"Masters of the Air" i inne filmy lotnicze

Moderator: Mike

Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Grzegorz »

A wracając do „Masters of the Air” - nie zazdroszczę producentom filmu ich „hełmologii”, jaką będą musieli podjąć. To nie SPR, BoB czy The Pacific, które można było opędzić jednym wzorem hełmu. Tutaj to dopiero producent filmu dostanie w kość za swoje ambicje. Będą musieli skombinować od kolekcjonerów w zasadzie wszystkie wzory USAAF-owskich hełmów przeciwodłamkowych:

• M1 1st Pattern (anti-flak)
• G1
• M3
• M4
• M4 Grow
• M4A2
• „wynalazki” na bazie standardowego hełmu M1

A do tego gogle przeciwodłamkowe.

Albo też trzeba będzie porobić kompozytowe repliki tych hełmów, bo chyba powinno być pokazane, że te hełmy niewiele albo i nic nie dawały (poza optymistycznym samopoczuciem), więc chyba nikt nie będzie niszczyć oryginałów.
Ostatnio zmieniony wt 23 gru, 2014 2:25 am przez Grzegorz, łącznie zmieniany 4 razy.
Awatar użytkownika
Schrek
Posty: 4381
Rejestracja: ndz 10 paź, 2004 7:46 pm
Lokalizacja: W drodze...

Post autor: Schrek »

Grzegorz a jakiś fotograficzny materiał poglądowy jak takie rzeczy wyglądały?
Będziesz draniu tak długo bił butami w ziemie,
aż ci koniec pikelhaubu z ziemi będzie sterczał
Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

M1 1st Pattern (anti-flak)

Post autor: Grzegorz »

Na początek pierwszy (nieoficjalny) wzór hełmu przeciwodłamkowego dla lotników bombowych USAAF. Jest to prawie standardowy M1, ale z dodatkowymi przetłoczeniami na bokach, aby zmieściły się lotnicze słuchawki HS-23 lub HS-33.

Nie ma dwóch takich samych hełmów tego umownego „wzoru”. Jest to „patent” baz lotniczych USAAF. Hełmy miały ręcznie wyklepane przez mechaników te przetłoczenia na słuchawki. Jest to normalny piechociarski M1 dotąd klepany, aż hadfieldowska stal zdecydowała się skapitulować i uformować w przestrzenie pod słuchawki lotnicze.

Cdn.
Ostatnio zmieniony wt 23 gru, 2014 2:18 am przez Grzegorz, łącznie zmieniany 2 razy.
Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

M3

Post autor: Grzegorz »

Teraz dalszy rozwój hełmów przeciwodłamkowych dla USAAF na bazie podstawowego M1.

M3 - tym razem już wzór oficjalny - miał ruchome uszy na zawiasach i chronił większą część głowy, niż hełm powyższy. No i słuchawki mieściły się w nim już komfortowo, albo też któryś z wzorów hełmofonów tekstylnych lub skórzanych z integralnymi słuchawkami.

Cdn.
Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

M4 / M4 Grow

Post autor: Grzegorz »

Teraz rodzina hełmów przeciwodłamkowych M4 / M4 Grow. Był to w zasadzie ten sam hełm wykonany z identycznej stali hadfieldowskiej, jak piechociarski M1. M4 i M4 Grow różniły się detalami wykonania. „Grow” pochodzi od nazwiska szefa chirurgów 8. Armii Lotniczej USAAF, płk. Malcolma Growa, który w głównej mierze ten hełm opracował i dopracowywał w szczegółach.

Hełmy te były produkowane w USA i UK. Wersje amerykańskie zazwyczaj były kryte materiałem tekstylnym, natomiast wersje brytyjskie (częściej zwane M4 Grow) najczęściej były kryte skórą, choć ostatnie serie były kryte (jak w wersjach amerykańskich) brezentem.

RAF-owi też ten hełm przypadł do gustu i część hełmów M4, które dla Amerykanów produkowała firma Wilkinson Sword poszła dla załóg samolotów wielosilnikowych RAF.

