Kontrowersje

Moderator: Mike

Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Grzegorz »

Na pocieszenie coś, co zobaczyłem przed chwilą i się uśmiałem, a co wpisuje się w naszą dyskusję o tyle, że pokazuje to, że jak zawsze w życiu wszystkim się nie dogodzi i jeszcze można wejść na reenactingową minę.

Obejrzyjcie ten wątek USMF. Moim zdaniem gość wrzucił kapitalne zdjęcia rekonstruktorskie o takim realizmie, że już większego sobie nie wyobrażam. No i podpadł. Własnym oczom nie wierzę, że podpadł, ale to mnie tylko utwierdza w przekonaniu, że USMF jest tak samo popieprzone, choć kiedyś było zupełnie inne i naprawdę wspaniałe. Teraz już nie mogę patrzeć na to forum, chociaż kiedyś je współzakładałem i współfinansowałem. Już nie będę tu wymieniał jakie czynniki zamordowały to niegdysiejsze fajne forum, bo nie o to chodzi, ale zobaczcie tylko, że jeśli chodzi o kontrowersyjność działań rekonstrukcyjnych to naprawdę zachodzi biblijne „nie znacie dnia, ani godziny” kiedy, komu i za co się podpadnie.

A zdjęcia są genialne moim zdaniem. Gdybym nie wiedział, że to reko to na pewno nabrałbym się na informację, że to autentyki.

:-) :-) :-)
Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Grzegorz »

piekarz24 pisze:
Grzegorz pisze:Fajne posty napisaliście, niemniej na przekonanie własnego środowiska rekonstrukcyjnego, jak również społeczeństwa, że reko to jest tylko „modelarstwo figurkowe 1:1” to już jest nie tylko za późno, ale i nie jestem przekonany, czy bardzo wielu rekonstruktorów życzyłoby sobie takiego postrzegania ich hobby? Za dużo napłynęło do tego hobby „misjonarzy”, także melodramatycznych, słabo kontrolujących emocje, i sprawy po prostu zaszły już za daleko.
Grzegorzu,

pozwolę sobie przytoczyć to co piszecie na stronie Waszego Stowarzyszenia:
http://shvforvictory.com/o-nas/ pisze: Fascynuje nas fakt w jaki sposób samozaparcie i innowacja przyczyniły się do powstania nowego państwa – kraju złożonego z wielu narodów, kultur i religii. Ciekawi nas jak odkrywcy Nowego Świata i ich potomkowie z wrodzoną nieustępliwością i odwagą gotowi byli zostawić za sobą wszystko i ruszyć w nieznane aby rozpocząć wszystko od nowa. Pionierski duch pierwszych Amerykanów oraz ich oddanie ciężkiej pracy przyczyniły się do powstania nowego narodu. Narodu ceniącego wolność ponad wszystko, gotowego bronić jej za wszelką cenę. Narodu, który od początku swojego istnienia miał odwagę marzyć o rzeczach niemożliwych i sprawiać, aby te marzenia stawały się rzeczywistością. Narodu, który do dziś mocno stoi na ziemi i prze bez namysłu ku swojemu przeznaczeniu.
Proszę nie pomyśl, że jest tu jakaś złośliwość. Ale w tym co piszecie można znaleźć zarówno tezy, jak i przejawy ideologii, a już na pewno emocjonalny stosunek do kraju, którego jednostki odtwarzacie. To nie jest tylko i wyłącznie modelarstwo 1:1. Piszę o tym, bo stoję jednak na stanowisku, że rekonstrukcja to bardziej skomplikowany temat, taki konglomerat historyczno-psychologiczno-ideowy-hobbystyczny. Nie znam jakoś dobrze środowiska rekonstruktorów zachodnich, ale po obejrzeniu zdjęć i relacji z imprez idę o zakład, że nimi rządzą podobne mechanizmy.
Że konglomerat typu zdefiniowanego przez Ciebie to oczywiście racja. W końcu każdy z nas jest mikrokosmosem i każda GRH jest zbiorem tych mikrokosmosów. Dobrze byłoby jednak panować nad tym konglomeratem i trzymać go w ryzach.

Gdybym to ja pisał zacytowane przez Ciebie „O nas” dla SH V for Victory być może napisałbym to ciut inaczej, a być może nie, nie wiem, teraz mi to głowy nie zaprząta. Ale nie pisałem i nie konsultowałem :-) Z drugiej strony... czy ja wiem, czy tam jest jakaś znacząca ideologia? Jeśli nawet, to taka sympatyczna, lightowa, westernowa, easy riderska i harleyowa rzekłbym. Czyli dla wszystkich bezpieczna, neutralna, luzacka, może trochę hippisowska, a może trochę survivalowa, jak byśmy dziś powiedzieli. Czyli akurat coś w sam raz dla reenactingu, który powinien być zdroworozsądkowy, nie zagalopowywać się w misyjność i stronić od udziału w działaniach okołopolitycznych, by już czysto politycznych nie wspominać. Być może trafniejszy jest nader krótki, za to treściwy, manifest z Facebooka - „Stowarzyszenie Historyczne V for Victory zrzesza osoby zainteresowane historią i kulturą lat 40. Stanów Zjednoczonych”. I tu już na pewno jest zero ideologii jakiejkolwiek. Bo też jaka ideologia może być wykazywana wobec Stanów Zjednoczonych przełomu lat 30./40., czyli państwa w wielu sprawach gamoniowatego do tego stopnia, że jak już wybuchła dla nich wojna to zabrakło nawet guzików do sortów mundurowych i aluminium na manierki :-) Cała „ideologia” zawiera się więc wyłącznie w bardzo dogłębnym hobby badającym jak tego typu gamoń potrafił stanąć na nogi w rekordowo krótkim czasie i jeszcze obić dziób temu, kto go wcześniej zbił.

Może się mylę, ale wydaje mi się, że kto, jak kto, ale akurat ja, na przykład jako osoba sporo pisząca o Stanach Zjednoczonych lat 40. XX wieku, to jestem najostatniejszy do ewentualnego wpisywania się w jakąkolwiek ideologię, ponieważ ‒ z tego, co widzę w krajowych publikacjach historycznych o II wojnie ‒ jestem jedynym, który pisze o tym kraju językiem normalnym. I to jest właśnie przejaw zdroworozsądkowego hobby, a nie misji i jakieś miłości czystej a bezkrytycznej wobec obiektu miłości. Jak tak sobie czytam artykuły innych polskich autorów piszących o wojskowych sprawach amerykańskich z II wojny, to nader często mam wrażenie, że oni pomiędzy napisaniem jednego a drugiego akapitu oblizują pupę Statui Wolności, by już nie mówić, że oblizują Amerykanom buty. Ja też kocham badać sprawy kontynentu północnoamerykańskiego, ale nie miłością bałwochwalczą, tylko bardzo chłodną, analityczną i nie odebrało mi to rozumu. Jak wiem, że jakieś zjawiska z tego kontynentu zasługują na pochwałę to mój czytelnik ma to jasno powiedziane, ale jak również wiem, że inne zjawiska zasługują na najwyższe potępienie to mój czytelnik też jasno tego się dowiaduje ode mnie i nie mam wtedy dla Amerykanów lub Kanadyjczyków żadnej litości. Już nie chcę wskazywać palcem niektórych autorów piszących o podobnych rzeczach, co ja, ale jak ich czytam to robi mi się niedobrze, bo to jest zawsze mniej lub bardziej skrywany kompletnie bezkrytyczny pean na cześć spraw amerykańskich.

