Wojna na morzu

Moderator: Mike

Awatar użytkownika
Sebol
Posty: 168
Rejestracja: pn 11 mar, 2013 3:23 pm
Lokalizacja: Bielsko B.

Post autor: Sebol »

Mike pisze:...
Przyznasz jednak, iż mówienie o zniszczeniu owych niszczycieli jest sporym nadużyciem.
...
Tak zniszczenie to zniszczenie. Jednak wyłączenie z walki, czy też trzymanie na dystans groźniejszego przeciwnika jakim niewątpliwie był Schleswig to chyba jednak sukces ?

Mike pisze:Podchodzili pod takim kątem, by zmniejszyć dystans i uniknąć właśnie owego ostrzału stromotorowego. Admirał Holland stawał sobie sprawę ze słabości krążownika liniowego-niestety, nie zdążył dojść na taką odległość, by to lepiej opancerzone burty, a nie pokład byłyby wystawione na cel pocisków niemieckich.
Cała ta sytuacja rzecz jasna sprzyjała takiemu celnemu trafieniu, będącemu z pewnością pochodną wyszkolenia, szczęścia i przewagi taktycznej, jaką w tym momencie miał zespół okrętów Kriegsmarine.
Aż dziw bierze, że Holland nie wykorzystał w pełni mocy o wiele lepszego systemu radarowego swoich okrętów - przez co mógł wypracować lepszą pozycję dla Hooda i Prince of Wales'a... a tak zaatakował - chyba liczył na to, że szybkością podejścia zaskoczy niemieckich artylerzystów...

Ale wróćmy do tematu, sami wiemy jak trudno trafić celnie czy też skutecznie na morzu, może właśnie dlatego nasi artylerzyści na Helu byli i tak w lepszej sytuacji od Niemców na okrętach. Był jednak moment kiedy to nasza artyleria znalazła się w tarapatach bo Niemcy za dozór wzięli latarnie morską - i w tym wypadku precyzyjne określenie odległości do naszych bynajmniej nie było brane na podstawie odczytów z dalmierzy ale z wysokości latarni. Na szczęście nasi w porę się zorientowali i latarnie wysadzili
co konkretnie zmyliło Niemców w ocenie odległości, pomimo świetnej optyki i dalmierzy jak czytamy we wspomnieniach kolejne salwy KM lądowały daleko w morzu.

A masztu na Schleswig'u przecież nie mogli obciąć, i tu wracamy do punktu wyjścia tej dyskusji, że dalmierz nie jest przyrządem niezbędnym do oceny odległości... Zaryzykuje twierdzenie, że nasi oficerowie doskonale znali wysokość masztów jednostek KM, tak samo jak Niemcom znana była wysokość latarni morskiej na Helu.
Awatar użytkownika
Mike
Marszałek
Posty: 12018
Rejestracja: ndz 10 paź, 2004 10:29 pm
Lokalizacja: Poznañ

Post autor: Mike »

Sebol pisze:Tak zniszczenie to zniszczenie. Jednak wyłączenie z walki, czy też trzymanie na dystans groźniejszego przeciwnika jakim niewątpliwie był Schleswig to chyba jednak sukces ?
Absolutnie! I w żaden sposób nie chcę deprecjonować dokonań polskich artylerzystów.
Zawsze zresztą mówię, że żałować tylko możemy, iż tak skromną mieliśmy tą baterię, która w moim odczuciu była lepszą inwestycją, niż przedziwne zakupy jednostek pływających.
Sebol pisze:Aż dziw bierze, że Holland nie wykorzystał w pełni mocy o wiele lepszego systemu radarowego swoich okrętów - przez co mógł wypracować lepszą pozycję dla Hooda i Prince of Wales'a... a tak zaatakował - chyba liczył na to, że szybkością podejścia zaskoczy niemieckich artylerzystów...
Radar typu 284 zawiódł w tej akcji-najsprawniejsze były urządzenia na krążownikach admirała Wake-Walkera, ale te, jak wiemy nie wzięły udziału w starciu w Cieśninie Duńskiej.
Między Bogiem, a prawdą, to Hood nigdy nie powinien brać udziału w tej walce. Nie takie było krążowników liniowych przeznaczenie. Stało się jednak tak, a nie inaczej, że ze względu na niedofinansowanie floty w dwudziestoleciu międzywojennym, Home Fleet do boju rzucić musiała liniowy krążownik oraz nieukończony de facto jeszcze okręt liniowy.