Poniżej macie zdjęcia załogantów bombowców USAAF w hełmach (raczej, z tego, co widzę) w odmianach M4 Grow.
Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

M4A2

Post autor: Grzegorz »

M4A2 to hełm przeciwodłamkowy stanowiący rozwinięcie hełmu M4. Doszły - jak widzicie poniżej - nauszniki stalowe i powstał nowy wzór hełmu. W zasadzie jest to ostatni USAAF-owski drugowojenny hełm przeciwodłamkowy, jaki służył na ETO. Pod sam koniec wojny powstał jeszcze hełm przeciwodłamkowy M5 dla USAAF, ale poglądy się ścierają, czy zdążono go dostarczyć na ETO. Podobno ktoś gdzieś widział takie hełmy na PTO, ale że były na ETO to twardych dowodów nie ma, tylko spekulacje, więc tego hełmu już nie pokazuję, a i od HBO też nie wymagam, aby jakieś cuda tutaj czyniła i nagle pokazała M-piątki nad ETO, bo podpadliby tym chyba wszystkim - zaraz HBO byłoby pod ostrzałem netowych hejterów - pokazywać nam tu zaraz zdjęcia dowodzące, że M5 zdążył zasilić USAAF na ETO. :-) Itd.

Wcześniej w tym wątku nie wyrażałem zachwytu nad tym, jak HBO poradziło sobie w serialu BoB ze sceną zrzutu nad Normandią, bo i ta grafika CGI jakaś taka zalatująca ciut sztucznością, i... no właśnie. Już od tego serialu HBO powinno pokazywać załogi C-47 w tych wszystkich hełmach, jakie widzicie powyżej. A niestety zawalili to. Są piloci w standardowych hełmach M1, a to jest trochę naciągane. Dlatego mam pewne obawy, jak sobie poradzą z „hełmologią” w „Masters of the Air”. Wyzwanie jest duże, bo w zasadzie powinni pokazać mieszaninę tych wszystkich hełmów, jakie wrzuciłem.
Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

G1 Gunner's Helmet

Post autor: Grzegorz »

Tutaj wreszcie tzw. orzeszek, czyli G1 Gunner's Helmet opracowany dla strzelców w bombowcach USAAF. Jeśli HBO podejdzie porządnie do tematu to co któryś tam strzelec w co którymś z 10 odcinków serialu mógłby mieć taki właśnie hełm.
Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Wynalazki

Post autor: Grzegorz »

I na koniec „wynalazki”. Jeśli HBO polegnie na skompletowaniu powyższych hełmów, albo produkcji ich znakomitych replik, to zawsze można tanio zrobić coś z USAAF-owskich „wynalazków”, jak ten poniżej. Ile takich było to już nikt nie odpowie, ani nie opowie jak one dokładnie wyglądały. Każdy kombinował, jak mógł, aby tylko przeżyć lot i zbliżyć się do końca tury operacyjnej.
Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Grzegorz »

A tak w ogóle to chciałem powiedzieć, że tak naprawdę to będzie serial nie dla militarystów, ale dla Olka. :-)

Jak mawiają politycy „wszystko jest polityką”. To ja bym powiedział, że w serialu „Masters of the Air” - jeśli oczywiście producent się spisze - „wszystko będzie medycyną lotniczą”. Dla Olka ten film powinien być - znów powtórzę, jeśli HBO nie zrobi taniochy - po prostu istną symfonią medycyny i historii. Gdyby NASA istniała w tamtych latach i gdyby istniał wtedy termin „systemy podtrzymywania życia”, to wszystko to widać w bombowcach USAAF.

Jest to fascynujący i gigantyczny temat, ale ja już muszę znikać, bo czas mi się skończył, ale jak tylko będziecie chcieli to kiedyś będziemy powracać do tego tematu. Jest mnóstwo rzeczy do opowiedzenia i pokazania. Gdy serial wejdzie na ekrany to będziecie tutaj mieli encyklopedię tego filmu i sami własnym rozumem rozliczycie producentów, czy zrobili tandetę, czy może postarali się tak, jak jeszcze nikt wcześniej w produkcji filmów lotniczych.

Wszystkiego najlepszego na Święta i Nowy Rok!
Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Anti-flak goggles

Post autor: Grzegorz »

Na koniec spraw ochrony głowy w bombowcach zostały wspomniane przeze mnie na wstępie gogle mające chronić przed odłamkami flaku.
Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Grzegorz »