Ale niestety nie chcę także wskazywać palcem publikacji misyjnych rekonstruktorów historycznych na przykład 1. SBS utrzymanych dokładnie w tym samym bałwochwalczym duchu w myśl z kolei karykaturalnego bogoojczyźnianego „patriotyzmu”. Publikacji, gdzie pod tezę manipuluje się parametrami naukowymi, przemilcza się wszystko, co nie pasuje do prywatnej wizji takiego „patrioty”, publikacji organicznie niezdolnych do krytycznej analizy poczynań decydentów odpowiedzialnych za tę brygadę. I to jest skandal, a nie rekonstrukcja historyczna, lub publicystyka historyczna, bo powołaniem takich misyjnych „rekonstruktorów” jest wciskanie ludziom prawd selektywnych, pasujących pod tezę, albo wręcz nieprawdy. To, czym w peerelu zajmował się ZSMP, bo musiał i miał na to państwowe pieniądze, to teraz zajmuje się część polskiego ruchu rekonstrukcyjnego, choć nie musi i nie ma na to państwowych pieniędzy, co jest szczególnie śmieszne, ale widać Polak inaczej nie potrafi, bo albo mu to wpojono zbyt głęboko, albo tak lubi i wszelkie egzaltowane formy wypaczonego patriotyzmu wpisały się już na trwale w polską umysłowość. Zmieniły się czasy, zmieniła się tematyka i emploi, strzałka kompasu historii wskazała inny kierunek, ale zetesempowska mentalność i metody kreacji historii pozostały niewiele zmienione, choć oczywiście obrosły w nowoczesne środki wyrazu.

Od samego początku, gdy zacząłem przeprowadzać wiele wywiadów z rekonstruktorami i dużo publikować o reenactingu (gdzieś tak chyba od roku 1998 albo przełomu 1998/99) to zawsze to „coś” nazywałem „sposobem na życie”, więc jak widać nie czepiam się ludzi o nic specjalnie, bo „sposób na życie” każdy może sobie wybrać sam do woli. Ale jak już w ramach tego „sposobu na życie” ludzie wychodzą poza hobby i zaczynają oddziaływać na wiedzę historyczną i świadomość społeczną, bo poczuli misję, to kategorycznie żądam od nich obiektywizmu i najszerszej możliwej wiedzy, aby w ogóle nadawać sobie prawo do edukowania kogokolwiek. Czy „Radymno 2013” to był obiektywizm?

I dlatego bezpieczniejsze dla wszystkich jest to, aby działy się zjawiska promowane tu przez Wojtka i Michała. Czyli żeby reko było hobby, a nie misją. Ale nie ukrywam, że mój umysł też wykonywał te same wolty, jak świetnie opisane przez Michała, któremu na różnych etapach „od nowa układało się w głowie” czym jest reko, aż powróciły te jego wolty do źródeł. U mnie było podobnie. Jak widzę „Radymno 2013” to już na pewno mogę powiedzieć niczym Waldemar Pawlak do dziennikarzy - Sio! Rekonstruktorom historycznym sio od misyjności.

Pozdrowienia dla Wszystkich i podziękowania za kolejną ciekawą dyskusję. :-)
Awatar użytkownika
piekarz24
Posty: 293
Rejestracja: śr 05 wrz, 2007 11:28 pm
Lokalizacja: Bielsko-Bia³a

Post autor: piekarz24 »

Grzegorz pisze: I dlatego bezpieczniejsze dla wszystkich jest to, aby działy się zjawiska promowane tu przez Wojtka i Michała. Czyli żeby reko było hobby, a nie misją.
Rekonstrukcja jest dla mnie hobby. Osobiście jednak wolę zrobić jakąś dioramę i na niej siedzieć, rozmawiać z ludźmi, prezentować sprzęt. Coraz mniejszą mam ochotę na branie udziału w inscenizacjach, w których udajemy zabijanie, choć tak jak wielu bardzo lubię nawalanki ze ślepaków i wybuchy petard. Pewnie będę uczestniczył w inscenizacjach ale wątpliwości pozostają.

W moim przypadku ta ewolucja, o której pisał Grzegorz i Michał wyglądała nieco inaczej: od zabawy w żołnierzy 1. Dywizji Pancernej, poprzez „misje edukacji społeczeństwa”, poprzez całkowite niemal wycofanie się z rekonstrukcji ze względu na różne wątpliwości. Teraz rekonstrukcja przede wszystkim jest dopełnieniem innej pasji – pasji badacza historii medycyny wojskowej. Po pierwsze to co uda mi się ustalić podczas moich kwerend mogę, na ile to możliwe, zaprezentować w „naturze” (nie chodzi tylko o sprzęt, ale także postępowanie z rannym itd.). Jest więc to zwieńczenie badań. Po drugie zdjęcia zrekonstruowanych sylwetek są uzupełnieniem artykułów, które piszę. Takie rekonstrukcyjne zdjęcia bardzo przemawiają do wyobraźni czytelnika. W tym sensie rekonstrukcja jest dla mnie „elementem naukowym”.

Pozostał ten element emocjonalny związany ze spotkaniami z weteranami, uczestnictwem w obchodach, czy odwiedzaniem cmentarzy i pól bitew. Nie potrafię z niego zrezygnować. Tą część mojej działalności mogę sobie wytłumaczyć tym, że są to po prostu dobre okazje do zaprezentowania mojego hobby. Ale nie jest tak do końca, ponieważ jest też jeszcze kilka pomniejszych motywacji. Po pierwsze widzę, że obecność grup rekonstrukcyjnych bardzo wzbogaca tego typu uroczystości. Po drugie widziałem entuzjazm weteranów. Po trzecie uczestnictwo chociażby w nabożeństwie na cmentarzu w Langannerie było dla mnie dużym przeżyciem, bynajmniej nie religijnym. W ogóle obecność w Normandii czy Holandii w mundurze jakoś bardziej mnie porusza. Nie wiem, czy jest jakakolwiek potrzeba z rezygnowania z takiej formy rekonstrukcji. Nie uważam też, że w tych motywacjach jest coś zdrożnego. To wszystko nie wyklucza się z rekonstrukcją rozumianą jaką „wyłącznie hobby”. Widzę to raczej jako naturalną konsekwencje mojego hobby. Bo czy hobby nie może rozbudzać emocji, powodować wzruszeń itd.?


Uważam też, że nasza GRH jest swego rodzaju ośrodkiem historyczno-kulturalnym, przynajmniej w naszej mikrospołeczności. Może jest to pokłosie tego, iż działam w Beskidzkim Stowarzyszeniu Maczkowców, które wśród swoich zadań ma kultywowanie pamięci o 1. Dywizji Pancernej poprzez działalność edukacyjną, organizowanie spotkań na ten temat, dbania o groby żołnierzy, czy opiekę nad żyjącymi weteranami. Może powiecie, że jest to poczucie misji lub dorabianie ideologii, ale ja tego tak nie postrzegam. Czy społeczeństwo powinno dbać o groby swoich żołnierzy? Według mnie tak. Czy mogą to robić członkowie GRH? Czemu, nie? Przecież są pasjonatami historii. Wydaje mi się, że moim „pierwotnym” hobby nie jest rekonstrukcja, lecz historia. Rekonstrukcja jest formą realizowania się w historii. Formą realizowania tej pasji jest też chociażby odwiedzanie weteranów, uczestniczenie w obchodach rocznic, wyjazdy na pola bitew. Czemu nie łączyć tego wszystkiego?
 