Ach, ależ rozkoszny off-topic nam tu się narodził :)

A dzięki czemu to wszystko? Dzięki interdyscyplinarnej symbiozie nauk! :)
Hit first. Hit hard. Keep on hitting.
Awatar użytkownika
Sebol
Posty: 168
Rejestracja: pn 11 mar, 2013 3:23 pm
Lokalizacja: Bielsko B.

Post autor: Sebol »

Mike pisze: ...
Między Bogiem, a prawdą, to Hood nigdy nie powinien brać udziału w tej walce. Nie takie było krążowników liniowych przeznaczenie. Stało się jednak tak, a nie inaczej, że ze względu na niedofinansowanie floty w dwudziestoleciu międzywojennym, Home Fleet do boju rzucić musiała liniowy krążownik oraz nieukończony de facto jeszcze okręt liniowy.

Ach, ależ rozkoszny off-topic nam tu się narodził :)

A dzięki czemu to wszystko? Dzięki interdyscyplinarnej symbiozie nauk! :)
No niestety, Hood konstrukcja I wojenna, Angole już raz dostali nauczkę od Maximiliana von Spee no i Hippera nie wyciągnęli wniosków. Inna sprawa, tak jak napisałeś Hood był przewidziany do innych zadań/patrz jago konstrukcja jako okręt pościgowy/ a poza tym był bardziej maskotką floty niż krążownikiem liniowym nowej ery... nie mógł stawać do równego boju z pancernikami czy nawet ciężkimi krążownikami KM.
Awatar użytkownika
Mike
Marszałek
Posty: 12018
Rejestracja: ndz 10 paź, 2004 10:29 pm
Lokalizacja: Poznañ

Post autor: Mike »

A co mi tam, jak już off-topic, to po całości! Mam nadzieję, że przemiły autor tematu oraz zacny administrator nie będą mi mieli za złe ;)
Sebol pisze:No niestety, Hood konstrukcja I wojenna, Angole już raz dostali nauczkę od Maximiliana von Spee no i Hippera nie wyciągnęli wniosków.
Muszę bronić honoru Royal Navy :)

Von Spee walczył ze starymi krążownikami pancernymi, a od krążowników liniowych dostał następnie piękne lanie, które tylko potwierdziło ich przydatność. Podobnie, jak bitwy koło Helgolandu i Ławicy Dogger.
Jutlandia to rzecz jasna rzeź okrętów tej klasy-ale jakże mogło być inaczej, skoro przyszło im walczyć przez pewien czas jako już nie awangarda, a siły główne wręcz.
Sebol pisze:Inna sprawa, tak jak napisałeś Hood był przewidziany do innych zadań/patrz jago konstrukcja jako okręt pościgowy/ a poza tym był bardziej maskotką floty niż krążownikiem liniowym nowej ery... nie mógł stawać do równego boju z pancernikami czy nawet ciężkimi krążownikami KM.
Zgoda. W dwudziestoleciu międzywojennym prezentował banderę przede wszystkim-szybki, elegancki, największy.
Czy jednak ustępował ciężkim krążownikom Kriegsmarine? Polemizowałbym; bądź co bądź artyleria główna kalibru 381 mm mogła "pozamiatać" przeciwników z pukawkami kalibru 280 mm, o 203 mm nie mówiąc.
Hit first. Hit hard. Keep on hitting.
Awatar użytkownika
Sebol
Posty: 168
Rejestracja: pn 11 mar, 2013 3:23 pm
Lokalizacja: Bielsko B.

Post autor: Sebol »

No tak w sumie tak było, ja piłem bardziej do konstrukcji magazynów prochowych...
Mike pisze: Zgoda. W dwudziestoleciu międzywojennym prezentował banderę przede wszystkim-szybki, elegancki, największy.
Czy jednak ustępował ciężkim krążownikom Kriegsmarine? Polemizowałbym; bądź co bądź artyleria główna kalibru 381 mm mogła "pozamiatać" przeciwników z pukawkami kalibru 280 mm, o 203 mm nie mówiąc.
Z tego co pamiętam to Bismarck i Tirpitz miały wg. projektu otrzymać wieże 3 lufowe, jednak cięto koszta i zdecydowano się na wariant 2 lufowy.