Grzegorz pisze:Mit jest taki [...], że jakoby pilot amerykański czasu II wojny to w zasadzie taki laluś, fircyk, pozer itp., że latać to wprawdzie jakoś lata, ale żołnierz to nie jest, bo co taki goguś może wiedzieć o wojowaniu na poziomie okopu, o jakimś strzelaniu już nie mówiąc, a o walce wręcz to już w ogóle, czy posługiwaniu się cięższym sprzętem miotającym coś śmiercionośnego. Po prostu elegancik z aparatem fotograficznym i robiący sobie pamiątkowe zdjęcia wszędzie, gdzie los go rzucił. [...] Tak więc oglądając kiedyś „Masters of the Air” ‒ jeśli mogę radzić ‒ nie postrzegajcie USAAF-owców jako kompletne nogi w żołnierskim fachu, a jedynie elegancików z podrywów w Londynie i innych miastach UK, czy Europy kontynentalnej. To też oczywiście składa się na wizerunek lotnika USAAF, ale jest to maleńki procent na tle całej reszty.
No nie mówię? Daleko trzeba szukać tych bzdur o Amerykanach czasu II wojny? Każdy dzień coś przynosi. Wręcz sam sobie wykrakałem. Teraz „wybitna publicystka historyczna” pani psycholog-seksuolog Izabela Jąderek się wzięła i wypowiedziała. Amerykański fircyk czasu II wojny to tylko parę minut gdzieś tam postrzelał, tak tylko żeby było fajnie i przygodowo, ale zaraz potem pędził z gorącym fiutkiem do fajnego domku, gdzie cieplutka żoneczka (raczej nie swoja, tylko wymieniona z kolegą) czekała gorąca i seksu nieustannego pragnąca. A własna gorącokrwista żoneczka też czekała w innym domku (kolegi, w ramach zamiany) na seks z tymże kolegą.

Jeśli ktoś ma nadmiar czasu, albo jest zainteresowany wymienianiem się z kolegami żonami i innymi partnerkami seksualnymi to może sobie przeczytać ten artykuł:
http://weekend.gazeta.pl/weekend/1,1382 ... html#TRCuk

Później zapraszam do dyskusji, szczególnie brytofilów, bo jeśli już, to pani psycholog-seksuolog pochrzaniła chyba wszystko kompletnie i nie o Amerykanów w tym artykule chodzi, tylko (może) o Brytyjczyków, ale i w to wątpię. Komu się nie chce czytać tej seksualnej kobyły to zacytuję poniżej coś, na co mi się nóż w kieszeni otwiera:
psycholog-seksuolog Izabela Jąderek pisze:To, co dzisiaj nazywamy swingowaniem, wcześniej było znane jako „wife swaping”, a pierwsza piśmienna wzmianka o tym zjawisku pochodzi z czasów drugiej wojny światowej. To właśnie wtedy amerykańscy żołnierze sprowadzali do baz, w których stacjonowali, swoje żony i przed licznymi akcjami militarnymi organizowali imprezy, podczas których ich koledzy zapewniali, że jeśli cokolwiek ich mężom się stanie, to wszystkie potrzeby żon zostaną zaspokojone. Podczas bardzo wielu takich imprez dochodziło do niemonogamicznych praktyk seksualnych, które z biegiem czasu się upowszechniły. Z końcem lat 50. w Stanach Zjednoczonych zaczęły się pojawiać ogłoszenia w gazetach, dzięki którym można było umówić się na seks w trójkącie, czworokącie czy nawet w większych grupach. Dziś w Europie istnieje blisko sześć tysięcy klubów dla swingersów, w samej Warszawie jest ich ponad 15. Często mieszczą się z dala od zgiełku miasta, w prywatnych domach, tak aby zapewnić gościom maksimum komfortu. Atrakcji dostępnych na miejscu jest bez liku: jacuzzi, sauna, pokoje BDSM; zdarza się, że przy wejściu trzeba się przebrać w odpowiednio wcześniej przygotowany strój.
Chryste, co ta kobieta chrzani, bo już grzeczniej nie potrafię napisać?

Który amerykański żołnierz na CBI i PTO ujrzał swoją żonę przed początkiem 1946, a niejeden 1947 roku? Nawet w korespondencji nie wolno mu było napisać, gdzie dokładnie jest, a co dopiero wymieniać swoją żonę do seksu za żonę kumpla. Jeśli już, to ta żona o tysiące kilometrów od męża sama sobie zafundowała seks-partnera bez wiedzy męża. Jak czytam takie paniusie to po prostu staję się mizoginistą.

Jasne pani psycholog-seksuolog, oczywiście, za spadochroniarzami 82. i 101. DPD też wylądowały w Normandii szybowce transportowe wypełnione ich napalonymi żonami w pończoszkach Du Ponta i w gustownych podwiązkach, zaś jurni spadochroniarze zaraz dla tych żoneczek zdobyli Carentan, ale tylko po to, żeby móc się żonami wymieniać między kolegami, a w międzyczasie spadochroniarze chodzili na „liczne akcje militarne”, jak pani twierdzi.

