotą bycia Dywizjonem 303, czyli sztuką bycia w powietrzu? O tym prawie ani słowa, czyli chyba jest to najmniej ważne. Szukam i szukam w artykule, jak ma być w tych trzech projektach filmowych ukazany wybitny kunszt pilotażowy i bitewny Dywizjonu 303, ale odnoszę wrażenie, że głównie mają to być filmy o relacjach męsko-damskich i o wszelkich innych sprawach dziejących się na ziemi. Wprawdzie ma być wypożyczony jakiś symulator lotu Hurricaneꞌa, ale znając trochę symulatory to mogę tylko współczuć widzom tych filmów, albowiem nawet wyrafinowany symulator F-35 (który długo sobie oglądałem w czasie jego pracy) wionie sztucznością na milę.

Jest też pytanie o samoloty z epoki, które w końcu istnieją – w liczbie nie oszałamiającej, ale jednak istnieją. Tu cytat za Gazetą Wyborczą: „Ekipa wykorzysta trzy lotniska w Polsce i jedno w Anglii. Pojawią się na nich prawdziwe samoloty wypożyczone z muzeum i zrekonstruowane przez polskich stolarzy Hawkery Hurricaneꞌy”. Z całym szacunkiem dla stolarskiego fachu (który sam też lubię), ale to jednak mają być filmy lotnicze z XXI wieku, gdzie jednak nie stolarstwo odgrywa główną rolę, bo „Top Gun” też mogliby obsłużyć stolarze, tyle tylko, że pies z kulawą nogą nie poszedłby na to do kina.

Wszystkie trzy filmy mają potężne problemy budżetowe, więc cudów w powietrzu i z samolotami z epoki nie wolno oczekiwać. I tu wracam do pierwszych zdań. W sumie jest to fatalny przykład niezdrowych ludzkich ambicji, niezdolności do współpracy, zawodowych egoizmów wszelkiej maści. Gdyby zjednoczyć siły tych trzech ekip filmowych z dwóch państw być może powstałby film porządny, z większym budżetem, z większym wsparciem nawet rządowym, ale też właścicieli historycznych samolotów w stanie gotowości do lotu. A tak trzy małe zespoliki coś tam sobie szydełkują, zrobią, co zrobią, gołe cycki będą ważniejsze od innych spraw historycznych. Jak wspomniałem powyżej – najlepszy przepis na dewaluację tematu.
Awatar użytkownika
Mike
Marszałek
Posty: 12018
Rejestracja: ndz 10 paź, 2004 10:29 pm
Lokalizacja: Poznañ

Post autor: Mike »

Ręce opadają, tyle powiem. Huczy o tym filmie, znanym już też pod kryptonimem "Garnizon 303", od dawna. Patrząc na to, co się wyprawia, trzymam kciuki, by on nie powstał, gdyż zaiste, wielką krzywdę wyrządzi się temu tematowi.
Hit first. Hit hard. Keep on hitting.
Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Grzegorz »

Mike pisze:Ręce opadają, tyle powiem.
Ano opadają, wraz ze szczęką.

Gdy czytam w rzeczonym artykule, że jednym z głównych wątków filmu W. Saniewskiego ma być rywalizacja Jana Zumbacha z kapitanem brytyjskiego wywiadu o względy jakiejś panny, to po prostu ciśnie mi się na usta słowo, którego programowo nie używam, a „WWII RAF survival knife” sam wyjeżdża z pochwy. I to ma być film o „Dywizjonie 303”. Nie rywalizacja w powietrzu ze szkopem, żeby go wyniszczyć w stopniu maksymalnym, ale rywalizacja jednego pana z drugim panem o jedną panią. Tylko gratulować pomysłu na film o „Dywizjonie 303”. Może jacyś widzowie na tym wysiedzą; ja chyba raczej nie.

Od razu widać, co te trzy zespoły filmowe mają w głowach. Kompletne zero wiedzy na temat tego, co się teraz w Polsce dzieje oraz komu i dlaczego powinno zależeć na sponsoringu filmu o Dywizjonie 303. Kompletne zero wiedzy na temat tego, że jest teraz na tyle sprzyjający okres, że istnieją różne podmioty, które spokojnie mogłyby wyłożyć duże (jak na realia filmowe) a dla tych podmiotów nic nie znaczące pieniądze na sponsorowanie takiego filmu. Kompletne zero komunikacji marketingowej. Zero pomysłu na to, czym ja się zajmuję zawodowo. Kompletne zero pomysłu jak znaleźć sponsorów na staranny, wiarygodny, wysokobudżetowy film o Dywizjonie 303. Kompletne zero obserwacji wydarzeń w Polsce, zero wyobraźni, kreatywności i pomysłu marketingowego. Sam na dzień dobry mam kilkadziesiąt pomysłów jak, gdzie, dlaczego i na podstawie czego można znaleźć bogatych sponsorów na film o Dywizjonie 303, ale naprawiaczem świata już dawno być przestałem i za bardzo cenię swój czas i pracę, żeby je tutaj wypisać.