Chcę jednak z całą mocą podkreślić, że wszystko co robię, robię przede wszystkim dla siebie, dlatego, że lubię to i, jak to napisał Wojtek, po to aby zabić nudę dnia codziennego. Nie mam poczucia misji.

Nie znoszę natomiast wprowadzania polityki do historii i rekonstrukcji, boję się prawicy, która ma coraz większy apetyt na rekonstrukcje, nie uważam, że do GRH należy jakieś zorganizowane edukowanie społeczeństwa, śmiać mi się chce, gdy ktoś prezentuje postawę „zbawcy narodu”, „historycznych oszołomów”, gdy ktoś nie potrafi rozdzielić prawdziwego życia od rekonstrukcji, gdy ktoś tworzy rzeczywistość alternatywną. Rekonstrukcja wzbudza we mnie natomiast konkretne emocje, których się nie wstydzę, ani nie widzę w nich nic zdrożnego. Nie potrafię się też nie utożsamiać czasem z odtwarzanymi postaciami.

Olo
Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Grzegorz »

Radymno to w ogóle ciekawe miejsce, z jego wójtem na czele. Nawet PSL mógłby się uczyć. Tak się zastanawiałem po co wójtowi specjalista od dźwięku w ramach tego nepotyzmu? Czyżby tam się odbywał remastering nagrań Elvisa? No i się przydał specjalista od dźwięku.
Grohl pisze:Cóż, temat można by zakończyć stwierdzeniem które ostatnio coraz częściej powtarzam - „Ruch rekonstrukcyjny trzeba zlikwidować”.
Najskrajniejszą głupotą i nieodpowiedzialnością tego „Radymna 2013” jestem tak przerażony i porażony, że nagle 20 lipca br. w parę minut poukładało mi się w głowie trochę tak, jak fajnie opisał to Michał. Albo nawet gorzej ‒ 20 lipca br. pierwszy raz w życiu poczułem wstyd, że mam coś wspólnego z ruchem rekonstrukcji historycznych, chociaż mojej specjalności bardzo daleko do spraw polsko-ukraińskich. Ale mimo wszystko..., czy po Radymnie „Rekonstruktor ‒ to brzmi dumnie”? Nie. Rekonstruktor brzmi debilnie i obciach się przyznać, że się do tego przynależy. Od 20 lipca br. wstydzę się, że gdy kilkanaście lat temu rodził się krajowy reenacting to polskim parlamentarzystom kładłem wtedy do głowy co to jest i jakie korzyści z tego płyną.

Dziś to jest wszystko nieprawda co pisałem dla posłów i senatorów. Polski umysłowy nowotwór zeżarł wszystko, co mogło z tego wyjść najlepszego, a nie mam tu bynajmniej na myśli żenującej i postępującej piknikizacji krajowego reenactmentu. Wszystko, co wtedy kładłem do głowy parlamentarzystom to stwierdzałem oczywiście w najlepszej wierze pod wpływem researchu w cywilizowanym, nie oszołomionym kulturowo świecie.

Masz Wojtek absolutną rację. Po „Radymnie 2013” jestem tak samo zwolennikiem zamordyzmu ‒ i to ustawowego ‒ wobec ruchu rekonstrukcyjnego w Polsce. Albo to skasować, albo to ograniczyć. Trzeba tylko albo zebrać 100 tys. podpisów pod społecznym projektem ustawy, albo pogadać ze swoim lokalnym posłem ‒ byle nie z partii-zwolennika polityki historycznej. Zrobić tak, jak w RFN, gdzie niektóre formy XX-wiecznego reenactingu nie istnieją, bo mają prawnego bana, a już w stu procentach nie istnieje rekonstrukcja w mundurach Waffen SS. Wreszcie skończyliby się w Polsce porąbani umysłowo piknikowi tatuśkowie-oficerowie SS/W-SS, i nie lepiej porąbane brunatnokoszulowe mamuśki wraz z synalkiem a la Hitler-Jugend jeszcze nie porąbanym, ale na najlepszej drodze do tego. Olek dobrze te i podobne zjawiska wspomniał wcześniej. Po „Radymnie 2013” z zainteresowaniem będę czekał na informacje o stanie polskich grobów na Ukrainie i o imprezach rekonstruktorów ukraińskich ukazujących poczynania Polaków wobec Ukraińców. Historycy lub psychologowie, albo socjologowie z Zachodu na pewno mogliby zrobić niejeden doktorat na tym, do czego doszło w polskiej rekonstrukcji historycznej.
Awatar użytkownika
Mike
Marszałek
Posty: 12018
Rejestracja: ndz 10 paź, 2004 10:29 pm
Lokalizacja: Poznañ

Post autor: Mike »

I znowu to samo-człowiek opuści forum na trochę i potem musi nadrabiać, bo tyle ciekawych postów Przedmówcy zamieścili ;)

To, co miało miejsce w Radymnie wywołało burzę w mediach i wśród samych rekonstruktorów. Widziałem, że „Tygodnik Powszechny”, coś napisał, a sami członkowie grup prowadzą o tym dyskusję na Facebooku. Padają tam czasem mądre słowa, pełne zdroworozsądkowego podejścia. Niejednokrotnie temat wraca do punktu wyjścia, czyli samego zagadnienia rekonstrukcji, jej semantyki oraz próby klasyfikacji. Zjawisko to bowiem rozrosło się do sporych rozmiarów, a rekonstruktorami postronny obserwator zwykł nazywać i stowarzyszenia kawaleryjskie, i harcerzy czy survivalowców występujących sporadycznie w historycznych uniformach, grupy ASG, na grupach reko stricte skończywszy.
piekarz24 pisze:Inscenizacja odgrywana na żywo jest o wiele bardziej „namacalna” dla widza, a rekonstruktorzy to amatorzy. Jeśli tak jest w istocie, to czy nie powinniśmy ograniczyć naszej działalności do rekonstrukcji postaci, przygotowania dioram i prezentacji grup na stanowiskach, bez śmierci, rannych, przemocy? Po co te wszystkie głupawe inscenizacje. Czy w momencie, gdy na rekonstrukcji udajemy, że do kogoś strzelamy, ten ktoś w dość idiotyczny sposób upada i udaje, że umarł bądź co gorsza tandetnie odgrywa rannego drąc się w niebogłosy i strasząc zgromadzone na widowni dzieci, czy nie jest to wtedy trywializacja żołnierskiej śmierci, czy nie jest to jakaś makabryczna tandeta? Już wcześniej pisałem, że w mojej opinii śmierć nawet pojedynczego żołnierza, to wielka tragedia. Pisałeś, że na Zachodzie organizowane są prywatne bitwy rekonstrukcyjne. Po co to? Czy zaiste nie jest to makabryczna zabawa dużych dzieci w wojnę, żołnierzy i śmierć?
Tak, Olek, masz rację. Dlatego też bitwy najzwyczajniej w świecie na przemian nudzą mnie, śmieszą, bądź zniesmaczają. Nie wszystkie; jest procent widowisk batalistycznych opatrzonych rzetelnym komentarzem, w których bierze udział wyselekcjonowana liczba solidnych odtwórców i swój udział do takowych ograniczam i one nawet sprawiają mi przyjemność. Są bowiem też jakimś etapem tego modelarstwa, pozwalają odczuć, choćby minimalnie, co to było dostać pyłem w oczy, dotrzymać kroku nacierającemu czołgowi czy przeprawić się przez rzekę. Niestety, takich pokazów jest niewiele, a ustępują one miejsca głupawym strzelankom, w których zawsze komuś włącza się „nieśmiertelność”, ktoś musi strzelać do dezerterów, a jeszcze inny – wbijać przeciwnikowi bagnet w żebra w zwarciu bliższym bitwie pod Hastings, niż lądowaniu w Normandii.