Jest faktem, że to co zostało z Bismarcka po pojedynku z HMS Rodney'em było wrakiem żeby nie użyć słowa wyspą bez drzew. Ale pomimo tak ogromnych zniszczeń kadłub główny/pancerny pozostał nietknięty... i gdyby nie otwarcie zaworów dennych na Bismarcku to pewnie jeszcze by się z nim trochę męczyli ;) Wszak w ostatniej fazie bitwy nie tylko paliwa brakło Anglikom ale też torped...

Tak czy inaczej dobrze i szczęśliwie wystrzelone pociski nie tyle zatopią co zatrzymają okręt
najlepszy przykład HMS Duke of York, który to swoimi 356mm działami zatrzymał Scharnhorst'a /pocisk przedarł się do maszynowni/. A torpedy właściwie wykończyły ten okręt.

Także duży kaliber tak ale do pewnego momentu... co by dużo nie pisać mniejszy pocisk paradoksalnie ma większą prędkość wylotową, przez co może okazać się bardziej penetrujący.

A w tym wypadku RN mogła się obawiać swojego materiału miotającego, którym był kordyt. Materiał który po zapaleniu się i z narastającą temperaturą ma większe skłonności do wybuchu niż w przypadku prochu używanego przez KM. Ten po prostu palił się ale nie wybuchał - miał niższe parametry ciśnienia.

Ale off top :) Kurcze wojną na morzu interesowałem się w podstawówce i szkole średniej, aż sam się dziwię, że tyle pamiętam hahahaha
Awatar użytkownika
Mike
Marszałek
Posty: 12018
Rejestracja: ndz 10 paź, 2004 10:29 pm
Lokalizacja: Poznañ

Post autor: Mike »

Ach! Wykroiłem odpowiedni temat, dzięki czemu wszystkie fotelowe wilki morskie, jak my, będą mogły poswawolić tu, ile dusza zapragnie!
Sebol pisze:Z tego co pamiętam to Bismarck i Tirpitz miały wg. projektu otrzymać wieże 3 lufowe, jednak cięto koszta i zdecydowano się na wariant 2 lufowy.
Sebol pisze:Ale pomimo tak ogromnych zniszczeń kadłub główny/pancerny pozostał nietknięty... i gdyby nie otwarcie zaworów dennych na Bismarcku to pewnie jeszcze by się z nim trochę męczyli ;) Wszak w ostatniej fazie bitwy nie tylko paliwa brakło Anglikom ale też torped...
W ogóle to konstrukcja tych dwóch bliźniaków jest przedziwna: niby nowoczesne, ale z drugiej strony-działa artylerii głównej dość archaicznie rozmieszczone. Ciśnienie na szybkie ukończenie tych okrętów było dużo, toteż zadecydowała właśnie owa opcja.
Masz rację-tak Bismarck, jak i Scharnhorst w swoich ostatnich bitwach okazały się bardzo odpornymi na ogień artyleryjski jednostkami. Każe to jednak zadać pytanie, czy okręty buduje się po to, by przeciwnik zużył możliwie najwięcej amunicji? Gdy i tak o wszystkim przesądziła torpeda z przedpotopowego Swordfisha?
Wydaje mi się, że bądź co bądź niewielkie doświadczenie Niemiec w budownictwie okrętowym spowodowało, że stworzono tak ogromne okręty, o takiej wyporności, dysponujące zarazem relatywnie słabym uzbrojeniem.
Sebol pisze:Jest faktem, że to co zostało z Bismarcka po pojedynku z HMS Rodney'em było wrakiem żeby nie użyć słowa wyspą bez drzew.
Tu lejesz miódek na moje serduszko, bo tak Rodney, jak i King George V oraz Duke of York są moimi ulubionymi okrętami liniowymi, a to ta trójca dokonała wielkiego spustoszenia w Kriegsmarine.
Często mówi się, że Bismarck przystępując do boju 27 maja 1941 roku był bezbronny, a Home Fleet go dobiła. Pozbawiony był sterowności, nie mniej to pyszny kaliber 406 mm, przy pomocy 356 mm, zrobił swoje :)
Sebol pisze:Tak czy inaczej dobrze i szczęśliwie wystrzelone pociski nie tyle zatopią co zatrzymają okręt najlepszy przykład HMS Duke of York, który to swoimi 356mm działami zatrzymał Scharnhorst'a /pocisk przedarł się do maszynowni/. A torpedy właściwie wykończyły ten okręt.
Podobnież było w czasie bitwy na Morzu Barentsa, gdy Hipper dostał kuku w maszynownię. I chyba owo zatrzymanie, bądź też ograniczenie manewrowości, okazywało się nierzadko kluczem do sukcesu.
Sebol pisze: Także duży kaliber tak ale do pewnego momentu... co by dużo nie pisać mniejszy pocisk paradoksalnie ma większą prędkość wylotową, przez co może okazać się bardziej penetrujący.
Tak, przy czym zabawa generalnie staje się bardziej niebezpieczna przy dużych kalibrach. I w wyścigu pocisk-pancerz, wygrywał moim zdaniem jednak pocisk: zdecydowanie mniej wszakże było przypadków zatonięć/poważnych uszkodzeń niszczycieli trafionych pociskami innych niszczycieli, niż ciężkich okrętów trafianych przez swoich odpowiedników.
Sebol pisze:Ale off top :) Kurcze wojną na morzu interesowałem się w podstawówce i szkole średniej, aż sam się dziwię, że tyle pamiętam hahahaha
A bo widzisz, wtedy miałeś bardziej chłonny umysł i więcej przyswajałeś. Ja mam tak samo :)
Hit first. Hit hard. Keep on hitting.
Awatar użytkownika
Sebol
Posty: 168
Rejestracja: pn 11 mar, 2013 3:23 pm
Lokalizacja: Bielsko B.