Ludzie, skąd się takie pisarzyny biorą? Przecież ta kobieta w ogóle nie wie, co pisze, albo co i po kim bezmyślnie przepisuje z jakiegoś zagranicznego „źródła”. A teraz popatrzcie ‒ ile tysięcy ludzi to przeczyta i wyniesie z tego taki wypaczony wizerunek żołnierza Zachodu, w tym USA, o jakim to wizerunku napisałem powyżej.

Kto, jak kto, ale amerykańskie siły zbrojne uczyniły podczas II wojny maksimum tego, aby odizolować żołnierzy od ich rodzin, aby po pierwsze nie wyciekały poza wojsko wszelkie jego brudy; po drugie, aby nie wyciekały tajemnice. Więcej, amerykańskie siły zbrojne uczyniły wszystko, co mogły, aby nawet odizolować żołnierzy już nie tylko od rodzin, ale od ich kongresmenów, żeby broń boże żołnierze na coś się nie poskarżyli i żeby nie wybuchła afera na 24 fajerki, podczas gdy właśnie bezpośredni kontakt amerykańskiego obywatela z jego regionalnym kongresmenem to jest legendarna podstawa tamtejszej demokracji. Taka to była drugowojenna „demokracja” po amerykańsku. Niechby na przykład dopuścić do pilotów szybowcowych USAAF senatorów Pata McCarrana lub Josepha Rosiera, albo członka Izby Reprezentantów Franka E. Hooka (wszyscy znali się na szybownictwie) i niechby piloci powiedzieli tym politykom, że żeby latać to USAAF złamał sześć paragrafów amerykańskiego prawa lotniczego, to przecież afera byłaby z tego taka, że Watergate to szczeniak na tle tego. Przy tym wszystkim OWI (Office of War Information, czyli naczelny cenzor) nałożyło na wszystko i wszystkich taką cenzurę, że peerelowska WRON to mogłaby się uczyć od nich. Słowem nie można się było odezwać do rodziny, co się robi w wojsku i gdzie się jest, a tu paniusia psycholog-seksuolog twierdzi, że po postrzelaniu sobie gdzieś tam na tej rozrywkowej II wojence, wracało się do domu i wyobracało wypożyczoną od kumpla z jednostki żonę.

Tę kobietę chyba wiatr gdzieś przewrócił i to ją wyobracało tak, że coś z głową jej się stało.

Supergwiazdor Hollywood i bożyszcze kobiet Robert Taylor był świetnym pilotem i podczas II wojny był instruktorem-pilotem US Navy. Jego żoną była inna supergwiazda Hollywood tamtych czasów Barbara Stanwyck. Taylor dopiero po jakimś czasie dostał pozwolenie na to, aby żona mogła z nim zamieszkać przy bazie lotniczej w USA, gdzie on uczył latać. I zrobiono to chyba tylko w drodze wyjątku, bo po pierwsze było to w USA, po drugie, żeby celebryci nie zrobili afery, że ich wojsko rozdzieliło. A tu paniusia w Gazecie Wyborczej twierdzi, że każdy mieszkał z żoną, a wszyscy kopulowali radośnie w ramach gruppensexu i handlu wymiennego swoimi żonami.

Teraz pytanie do brytofilów (sam nie wierzę w to, o co pytam, ale zapytam) ‒ może ta kobieta pisze o żołnierzach brytyjskich? Może to oni przed D-Day mieli pozwolone zamieszkiwać przy bazach ze swoimi żonami? I to może im przysługuje palma pierwszeństwa w owym „WWII era wife swaping”, a nie Amerykanom? Ze wspomnień Guya Gibsona pamiętam, że jemu od czasu do czasu było dane pomieszkać gdzieś z żoną.

Pytanie też do Krzysia, jako znającego treść książki „Masters of the Air” ‒ czy są tam jakieś świadectwa tego, że USAAF-owcy w UK mieszkali przy swoich bazach ze swoimi żonami? Jakieś unikatowe przypadki, gdy poślubili Brytyjki być może się zdarzały, ale też wątpię przy zamordystycznym systemie, aby izolować żołnierzy od rodzin, żeby żołnierze czegoś nie chlapnęli językiem.