A popatrzmy: Na świecie jest aż osiem Hurricaneꞌów w wersji lądowej dopuszczonych do latania. Nieważne, że tylko trzy z tej ósemki pasują swoimi wersjami do okresu BoB. Batalistyczne dzieło filmowe „Bitwa o Midway” też w końcu obsłużyły samoloty nieprawidłowe dla Bitwy o Midway i nikt się o to nie czepia, bo normalni ludzie są kulturalnymi realistami. Gdyby gdzieś na drugim/trzecim planie filmu o Dywizjonie 303 w trakcie BoB też przeleciał któryś ze zdolnych dziś do lotu Hurricaneꞌów Mk IV albo XII to również nic by się nie stało, bo takiego filmu nie robi się dla czepialskich o wszystko fanatyków-malkontentów.

Pytanie tylko, której z tych trzech filmowych ekip producenckich nie zabraknie pomysłu na zaproponowanie (z odpowiednim publicity i honorariami) wszystkim ośmiu właścicielom latających do dziś Hurricaneꞌów udostępnienia ich dla filmu o Dywizjonie 303, który mógłby się zrobić w świecie popularny i jeśli nie kasowy, to na pewno nie jadący na stratach tylko na zysku (wręcz do ewentualnego podziału z właścicielami Hurricaneꞌów)? Film z dobrym sprzętem lotniczym z epoki byłby na pewno sprzedażowy i w kinach, i w telewizjach światowych, i na DVD. Jeśli taki groteskowy, najprymitywniejszy i żałosny gniot z 2012 roku, jak „Fortress” do dziś sprzedaje się na DVD to naprawdę na przyzwoitym filmie o Dywizjonie 303 dałoby się solidnie zarobić. Nawet takie ludy, jak Amerykanie, bardzo dobrze wiedzą, co to był Dywizjon 303 i sam o tym wiem najlepiej. Zakładam wręcz, że tam kasa z takiego filmu, przynajmniej w sektorze DVD, byłaby największa.

Patrzmy dalej: Jest na świecie jeden latający Bf 109 E i siedem hiszpańskich HA-1112. Prawie wszystkie z nich to weterani filmu „BoB” i staruszkowie trzymają się dzielnie. To też są samoloty potencjalnie do wzięcia na potrzeby filmu o Dywizjonie 303. I to wszystko jest do zrobienia takimi samymi sposobami, jak powyżej. Na wszystko jest tylko potrzebny pomysł marketingowy i pomysłów takich jest bez liku. Tylko to niestety nie po takich artykułach, jak wspomniany z Gazety Wyborczej, bo z tego tekstu nie wieje pomysłami na świetny i kasowy film o Dywizjonie 303, a jedynie wieje żenadą, nudą i kompletnym brakiem pomysłów na film, żeby już nie powiedzieć, że wieje brakiem szacunku dla historii Dywizjonu 303. Czyli wieje grozą.

Przyszłym widzom tego natłoku filmów fabularnych o Dywizjonie 303 należy tylko życzyć, aby nie ujrzeli tam jakiegoś jednego latającego Hurricaneꞌa walczącego ze Zlinem 526AFS grającym rolę Bf 109.

Niestety, w rzeczonym artykule Gazety Wyborczej właściwie nie ma nic o tym, co lotnicze w historii Dywizjonu 303. I to już jest sygnał, co to będą za filmy. To tak, jak by zrobić film o ORP Piorun, w którym byłoby tylko życie marynarzy w tawernach i domach uciech.

A przecież film o Dywizjonie 303 powinien mieć już samą tylko czołówkę żadną inną, jak taką, że Hurricane z literami RF na kadłubie wykonuje jakże polską figurę akrobacji lotniczej opracowaną przez Bolesława Orlińskiego i po raz pierwszy zaprezentowaną publicznie podczas zawodów w akrobacji lotniczej w Cleveland w roku 1931. Mowa o padaniu liściem. Nawet jeśli żaden ze współcześnie latających Hurriceaneꞌów nie ma już dopuszczenia do tej figury ze względu na bezpieczeństwo to spokojnie taką rzecz robi się przecież w filmowej technologii CGI, tylko trzeba mieć o tym zielone pojęcie i mieć do tego ekipę tak profesjonalną jak do CGI w filmie „Memphis Belle”, bo tam rzeczywiście CGI jest genialne, nawet lotnicze CGI (z C-47) w wysokobudżetowym serialu „Band of Brothers” przy tym wysiada.

No ale cóż, Zlin 526AFS obsłużył już tyle dziesiątków filmów drugowojennych, że życzę dobrego obrazu i nie regulowania odbiorników oraz życzę miłych doznań artystycznych przy oglądaniu „303 Topless Fan Club”.

:-)
Awatar użytkownika
Olsen
Posty: 245
Rejestracja: czw 23 kwie, 2015 9:57 am
Lokalizacja: Zduñska Wola

Post autor: Olsen »

Nawiązując do tego, że będzie to film "uziemiony" , to obawiam się, że również na tej płaszczyźnie obraz Wielkiej Brytanii AD 1940 będzie odbiegał do czego przyzwyczaiła nas stara dobra "Bitwa o Anglię"... Boję się zobaczyć tam drugi i trzeci plan.
Zawsze jest pora na herbatę i ciastka.
ODPOWIEDZ