Post autor: Sebol »

Mike pisze:...

Tak, przy czym zabawa generalnie staje się bardziej niebezpieczna przy dużych kalibrach. I w wyścigu pocisk-pancerz, wygrywał moim zdaniem jednak pocisk: zdecydowanie mniej wszakże było przypadków zatonięć/poważnych uszkodzeń niszczycieli trafionych pociskami innych niszczycieli, niż ciężkich okrętów trafianych przez swoich odpowiedników.

...
No ale były bitwy gdzie słabiej uzbrojona jednostka potrafiła zaskoczyć potężnego przeciwnika patrz Kormoran vs. HMAS Sydney. Można powiedzieć szakal zaskoczył starego wilka ;)
Awatar użytkownika
Mike
Marszałek
Posty: 12018
Rejestracja: ndz 10 paź, 2004 10:29 pm
Lokalizacja: Poznañ

Post autor: Mike »

Miałem na myśli to, że przy artyleryjskich starciach dwóch okrętów liniowych łatwiej o takie "złote strzały", niż przy analogicznym pojedynku jednostek mniejszych.

A że nieraz słabsze siły zaskakiwały, dawały odpór tym silniejszym, to jest właśnie to, co lubię w wojnie morskiej. Za to też uwielbiam krążowniki, prawdziwych w moim odczuciu bohaterów tych walk.
Hit first. Hit hard. Keep on hitting.
Awatar użytkownika
Grohl
Administrator
Posty: 1320
Rejestracja: pt 31 mar, 2006 2:53 pm
Lokalizacja: Szamotu³y/Poznañ
Kontakt:

Post autor: Grohl »

Sebol pisze:No ale były bitwy gdzie słabiej uzbrojona jednostka potrafiła zaskoczyć potężnego przeciwnika patrz Kormoran vs. HMAS Sydney. Można powiedzieć szakal zaskoczył starego wilka ;)
Ooo, bardzo ciekawe starcie, ale też bardzo... kontrowersyjne. Bo o ile w normalnym pojedynku lekkiego krążownika z krążownikiem pomocniczym "faworyt" jest jeden, to tutaj jednak 99% niemieckiego sukcesu stanowiło zaskoczenie. Oczywiście czynnik ten ma bardzo duże znaczenie w każdej wojnie, jednak gdyby Kormoran nie był Kormoranem a jakimkolwiek "legalnym" okrętem wojennym, to wynik starcia mógłby być diametralnie inny. W walkach na tak krótkim dystansie decyduje bowiem bardzo często to, kto odda kilka pierwszych salw, które mogą zdemolować przeciwnika. Super przykład "w drugą stonę", to zatopienie Stiera przez SS Stephen Hopkins.