I tak, na Zachodzie są prywatne bitwy. Jeden amerykański re-enactor, z którym uciąłem sobie na ostatnim Łabiszynie dłuższą pogawędkę powiedział mi tak: „u nas są re-enactors, tacy, jak ja, którzy ćwiczą taktykę, strzelanie, a potem próbują się na zamkniętych bitwach oraz są ludzie z living history, którzy zbierają sprzęt, budują stoiska, opowiadają o tym ludziom”. Nie pochwalam, ani nie neguję żadnej z tych postaw. Jeżeli ktoś chce się strzelać po lesie: proszę bardzo. Sam jednak nie do końca dobrze bym się z tym czuł, bo tak, jak pisałeś, w pewnym stopniu się z odtwarzaną postacią utożsamiam, czuję jakąś odpowiedzialność.
piekarz24 pisze:Ale czy zauważyliście, że dotyczy to wąskiego grona rekonstruktorów, którzy swoje zainteresowania skupiają na okresie mniej więcej dwóch wojen światowych? Jakoś nie słyszałem o podobnych kontrowersjach dotyczących rekonstruktorów odtwarzających wczesnośredniowiecznych wojów, Wikingów, czy żołnierzy epoki napoleońskiej. Wiąże się to pewnie z obecnym stanem polskiej polityki. Okres II wojny światowej nadal jest atrakcyjnym tematem dla szalonych politykierów, stąd grupy wodzone są na polityczne pokuszenie.
Stąd też na samym początku mego poprzedniego wywodu zaznaczyłem, by ograniczyć się w omawianiu tu rekonstrukcji tylko do XX wieku. Epoka napoleońska, nowożytność, średniowiecze czy starożytny Rzym kierują się zupełnie innymi prawami. Tu niestety widzimy, jakim przedmiotem politycznych przepychanek stała się polska rekonstrukcja.
Na Zachodzie bowiem, niezależnie od epoki, nie występuje na szerszą skalę zjawisko zaangażowania politycznego grup. Pewnie, margines w postaci oszołomów SS (ale takich to szybko dotknie publiczny ostracyzm) istnieje, a grupy alianckie uczestniczą w działalności edukacyjnej, ale odnoszę wrażenie, że odbywa się to bez zadęcia.
piekarz24 pisze:Na marginesie dodam, że jakiś miesiąc temu dostałem e-maila o gościa, którego nazwiska łaskawie nie wspomnę, a który przedstawił się jako przewodniczący młodzieżówki PiS z Bielska. Ów przyjemniaczek zwrócił się do mnie w taki oto sposób:
„Witam! Poszukuję grup rekonstrukcyjnych (wojsk polskich i niemieckich) ze śląska i okolic, które wezmą udział w inscenizacji powstania warszawskiego, jakie planujemy zorganizować 1 sierpnia 2013r. w Bielsku-Białej. proszę o kontakt […] „ (forma oryginalna).
Forma e-maila, „witanie”, cała koncepcja inscenizacji – iście porażające i przerażające.
Przerażające jest to właśnie, jak to niejednokrotnie działa. Jakiś politykier albo lokalny kacyk zamarzy sobie „wojny”, no i taką wojnę robi. Idą na to niemałe pieniądze z samorządowego budżetu, przyjeżdżają rekonstruktorzy, no i jest strzelanina!
piekarz24 pisze:Czy żołnierze przebrani w historyczne mundury to nie rekonstruktorzy? Czy to, że w historyczny mundur przebrany jest żołnierz to lepiej, czy gorzej? Czy jednak nie lepiej gdyby przebranym był cywil-pasjonat, który dobrze czuje realia danej epoki? Wiesz, to, że ktoś jest żołnierzem, nie predysponuje go z marszu do dobrego odegrania postaci historycznej. Rekonstrukcje Dragonów spod Chambois zostawmy Odwachowi, niech lepiej żołnierze 10.BKPanc zostawią ten temat w spokoju :)

Popatrz na to też z innej strony. Chcemy, aby nasze społeczeństwo było społeczeństwem obywatelskim. Dlatego nie widzę nic zdrożnego gdy podczas oficjalnych uroczystości związanych z danym wydarzeniem historycznych chcą uczestniczyć obywatele – rekonstruktorzy. Wydaje mi się, że choć nieraz spaczona, jest to manifestacja „obywatelskości”. Oczywiście źle się dzieje, jak owi rekonstruktorzy mają niecne motywacje (np. polityczne, finansowe). Nie może być tak, że pewne instytucje cywilne i wojskowe zamykają dostęp do uczestnictwa w tego typu uroczystościach. Oczywiście wszystko musi mieć ręce i nogi oraz trzymać poziom. Jestem pewien, że gdyby podczas naszej ostatniej wspólnej wizyty w Żaganiu dopuszczono nas do defilady, z pewnością byłaby o wiele bardziej atrakcyjna.
To tak, jak z wspomnianym przez Ciebie aktorstwem. Rekonstrukcje robili już na okupacji w Niemczech żołnierze 10. Pułku Dragonów, jednak rekonstruktorami nie byli, a przynajmniej nie nazwalibyśmy ich tak w aktualnym rozumieniu tego słowa.
Masz absolutną rację mówiąc, że to, iż ktoś jest żołnierzem Wojska Polskiego A.D. 2013, niekoniecznie będzie też dobrze odgrywał żołnierza Wojska Polskiego A. D. 1944.
Często jednak po prostu lepiej jest przebrać wojsko (pod warunkiem, że będzie to przebranie pod okiem fachowca), niż wpuścić na uroczystość państwową zgraję rekonstruktorów, z których każdy jest co najmniej rotmistrzem.
Przypomina mi się od razu sytuacja z defilad w Warszawie, na których mieliśmy okazję być w roku 2006 i 2007. Były grupy i grupki, umundurowane i wyszkolone różnorako. Co gorsza, oficerowie BOR zwariowali, gdy na 5 minut przed przybyciem Prezydenta RP na Plac Piłsudskiego to całe towarzystwo zaczęło pakować się na płytę uzbrojone niejednokrotnie w oryginalne PPSz, K98, MG42 i inne sprzęty. Jak dobrze możesz sobie wyobrazić, w tym momencie nie było już możliwości sprawdzenia, czy była to broń sprawna, czy zdekowana.