Jakby sobie taka paniusia przeczytała „Jeśli przeżyjesz...” (ISBN 978-83-241-4612-3) por. George'a Wilsona, to może by oprzytomniała, co ona wypisuje. No ale kto by czytał takie rzeczy wśród psychologów-seksuologów płci żeńskiej. 16,1 mln Amerykanów płci obojga przewinęło się podczas II wojny przez ich siły zbrojne. Iluż to z nich dla zabawy wymieniło się żoną z kumplem? Można sobie wyobrazić „skalę” tego zjawiska przy ówczesnej obyczajowości w purytańskiej Ameryce - chyba bardziej purytańskiej niż UK. Jest ta skala poza jakąkolwiek mierzalnością, bo to nie może nawet być nawet promil promila, nawet jeśli jakiś rozrywkowy mąż-były żołnierz czasu II wojny pochwalił się jakiemuś seksuologowi powojennemu, że tak się właśnie stało. Ale mit i jego kreacja oczywiście jest ‒ pomiędzy „licznymi akcjami militarnymi” amerykański żołnierz nic tylko kopulował z nieswoją żoną, a z jego żoną kopulował koleś z jednostki, a wszystko za obopólnym przyzwoleniem.

Hardcore'owo zaczyna się Nowy Rok... :-) :-) :-)
Awatar użytkownika
Mike
Marszałek
Posty: 12018
Rejestracja: ndz 10 paź, 2004 10:29 pm
Lokalizacja: Poznañ

Post autor: Mike »

Niezły ubaw, naprawdę.
Daleki jestem od głoszenia teorii, w myśl której żołnierze armii wszelakich marzyli tylko o pójściu w bój z patriotycznymi pieśniami na ustach, a celem oczyszczenia umysłu, niczym ascetyczni mnisi, wyrzekli się uciech wszelakich, ale... pani popłynęła.

Być może "zimna wojna" zatarła jej się z "druga wojna", do tego obejrzała kilka filmów fabularnych, których akcja rozgrywała się w jakimś miasteczku garnizonowym przy dużej bazie amerykańskiej w latach siedemdziesiątych, no i zbudowała swoją wizję świata. Aczkolwiek, biorąc pod uwagę raczej konserwatywne oraz republikańskie trendy w jankeskich kadrach wojskowych, trudno mi sobie wyobrazić, by to one były właśnie forpocztą rewolucji kulturalnej.
Hit first. Hit hard. Keep on hitting.
Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Grzegorz »

Autorka tych słów ma mniej lat, niż ja się zajmuję historią aliantów zachodnich z II wojny, ale jako człowiek pokorny chyba do niej napiszę, że chciałbym się czegoś od niej nauczyć, a w związku z tym, aby mi wskazała choć jedno miejsce na mapie II wojny światowej, gdzie amerykańscy oficerowie walczyli tak, jak gdyby chodzili do pracy. To znaczy według słów tej paniusi chadzali na „liczne akcje militarne”, ale mieszkali jak w domu, razem z żonami, a po skończeniu owych „licznych akcji militarnych” wracali do domu, jak z biura, wymieniali się żonami i kochali się radośnie każdy z każdym w dowolnych przekładańcach towarzyskich. Ja takiego miejsca nie znam, ale zawsze pokornie wychodzę z założenia, że nigdy nie można posiąść stu procent wiedzy na dany temat, więc może coś przegapiłem?

Ale zdziwiony to nie jestem. Ta pancia to gwiazdka wojującofeministycznego portalu Foch.pl. Coś tak żałosnego, jak ten portal, to trudno znaleźć. Zawsze jak nie mam humoru to go odwiedzam, żeby się pośmiać, jakie tam „egzystencjalne problemy” są roztrząsane, problemy urastające do rangi „być albo nie być”. Ale ten portal odwiedzają różni ludzie płci obojga, więc skala rażenia taką głupotą i takim chamstwem wobec wojennych pokoleń, jak ukazałem, jest ogromna.

Nie trzeba być znawcą historii II wojny, a jedynie wystarczy być przeciętnym oglądaczem produkcji telewizyjnej i kinowej, aby na hasło „amerykańscy oficerowie czasu II wojny” zapalała się w głowie żarówka pod hasłem „Wielka Brytania”. No to zaraz sobie ktoś pomyśli, że ale skąd te żony do tego gruppensexu, te żony to niby amerykańskie, czy brytyjskie, czy i takie, i takie? I tym sposobem załatwiła paniusia reputację wszystkim obywatelom USA i UK zaangażowanym w II wojnę.