Zaryzykował bym przy tym stwierdzenie, że akurat na morzu o zatopienie realnie silniejszego przeciwnika było dużo trudniej, niż o pokonanie na lądzie. Na palcach jednej ręki można bowiem policzyć starcia, a których okręt lub zespół okrętów słabszych pokonał przeciwnika w regularnym boju (mówię o XX wieku).
Awatar użytkownika
Mike
Marszałek
Posty: 12018
Rejestracja: ndz 10 paź, 2004 10:29 pm
Lokalizacja: Poznañ

Post autor: Mike »

Grohl pisze:Ooo, bardzo ciekawe starcie, ale też bardzo... kontrowersyjne. Bo o ile w normalnym pojedynku lekkiego krążownika z krążownikiem pomocniczym "faworyt" jest jeden, to tutaj jednak 99% niemieckiego sukcesu stanowiło zaskoczenie. Oczywiście czynnik ten ma bardzo duże znaczenie w każdej wojnie, jednak gdyby Kormoran nie był Kormoranem a jakimkolwiek "legalnym" okrętem wojennym, to wynik starcia mógłby być diametralnie inny. W walkach na tak krótkim dystansie decyduje bowiem bardzo często to, kto odda kilka pierwszych salw, które mogą zdemolować przeciwnika. Super przykład "w drugą stonę", to zatopienie Stiera przez SS Stephen Hopkins.
Zdecydowanie. A i w moim odczuciu trochę wina leży po stronie Australijczyków, którzy wybitnie dali się podejść-wszakże pod koniec 1941 roku można było śmiało prowadzić bardziej zdecydowane działania, niż nieustanne wypytwanie "what ship?"
Grohl pisze:Zaryzykował bym przy tym stwierdzenie, że akurat na morzu o zatopienie realnie silniejszego przeciwnika było dużo trudniej, niż o pokonanie na lądzie. Na palcach jednej ręki można bowiem policzyć starcia, a których okręt lub zespół okrętów słabszych pokonał przeciwnika w regularnym boju (mówię o XX wieku).
Zniszczenie/zatopienie nie zdarzało się często. Jednak odparcie nieprzyjaciela-rzec można by pokonanie, jeśli za takie uznamy zmuszenie go do wycofania się, tudzież spowodowanie uszkodzeń (niejednokrotnie trwałych, skutkujących dłuższym w porcie postojem), to już nie taka znowu rzadkość.
Hit first. Hit hard. Keep on hitting.
Awatar użytkownika
Grohl
Administrator
Posty: 1320
Rejestracja: pt 31 mar, 2006 2:53 pm
Lokalizacja: Szamotu³y/Poznañ
Kontakt:

Post autor: Grohl »

Mike pisze:Zdecydowanie. A i w moim odczuciu trochę wina leży po stronie Australijczyków, którzy wybitnie dali się podejść-wszakże pod koniec 1941 roku można było śmiało prowadzić bardziej zdecydowane działania, niż nieustanne wypytwanie "what ship?"
Oczywiście, że najbardziej winni są Australijczycy, którzy nie powinni dać się tak zaskoczyć. I brawa dla Niemców, że udał im się fortel. Ale wszyscy dobrze wiemy co by było, gdyby te okręt spotkały się w regularnym boju. Dlatego zaskoczenie - owszem, ale czy można mówić tu o faktycznym pojedynku słabszego z silniejszym? Sydney stracił wszystkie swoje atuty (dobrze wytrącone przez Niemców) stąd też nic dziwnego, że Australijczycy dostali bęcki.
Mike pisze:Jednak odparcie nieprzyjaciela-rzec można by pokonanie, jeśli za takie uznamy zmuszenie go do wycofania się, tudzież spowodowanie uszkodzeń (niejednokrotnie trwałych, skutkujących dłuższym w porcie postojem), to już nie taka znowu rzadkość.
A to się absolutnie zgadzam. Można by nawet rzec, że dawanie się odpędzać przez słabszego przeciwnika, to wręcz "narodowy sport" Włochów, choć także Niemcy i Japończycy kilka razy dawali się porobić. Jednak tutaj też dużą rolę odgrywała "góra", która bojąc się o swoje jednostki często mocno krępowała dowódców.
Awatar użytkownika
Sebol
Posty: 168
Rejestracja: pn 11 mar, 2013 3:23 pm
Lokalizacja: Bielsko B.