A zatem, pewnie, że grupy mogą być ciekawym urozmaiceniem uroczystości dedykowanym wydarzeniom historycznym. Zwłaszcza, gdy czynnik oficjalny nawala, czego doświadczyliśmy wszyscy nieraz, gdy wojsko, ministerstwo tudzież ambasada pokpiła sprawę i to na nas spoczywał ciężar oraz zaszczyt reprezentowania Polski. Wiem, że to brzmi szalenie górnolotnie, ale tak jest. Grunt, by rekonstruktorzy byli przydzielani do tego typu przedsięwzięć z głową, racjonalnie, po wcześniejszych uzgodnieniach, wykorzystując ich potencjał, ale niekoniecznie pchając do pierwszego szeregu, w myśl idei "im więcej, tym lepiej".
piekarz24 pisze:Często powołujemy się na Zachód jako na niedościgniony wzór do naśladowania. Tymczasem robienie łaski dobrze zorganizowanym grupom rekonstrukcyjnym, aby mogły przemaszerować przez most w Arnhem poczytuje jako swego rodzaju małostkowość, i szczerze mówiąc nie wiem, czemu by miały sobie nie przemaszerować. Z kolei za coś lekko dwuznacznego uważam organizowanie tak popularnych tam „prywatnych bitew”, o czym z resztą wyżej już pisałem.
Ja się nie dziwię, że w Arnhem i przy wielu uroczystościach robi się problemy, by ograniczyć udział grup. Takie obchody organizuje się tam bardzo szczegółowo, bardzo dokładnie i z ogromnym wyprzedzeniem. I tak, w przededniu niemalże pojawia się kilkuset gości, z których połowa wygląda i jest wyszkolona… różnie i chcą defilować w uroczystościach najwyższego szczebla. Podobnie jest przy filmach-żaden szanujący się producent czy konsultant militarny profesjonalnej zachodniej produkcji wojennej nie zaangażuje grup rekonstrukcyjnych. Znów-zbyt duże ryzyko, zbyt mała dyscyplina, zbyt mała elastyczność.
Najbardziej poszkodowani w takich sytuacjach są ludzie, których odtwórstwo stoi na wysokim poziomie, którzy mogliby wnieść coś ciekawego. Tutaj znów niestety wracamy do problemu klasyfikacji rekonstrukcji, grup, jej odłamów i gałęzi.
piekarz24 pisze:W moim przypadku ta ewolucja, o której pisał Grzegorz i Michał wyglądała nieco inaczej: od zabawy w żołnierzy 1. Dywizji Pancernej, poprzez „misje edukacji społeczeństwa”, poprzez całkowite niemal wycofanie się z rekonstrukcji ze względu na różne wątpliwości. Teraz rekonstrukcja przede wszystkim jest dopełnieniem innej pasji – pasji badacza historii medycyny wojskowej. Po pierwsze to co uda mi się ustalić podczas moich kwerend mogę, na ile to możliwe, zaprezentować w „naturze” (nie chodzi tylko o sprzęt, ale także postępowanie z rannym itd.). Jest więc to zwieńczenie badań. Po drugie zdjęcia zrekonstruowanych sylwetek są uzupełnieniem artykułów, które piszę. Takie rekonstrukcyjne zdjęcia bardzo przemawiają do wyobraźni czytelnika. W tym sensie rekonstrukcja jest dla mnie „elementem naukowym”.

Pozostał ten element emocjonalny związany ze spotkaniami z weteranami, uczestnictwem w obchodach, czy odwiedzaniem cmentarzy i pól bitew. Nie potrafię z niego zrezygnować. Tą część mojej działalności mogę sobie wytłumaczyć tym, że są to po prostu dobre okazje do zaprezentowania mojego hobby. Ale nie jest tak do końca, ponieważ jest też jeszcze kilka pomniejszych motywacji. Po pierwsze widzę, że obecność grup rekonstrukcyjnych bardzo wzbogaca tego typu uroczystości. Po drugie widziałem entuzjazm weteranów. Po trzecie uczestnictwo chociażby w nabożeństwie na cmentarzu w Langannerie było dla mnie dużym przeżyciem, bynajmniej nie religijnym. W ogóle obecność w Normandii czy Holandii w mundurze jakoś bardziej mnie porusza. Nie wiem, czy jest jakakolwiek potrzeba z rezygnowania z takiej formy rekonstrukcji. Nie uważam też, że w tych motywacjach jest coś zdrożnego. To wszystko nie wyklucza się z rekonstrukcją rozumianą jaką „wyłącznie hobby”. Widzę to raczej jako naturalną konsekwencje mojego hobby. Bo czy hobby nie może rozbudzać emocji, powodować wzruszeń itd.?
Tak, nie da się ukryć, że to i dla mnie są bardzo ważne, a przy tym użyteczne społecznie elementy tego hobby. Podobnie, jak i Ty spotkanie z weteranem przedłożę nad reko pełne ammo i piro, podobnie, jak i Ty lubię weryfikować wiedzę zebraną w literaturze oraz źródłach z działaniami odtwórczymi. Nie na darmo zdaniem niektórych, rekonstrukcja może pretendować do miana nauki pomocniczej historii wojskowości. Pasjonują mnie też niesłychanie rekonstrukcyjne podróże na pola bitew.
Grzegorz pisze:Od 20 lipca br. wstydzę się, że gdy kilkanaście lat temu rodził się krajowy reenacting to polskim parlamentarzystom kładłem wtedy do głowy co to jest i jakie korzyści z tego płyną.

Dziś to jest wszystko nieprawda co pisałem dla posłów i senatorów. Polski umysłowy nowotwór zeżarł wszystko, co mogło z tego wyjść najlepszego, a nie mam tu bynajmniej na myśli żenującej i postępującej piknikizacji krajowego reenactmentu. Wszystko, co wtedy kładłem do głowy parlamentarzystom to stwierdzałem oczywiście w najlepszej wierze pod wpływem researchu w cywilizowanym, nie oszołomionym kulturowo świecie.
Grzegorz, ja te Twoje artykuły, zamieszczone na stronie mojej ówczesnej grupy, czytałem. I jako młody człowiek łykający dopiero tego bakcyla, chłonąłem je z wypiekami na twarzy. Cieszę się, że potrafisz zweryfikować swoje zdanie, to ogromna klasa. Ja podobnież przeszedłem ewolucję, o której wspominaliśmy tu chyba wszyscy. To zresztą cecha niejednego odtwórcy z dłuższym stażem.
Grzegorz pisze:Masz Wojtek absolutną rację. Po „Radymnie 2013” jestem tak samo zwolennikiem zamordyzmu ‒ i to ustawowego ‒ wobec ruchu rekonstrukcyjnego w Polsce. Albo to skasować, albo to ograniczyć. Trzeba tylko albo zebrać 100 tys. podpisów pod społecznym projektem ustawy, albo pogadać ze swoim lokalnym posłem ‒ byle nie z partii-zwolennika polityki historycznej. Zrobić tak, jak w RFN, gdzie niektóre formy XX-wiecznego reenactingu nie istnieją, bo mają prawnego bana, a już w stu procentach nie istnieje rekonstrukcja w mundurach Waffen SS. Wreszcie skończyliby się w Polsce porąbani umysłowo piknikowi tatuśkowie-oficerowie SS/W-SS, i nie lepiej porąbane brunatnokoszulowe mamuśki wraz z synalkiem a la Hitler-Jugend jeszcze nie porąbanym, ale na najlepszej drodze do tego. Olek dobrze te i podobne zjawiska wspomniał wcześniej. Po „Radymnie 2013” z zainteresowaniem będę czekał na informacje o stanie polskich grobów na Ukrainie i o imprezach rekonstruktorów ukraińskich ukazujących poczynania Polaków wobec Ukraińców. Historycy lub psychologowie, albo socjologowie z Zachodu na pewno mogliby zrobić niejeden doktorat na tym, do czego doszło w polskiej rekonstrukcji historycznej.
No właśnie, w takiej Normandii od razu powiedziano nam, że tego i tego nie da się zrobić, to takie są przepisy i basta. I co? I czy tamtejszy re-enactment funkcjonuje gorzej? Ano nie, czego świadectwem są choćby wyborne sceny odtwórcze do sławnego magazynu „Militaria”. I jednocześnie, nikt tam nie przeprowadza inscenizacji pacyfikacji Oradour-sur-Glane.
Hit first. Hit hard. Keep on hitting.
Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Grzegorz »