I jak ma w tym kraju być dobrze pod względem historii przy tak królującej głupocie?
Awatar użytkownika
Mike
Marszałek
Posty: 12018
Rejestracja: ndz 10 paź, 2004 10:29 pm
Lokalizacja: Poznañ

Post autor: Mike »

Wczoraj miałem zaskakującą przyjemność obejrzeć film "Niezłomny" w reżyserii... Angeliny Jolie. Szedłem nań pełen obaw, bowiem sygnały o tym, co to może być za "cudeńko" docierały do mnie wcześniej. Tymczasem: zostałem pozytywnie zaskoczony! Film mi się podobał, a co ważne w kontekście omawianego tematu, nie brakowało w nim scen lotniczych.
Tytułowy niezłomny bohater, Louis Zamperini, był bowiem bombardierem B-24D z 42. Dywizjonu Bombowego 11. Grupy Bombowej. Maszyna, którą leciał uległa awarii i 27 maja 1943 roku wodowała na wodach Pacyfiku.
Sceny tego lotu, a także poprzedniego, z bombardowaniem, ostrzałem artylerii przeciwlotniczej, atakiem myśliwców oraz lądowaniem przymusowym zostały w filmie pokazane. Miło się na to patrzyło, bowiem temat bombowców strategicznych nad Pacyfikiem nie jest tak popularny w kinematografii, jak ich odpowiedników nad Europą. A zatem były i tropikalne crushery, kombinezony A-4 oraz AN-6550, stosowne pilotki i tak dalej.
Ujęcia powietrzne również nienajgorsze, myśliwce jakby nie miały tych nadprzyrodzonych zdolności kpiących z praw fizyki, jak to miało miejsce choćby w "Red Tails".
Kilka niedociągnięć się trafiło, jednak cały film, a także jego lotnicze wątki (dodam, że występują też tam japońskie "Betty" czy później, B-29) zdecydowanie in plus.
Prawdziwym kwiatkiem okazało się jak zwykle polskie tłumaczenie. Celownik "Norden" przetłumaczono jako "celownik północny" :D
Hit first. Hit hard. Keep on hitting.
Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Grzegorz »

Mike pisze:myśliwce jakby nie miały tych nadprzyrodzonych zdolności kpiących z praw fizyki, jak to miało miejsce choćby w "Red Tails".
Do annałów filmów lotniczych powinna przejść scena, gdy pan poznawał panią. Pan ‒ za sterami P-51 i w powietrzu; pani ‒ na dachu rozwieszająca pranie. Po-2 to rakieta na tle P-51. Jak pan poznawał panią, to ten P-51 leciał wolniej, niż człowiek chodzi, a człowiek chodzi mniej więcej z prędkoscią 4-6 km/h. Gdy pan poznawał panią lecąc P-51 nad jej domem, to mógł się przyjrzeć nawet kolorowi jej oczu.

No ale cóż, jankesi w myśl swojego „political correctness” kajają się takimi filmami za segregację rasową. Najnowszy mormoński film drugowojenny „Saints and Soldiers: The Void” to też ten nurt samobiczowania za drugowojenny rasizm i segregację. I tak nikgo tym nie przeproszą, ale ZMP-owska samokrytyka zawsze w cenie i modzie.

Jakoś nigdy nie udało mi się zobaczyć zdjęcia czarnego pilota P-51 w spodniach przeciwprzeciążeniowych. Było to techniczne cudeńko i rarytas, więc chyba wszystkie te portki poszły dla „białasów”. To też o czymś mówi. No ale niech się teraz to śmieszne amerykańskie „political correctness” kaja, kaja, kaja... ;-)
Mike pisze:Celownik "Norden" przetłumaczono jako "celownik północny" :D
Mnie już nic nie zdziwi. Kiedyś zobaczyłem, jak ambitny tłumacz przetłumaczył strumień elektronów, jako „rzekę elektronów”. Od tamtej pory jestem jak ksiądz-spowiednik pod tym względem; nic mnie już nie zdziwi. Kiedyś w jednym wydawnictwie pani korekorka w moim artykule o operacji „Varsity” dzielnie poskreślała mi słowa bazooka i pozamieniała na „bazuka”. Ale podziwiam i „celownik północny” ‒ to naprawdę dobre i ambitne. W ogóle panie tłumaczki i korektorki w literaturze lotniczej to jest odrębny gatunek w dziejach ludzkości.

:-)
ODPOWIEDZ