Post autor: Sebol »

W sumie to chyba Niemcy do końca wojny nie wiedzieli, że go zatopili. Widzieli przecież tylko szybko oddalający się i płonący krążownik...

Faktycznie Australijczycy dali tutaj ciało bo zanim otworzyli ogień to zebrali chyba ponad 30 trafień od artylerii Kormorana. Zeznania niemieckich marynarzy wskazują również na fakt że Sydney podpływał do nich z nieobsadzoną artylerią, tzn. lufy dział nie były zwrócone przeciwko korsarzowi...

A co do różnych ciekawych forteli, to chyba najsłynniejszy z początku wojny na morzu, Graf Spee mający przewagę salwy burtowej nad Ajaxem i Achillesem nie zaryzykował powtórnego starcia z tymi okrętami, pomimo że wcześniej na dobre załatwił Exetera. Podobno były kłopoty z maszynami i uszkodzenia powstałe przy pierwszym starciu i dlatego podjęto decyzje o wpłynięciu do portu, a potem samozatopieniu na wieść o posiłkach dla Anglików.

Niemcy tłumaczyli się tym, że dostali wiadomość jako by Rewon i Ark Royal zostały wysłane na pomoc okaleczonym lekkim krążownikom. Dodatkowo staruszek Cumberland też płynął na pomoc w zatopieniu, choć zapas węgla miał na wyczerpaniu i nie podjął by on żadnej próby pościgu za wychodzącym z portu Niemcem.

Co do Włochów to faktycznie, mieli piękne okręty, co z tego jeśli potracili je na skutek głupich decyzji dowództwa. Choć i Anglicy nie byli lepsi, wysłanie Prince of Wales oraz Repulse do odparcia desantu japońskiego na Singapur bez zagwarantowania osłony z powietrza... no właśnie wynik znamy...

Paradoksalnie Japończycy również wysłali Yamoto "one way ticket" bez osłony powietrznej... no ale wtedy w 1945r doskonale wiedziano co potrafią samoloty torpedowe...
Awatar użytkownika
Mike
Marszałek
Posty: 12018
Rejestracja: ndz 10 paź, 2004 10:29 pm
Lokalizacja: Poznañ

Post autor: Mike »