Mike pisze:No właśnie, w takiej Normandii od razu powiedziano nam, że tego i tego nie da się zrobić, to takie są przepisy i basta. I co? I czy tamtejszy re-enactment funkcjonuje gorzej? Ano nie, czego świadectwem są choćby wyborne sceny odtwórcze do sławnego magazynu „Militaria”. I jednocześnie, nikt tam nie przeprowadza inscenizacji pacyfikacji Oradour-sur-Glane.
W moich seriach wywiadów z zachodnimi rekonstruktorami nieraz pytałem o etykę pokazów reenactingowych i jakieś kulturowe, moralne granice tego typu imprez. Pytałem otwartym tekstem: „A macie tam u siebie na publicznych pokazach rozstrzeliwania jeńców albo dobijanie rannych?”. Oni na początku nie bardzo rozumieli, co ja w ogóle bredzę. Gdy już do nich docierało, o co ja pytam, to odpowiedź była jedna „stary, czy ty zwariowałeś, co ty w ogóle p...?” Nie ma takich rzeczy, bo albo zakazuje tego organizator danej imprezy reko podczas przedimprezowej odprawy dla grup reenactingowych, albo funkcjonuje w danym środowisku reenactingowym (albo np. stanie USA) coś w rodzaju kodeksu etycznego reenactingu. Nie ma żadnych rozwałek jeńców, nie ma żadnego dobijania rannych na pokazach publicznych. Na prywatnych, ściśle zamkniętych „wojnach”, proszę bardzo - można się reenactingowo mordować, brutalnie przesłuchiwać, torturować, i dopóki nie ma z tego autentycznych ran lub zwłok z obdukcją lub koronerem na finał tego wszystkiego, to nikogo to nie obchodzi, bo to taka sama prywatna sprawa, jak oglądanie pornografii we własnym domu na prywatny użytek bez propagowania tego. Na jednym z kontynentów w ramach reenactingu wali się do siebie ostrą amunicją, ale wszystko na prywatnych, lub wręcz potajemnych imprezach tylko dla wtajemniczonych. Prywatnie - proszę bardzo, można się nawet pozabijać. Publicznie, z udziałem dzieci, czynników oficjalnych, mediów itp. wszystko jest w estetyczno-kulturowych granicach - powiedziałbym - filmów wojennych z lat 60./70.

Dwa miesiące temu sam stoję sobie w swoim rekonstruktorskim ubiorze (ale jako widz) na publicznej imprezie w stolicy (rzekomo) cywilizowanego kraju nad Wisłą. Stoję za barierką jako widz. Obok mnie rodzice, typowa dzieciarnia itp. Wszystko wcina sobie lody, batony itp. Kończy się kolejny pokaz z dużą liczbą „ammo i piro”. Za barykadą leżą sobie ranni „źli” Niemcy. Podbiegają „dobrzy” alianci i dobijają wszystkich rannych. A dzieciarnia spokojnie je batony, jak jadła i rodzice nic nie komentują, spokojnie na to patrzą i jeszcze robią ochy i achy, bo tak ochoczo dobijano tych rannych, że gorące łuski z peemów sypały się całym girlandami na publiczność za barierkami i sam się też uchylałem przed tym żelastwem.

W tej popieprzonej Polsce naprawdę czekam już tylko na rekonstrukcje historyczne japońskich obozów jenieckich i wiwisekcji na jeńcach. Kompletnie mnie to już nie zdziwi, gdyby do tego doszło.
Awatar użytkownika
Sebol
Posty: 168
Rejestracja: pn 11 mar, 2013 3:23 pm
Lokalizacja: Bielsko B.

Post autor: Sebol »

Z mojego skromnego punktu widzenia, jako bywalca, a także uczestnika rekonstrukcji na wyspie powiem tak, nie ma rozwalania jeńców, dobijania rannych czy strzelania do sanitariuszy. Są czasami wcześnie zaplanowane na odprawie przed bitwą, scenki walki wręcz gdzie umawiamy się że np. ten a ten "pociągnie"/ czytaj zamarkuje cios kolbą. Używanie bagnetów na broni czy noży w ręce jest zabronione. Jakakolwiek przemoc fizyczna czy też wyprucie magazynka do leżącego (czyli wyłączonego z gry) zakończyła by się usunięciem delikwenta z zespołu arenowego, a nawet z imprezy pod groźbą niedopuszczenia za rok.

Poza tym wszechobecne Health & Safety czyli to z czego my się nabijamy, ale ma to swoje dobre strony, to np. dba się o to by ludzie biorący udział w bitwie mieli hełmy, nie czapki, nagminnie mówi się o bezpiecznej pozycji strzeleckiej - czyli trzymamy wylot lufy czy też broń "top vent" z dala od głowy kolegi. Nie strzelamy/mierzymy także do sylwetki ale staramy się w momencie oddawania strzału trzymać lufę ku dołowi etc,etc...

Rekonstrukcje w UK to przede wszystkim wielkie imprezy rodzinne, na które zjeżdżają całe tłumy rodziców z dziećmi, a także dziennikarze. Dlatego nie ma na nich jakichkolwiek zachowań, które mogły by wywołać zgorszenie.

Prywatne bitwy to zupełnie co innego tam jest tak jak napisał Grzegorz, ale oczywiście to nie znaczy, że jest niebezpiecznie, tam też dba się o to żeby nie przegiąć, bo niestety ale opinia publiczna w tym kraju może dużo, a rząd z drugiej strony nie będzie przeprowadzał ankiety, jeśli będą chcieli zabronić prywatnych rekonstrukcji to to zrobią...a przecież nie o to nam chodzi. Także nawet na prywatnych spotkaniach nie należy przeginać bo nigdy nie wiadomo kto nas obserwuje i gdzie trafią zdjęcia z takiej imprezki.
Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Grzegorz »

To, co Olek pisze o PiS to jest jakaś makabra. Jeszcze tylko Sekty Trotylian brakowało w ruchu rekonstrukcji historycznych w Polsce.
piekarz24 pisze:Na marginesie dodam, że jakiś miesiąc temu dostałem e-maila o gościa, którego nazwiska łaskawie nie wspomnę, a który przedstawił się jako przewodniczący młodzieżówki PiS z Bielska. Ów przyjemniaczek zwrócił się do mnie w taki oto sposób:
„Witam! Poszukuję grup rekonstrukcyjnych (wojsk polskich i niemieckich) ze śląska i okolic, które wezmą udział w inscenizacji powstania warszawskiego, jakie planujemy zorganizować 1 sierpnia 2013r. w Bielsku-Białej. proszę o kontakt […] „ (forma oryginalna).
Forma e-maila, „witanie”, cała koncepcja inscenizacji – iście porażające i przerażające.
piekarz24 pisze:Nie znoszę natomiast wprowadzania polityki do historii i rekonstrukcji, boję się prawicy, która ma coraz większy apetyt na rekonstrukcje, nie uważam, że do GRH należy jakieś zorganizowane edukowanie społeczeństwa, śmiać mi się chce, gdy ktoś prezentuje postawę „zbawcy narodu”, „historycznych oszołomów”, gdy ktoś nie potrafi rozdzielić prawdziwego życia od rekonstrukcji, gdy ktoś tworzy rzeczywistość alternatywną.
Ja też się tego boję. Żyję przecież w patologicznym mieście, gdzie wszędzie pełno mniejszych lub większych murali malowanych przez kibolską hołotę, gdzie symbolika Legii Warszawa, okupacyjnej kotwicy PW (Polski walczącej) plus kretyńskie dopiski o żołnierzach wyklętych to standard ‒ i tylko niech mi ktoś wytłumaczy, jakie niby przesłanie ma płynąć z logotypów klubu piłkarskiego, symbolu Polaków walczących z okupacją niemiecką i żołnierzy podziemia antykomunistycznego? Chyba tylko takie przesłanie, jak PiS-owska teza, że III RP to kondominium RFN i Rosji.