Grohl pisze:Oczywiście, że najbardziej winni są Australijczycy, którzy nie powinni dać się tak zaskoczyć. I brawa dla Niemców, że udał im się fortel.
Tu możemy powiedzieć coś dobrego o polskich załogach, o których w Royal Navy z szacunkiem mówiono, iż nie ma szans na drugie pytanie "what ship?" Nasz okręty przy braku odpowiedzi po prostu otwierały ogień.
Inna rzecz, że polskie jednostki nawodne niewiele miały okazji, by prowadzić działania inspekcyjne na potencjalnych łamaczach blokady.
Grohl pisze:Dlatego zaskoczenie - owszem, ale czy można mówić tu o faktycznym pojedynku słabszego z silniejszym? Sydney stracił wszystkie swoje atuty (dobrze wytrącone przez Niemców) stąd też nic dziwnego, że Australijczycy dostali bęcki.
Pewnie: na tym dystansie to salwy słabszego Kormorana odnosiły morderczy skutek.
Grohl pisze:A to się absolutnie zgadzam. Można by nawet rzec, że dawanie się odpędzać przez słabszego przeciwnika, to wręcz "narodowy sport" Włochów, choć także Niemcy i Japończycy kilka razy dawali się porobić. Jednak tutaj też dużą rolę odgrywała "góra", która bojąc się o swoje jednostki często mocno krępowała dowódców.
Tu wychodzi właśnie znaczenie tradycji bojowych we flocie i jej esprit de corps. Trzeba bowiem przyznać, iż to flota japońska z tych państw Osi najdłużej, najczęściej stawała do boju. Włosi, choć na Morzu Śródziemnym dysponowali przewagą, uciekali, aż się kurzyło, a Niemcy... No tu głównie decyzyjność na szczeblach najwyższych krępowała jednostki, chociaż i duch bojowy pozostawał czasem sporo do życzenia. Nie wyobrażam sobie bowiem we flocie brytyjskiej czy japońskiej takich samozatopień czy wyrzucania się na brzeg.
Sebol pisze: Faktycznie Australijczycy dali tutaj ciało bo zanim otworzyli ogień to zebrali chyba ponad 30 trafień od artylerii Kormorana. Zeznania niemieckich marynarzy wskazują również na fakt że Sydney podpływał do nich z nieobsadzoną artylerią, tzn. lufy dział nie były zwrócone przeciwko korsarzowi...
Fakt-ja rozumiem, że była to kontrola na morzu, ale przecież można było się spodziewać właśnie krążownika pomocniczego. Zachowanie podstawowych elementów czujności wybitnie tutaj zawiodło.
Sebol pisze: A co do różnych ciekawych forteli, to chyba najsłynniejszy z początku wojny na morzu, Graf Spee mający przewagę salwy burtowej nad Ajaxem i Achillesem nie zaryzykował powtórnego starcia z tymi okrętami, pomimo że wcześniej na dobre załatwił Exetera. Podobno były kłopoty z maszynami i uszkodzenia powstałe przy pierwszym starciu i dlatego podjęto decyzje o wpłynięciu do portu, a potem samozatopieniu na wieść o posiłkach dla Anglików.

Niemcy tłumaczyli się tym, że dostali wiadomość jako by Rewon i Ark Royal zostały wysłane na pomoc okaleczonym lekkim krążownikom. Dodatkowo staruszek Cumberland też płynął na pomoc w zatopieniu, choć zapas węgla miał na wyczerpaniu i nie podjął by on żadnej próby pościgu za wychodzącym z portu Niemcem.
Uwielbiam bitwę u ujścia Rio de la Platy! To jeden z popisowych numerów krążowników, które w połączeniu z umiejętnym dowodzeniem i agresywną taktyką mogły zaszkodzić nawet wielkim jednostkom.
Co do Grafa Spee, to cały jego owocny wypad pokazał jednak słabości konstrukcji, która nie dawała sobie rady z oceaniczną falą. Dodatkowo, uszkodzenia odniesione w boju z eskadrą komodora Harwooda, ograniczyły prędkość niemieckiego okrętu.
Nie mniej, nadal dysponował on całością artylerii głównej, która nawet bez całego zapasu amunicji, stanowiła broń umożliwiającą przedarcie się przez linię złożoną z jednego ciężkiego i de facto już wtedy półtora lekkiego krążownika Royal Navy.
Jestem zdania, że komandor Langsdorf powinien próbować wyjścia na Atlantyk i ukrycia się na jego niepokrytych jeszcze w 1939 roku lotnictwem przestrzeniach.
HMS Cumberland natomiast przerwał czyszczenie kotłów w Port Stanley, ale aż tak stary, by być węglem opalanym, to on jeszcze nie był ;)
Sebol pisze: Choć i Anglicy nie byli lepsi, wysłanie Prince of Wales oraz Repulse do odparcia desantu japońskiego na Singapur bez zagwarantowania osłony z powietrza... no właśnie wynik znamy...
Mimo, iż już po własnych sukcesach odniesionych przez archaiczne maszyny Fleet Air Arm w Norwegii, w boju z Bismarckiem czy po ataku na Tarent, Brytyjczycy dali się załatwić właśnie przez samoloty. Było to szok chyba nawet większy, niż sam upadek Singapuru. Wszakże, mimo nadchodzącej ery lotniskowców, nadal strata okrętu liniowego wiązała się z ogromnym spadkiem prestiżu. O gigantycznych ofiarach w ludziach nie wspominając.
Hit first. Hit hard. Keep on hitting.
ODPOWIEDZ