I nikt tego umysłowego prostactwa z murów nie usuwa. Rzeczywiste logo tej bojówkarskiej szumowiny jest inne ‒ skrzyżowane kij bejsbolowy i maczeta, a w środku liść marihuany. Już nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę symbole Legii i „zdradzonych o świcie”. Łapsko prawicowych ultras wyciągające się teraz po rekonstrukcję historyczną to jest nic innego, jak tego rodzaju kibolstwo i bojówkarstwo. Idąc tokiem rozumowania zwichrowanego polskiego reenactingu a co się będziemy szczypać - róbmy rekonstrukcje historyczne polskiej interwencji w Czechosłowacji w 1968, wszak grupy LWP-owskie powstają, więc nie ma problemu. Na pewno dobrze to wpłynie na stosunki z południowymi sąsiadami. Róbmy rekonstrukcje Zaolzia - też na pewno MSZ-ty obu państw się ucieszą.

Swoją drogą grupy rekonstrukcji peerelowskiego LWP to jest też umysłowa aberracja, bo czym to się różni od grup Waffen SS? Polak to jest istota umysłowo niepowtarzalna w skali ludzkości. Jak w kraju, który tyle wycierpiał od systemów totalitarnych, może być tyle grup rekonstrukcyjnych jednostek wojskowych tychże systemów? W RFN zakazano praktycznie każdej rekonstrukcji historycznej wiążącej się z totalitaryzmem, a u nas wszystko poszło na żywioł ‒ nie ma takiej rzeczy, w jaką nie można się przystroić i publicznie odtwarzać w sensie rekonstrukcyjnym. Jak już Polak jest takim masochistą ‒ po tym, co wycierpiał od historii ‒ i takim miłośnikiem systemów zamordystycznych to może rekonstruujmy juntę czarnych pułkowników? A dlaczego nie, przecież to takie „fajne”, a jeszcze jakie atrakcyjne mundurowo. Czy w Chile są grupy rekonstrukcji historycznych odtwarzające siepaczy Pinocheta? Czy w Argentynie są grupy rekonstrukcyjne odtwarzające bezpiekę z czasów junty wojskowej i wyrzucającą więźniów politycznych ze śmigłowców nad Atlantykiem? Wszyscy, cały świat rekonstrukcyjny jest mądrzejszy od Polski, a u nas NKWD spokojnie się rekonstruuje. Normalni my jesteśmy?

Uważam, że jest teraz dziejowa szansa na uregulowanie spraw polskiej rekonstrukcji historycznej dopóki ministrem spraw wewnętrznych jest Bartłomiej Sienkiewicz, bo on na poruszone przez nas tutaj kwestie ma pogląd jeśli nie identyczny to bardzo podobny. Być może nie ma potrzeby ustawy o rekonstrukcjach historycznych, a wystarczy precyzyjnie napisany akt wykonawczy do ustawy „Prawo o zgromadzeniach”.

Zlikwidowałbym w Polsce grupy rekonstrukcyjne Waffen-SS pod takimi samymi karami, jak w RFN. Zostawiłbym jedną, z licencją MSW, i pod ścisłą kontrolą MSW, tak, aby była na przykład na potrzeby filmowe. Jedna wpadka, jeden dowód, że ktoś z takiej grupy wykonał wiadome pozdrowienie pięciopalczaste, albo choćby tylko użył słowa „Żydek”, „Żydzior”, „parch” i tym podobne z polskiej subkultury i do widzenia - bezpowrotna utrata licencji dla całej grupy. O licencję taką mogłaby się starać inna grupa osób. Zlikwidowałbym wszystkie inne grupy niemieckie okresu III Rzeszy, ale też z wyjątkami ‒ dopuściłbym po jednej grupie Wehrmachtu na jedno województwo i musiałyby to być grupy licencjonowane przez MSW, ściśle kontrolowane przez MSW. Tak, aby było „z kim walczyć” na pokazach rekonstrukcyjnych i aby było coś na potrzeby filmów. I na tym koniec. Wszystkie inne prywatne tatuśki i mamuśki na piknikach, a ubrane w mundury III Rzeszy ‒ pod sąd tak jak w RFN.

Ja już ciut za długo żyję, za dużo widziałem i słyszałem, żeby się nabierać na pewne sprawy. Żadna siła mnie nie przekona, że rekonstruktorzy III Rzeszy to się różnią od modelarzy redukcyjnych lepiących z zamiłowaniem sprzęt III Rzeszy, albo od publicystów piszących o wojskowości III Rzeszy. To są oczywiście same aniołki, same świętoszki ciągle deklarujące, że „nie, nie, ja tylko się interesuję wysoką kulturą techniczną ogólnie, w tym Niemiec, a nie jakoś tak specjalnie III Rzeszy, ja nie mam nic wspólnego z sympatią wobec hitleryzmu”. Zawsze te aniołki mają tę samą gadkę dla każdego. A wystarczy tylko pójść z takim na piwo. Po pierwszym jeszcze jest wszystko w miarę kulturalnie. Po drugim już pojawiają się słowa „Żydek”, „Żydki”, „jewrej” itp. z katalogu antysemickiego. Na palcach jednej ręki - i to bez wykorzystania wszystkich palców - mógłbym policzyć ludzi normalnych, kulturalnych spośród opisanej grupy.

Wracając do Radymna ‒ Związek Ukraińców w Polsce protestował przeciwko tej rekonstrukcji i oczywiście społeczność tę zlekceważono, co nigdzie na świecie z cywilizowanym reenactingiem nie byłoby możliwe. Ale nad Wisłą cywilizowanego świata nie ma i długo nie będzie. Protestował europoseł Paweł Zalewski ‒ też wszystko na nic.

Gdyby kiedykolwiek miał powstać kodeks etyczny polskiej rekonstrukcji historycznej to jego trzy pierwsze paragrafy powinien brzmieć:

[center]§ 1[/center]
Aktem rekonstrukcji historycznej jest działanie nie powodujące protestów mniejszości etnicznych i wyznaniowych oraz organizacji społecznych, działanie nie podżegające do waśni na tle historycznym, etnicznym i wyznaniowym.

[center]§ 2[/center]
Impreza rekonstrukcji historycznej nie może stać w sprzeczności z polityką zagraniczną Rzeczpospolitej Polskiej, nie może naruszać dobrosąsiedzkich stosunków RP z jej sąsiadami i nie może nieść treści nieakceptowanych przez inne podmioty prawa międzynarodowego będące w przyjacielskich stosunkach z RP.

[center]§ 3[/center]
W rekonstrukcji historycznej zakazuje się rekonstruowania przestępczości, zbrodni wojennych i innych aktów przemocy wobec ludności cywilnej, jeńców, służb pomocniczych i medycznych.


We Francji albo w RFN takie coś, jak Przemyskie Stowarzyszenie Rekonstrukcji Historycznej X D.O.K., to by miało po imprezie a la „Radymno 2013” normalne sprawy karne w sądzie za podżeganie do nienawiści na tle etnicznym (i za rujnowanie pracy dwóch narodowych MSZ), gdyby podobną imprezę zorganizowali na terenie Alzacji i Lotaryngii, aby „zadbać o pamięć historyczną” i przypomnieć biednym nieświadomym, jak to oba państwa i oba narody darły ze sobą koty na tych terenach i o te tereny, bo na pewno niejedno gardło zostało wtedy poderżnięte. A Przemyskie Stowarzyszenie Rekonstrukcji Historycznej X D.O.K. ma bardzo dobre samopoczucie po swojej imprezie „Radymno 2013”. Dokładnie takim jątrzeniem w stosunkach międzynarodowych zajmowało się w komunie kolejno ZMP, ZMS, ZSMP. Wtedy było, że przyjdą Hupka i Czaja i odbiorą polskie ziemie, a może i ponownie zaczną mordować Polaków, a teraz rękami jakiegoś niedefiniowalnego tworu z ruchu społecznego rujnuje się pracę polskiego MSZ, które staje na głowie, żeby tonować i normalizować wyjątkowo trudne stosunki polsko-ukraińskie, ale oczywiście nadgorliwy aktyw polskiego reenactingu musi dodać swoje 3 grosze, pokazać własną politykę, tak jak kiedyś rewolucyjnie czujny aktyw młodzieżówek PZPR. Związek Ukraińców w Polsce protestuje i oczywiście na nic. Aparat państwowy III RP ‒ tak jak polska policja z lat 90., gdy strzelano do niej na całego, a ona stała bezradnie, bo nie było aktów prawnych, aby reagować ‒ stoi wobec tych zjawisk jak dziecko, bezmyślny, bezradny, bezwładny. Jakim prawem jakiś ruch społeczny wtrąca się do polityki zagranicznej państwa? Które normalne państwo pozwoliłoby sobie na coś takiego? Czy do takich zjawisk powstał na świecie reenacting? Nie do takich.

Wszystkim nadgorliwym, misyjnym, wyręczającym polski MSZ „przypominaczom” polskiej martyrologii i ochoczym wkładaczom palca w gorejące rany tejże martyrologii polecam do przeczytania książkę na temat tego, jak się żyje normalnie w normalnym kraju, a przy tym w kraju o swojej martyrologii i w kraju mającym swoje ciężkie przejścia z sąsiadem tak samo niełatwym, jak polskie wschodnie sąsiedztwa. Mowa o Finlandii i o jej społecznym fenomenie właśnie państwa zrównoważonego emocjonalnie i przyjaznego w najszerszym rozumieniu. Tam nie ma martyrologicznych widowisk „rekonstrukcji historycznych” mordów sowieckich na Finach. Polecam książkę „100 fińskich innowacji społecznych”, a jeśli z czasem Program III Polskiego Radia udostępni plik audio z godzinnego wywiadu z parą autorską tej książki to też rzecz tę polecam. Może choć część polskiego reenactingu przejrzy na oczy, choć znając polską mentalność to chyba płonne nadzieje.
Ostatnio zmieniony ndz 04 sie, 2013 1:20 pm przez Grzegorz, łącznie zmieniany 7 razy.
Awatar użytkownika
Mike
Marszałek
Posty: 12018
Rejestracja: ndz 10 paź, 2004 10:29 pm
Lokalizacja: Poznañ

Post autor: Mike »

Sebol pisze: Z mojego skromnego punktu widzenia, jako bywalca, a także uczestnika rekonstrukcji na wyspie powiem tak, nie ma rozwalania jeńców, dobijania rannych czy strzelania do sanitariuszy. Są czasami wcześnie zaplanowane na odprawie przed bitwą, scenki walki wręcz gdzie umawiamy się że np. ten a ten "pociągnie"/ czytaj zamarkuje cios kolbą. Używanie bagnetów na broni czy noży w ręce jest zabronione. Jakakolwiek przemoc fizyczna czy też wyprucie magazynka do leżącego (czyli wyłączonego z gry) zakończyła by się usunięciem delikwenta z zespołu arenowego, a nawet z imprezy pod groźbą niedopuszczenia za rok.

Poza tym wszechobecne Health & Safety czyli to z czego my się nabijamy, ale ma to swoje dobre strony, to np. dba się o to by ludzie biorący udział w bitwie mieli hełmy, nie czapki, nagminnie mówi się o bezpiecznej pozycji strzeleckiej - czyli trzymamy wylot lufy czy też broń "top vent" z dala od głowy kolegi. Nie strzelamy/mierzymy także do sylwetki ale staramy się w momencie oddawania strzału trzymać lufę ku dołowi etc,etc...
Pamiętam moją pierwszą "bitwę" na Detling. Dziwiłem się, dlaczego wielu biega tam z ochraniaczami w uszach, dlaczego przeprowadza się takie "safety briefingi". Po kilku imprezach w Polsce, gdzie ktoś ni stąd, ni zowąd, ku rozpaczy organizatorów oraz pirotechnika, rzucać zaczął "achtungi" tudzież walić ślepakami prosto w twarz, już wiem, już rozumiem bardziej doświadczonych re-enactorów zachodnich.
Hit first. Hit hard. Keep on hitting.
Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Grzegorz »

Na forum podkarpackiego portalu Nowiny24.pl można sobie zobaczyć, do czego doprowadziła „rekonstrukcja historyczna” w Radymnie, do jakiego „pojednania narodów”. Niech mi ktoś pokaże drugie miejsce na świecie, gdzie jakieś społeczności po jakiejś rekonstrukcji historycznej rozmawiają ze sobą takim językiem chamstwa i nienawiści, jak po „Radymnie 2013” ma to teraz miejsce na pograniczu polsko-ukraińskim. To wszystko było oczywiście stuprocentowo pewne, że tak się stanie i że taki język nienawiści się pojawi, bo byłoby dziwne, gdyby stało się inaczej, ale z pełną premedytacją imprezę tę urządzono.

W jeden dzień straciłem cały szacunek dla Krzesimira Dębskiego za to, że się w tę aferę wpisał razem ze swoją muzyką, a jako miłośnik muzyki zawsze miałem ten szacunek dla niego wielki. Zawsze też wydawało mi się, że ludzie kultury są z definicji powołani do łagodzenia obyczajów i do nie wtrącania się w waśnie historyczne, etniczne, wyznaniowe, jakiekolwiek inne, bo nie od tego jest kultura. Ona jest, żeby łączyć, nie dzielić, i się nią delektować. No i błąd. W kraju nad Wisłą wszystko działa przecież na opak, więc dlaczego z ludźmi kultury miałoby być inaczej, nieprawdaż? Mam moralne prawo osądzać Krzesimira Dębskiego, bo nie tylko jest z mojego pokolenia, ale skoro on się obnosi z faktem, że miał na Wołyniu straty rodzinne, to ja też powiem, że kielecki odłam mojej rodziny został wywieziony do Oświęcimia i tam zgładzony. No i tu pytanie - i co z tego? Czy dziś, jako osoba mniej lub bardziej związana z ruchem rekonstrukcji historycznych mam się z tym obnosić, epatować jaki to ja jestem zraniony rodzinnie przez historię, mam szukać okazji do rekonstruowania wywózek do KL-i, albo może samych KL-i? Mam może organizować imprezy reko, żeby współczesnym ‒ za nic nie winnym ‒ pokoleniom RFN wiecznie wmawiać coś w rodzaju „Wy szwaby to jesteście od zawsze z definicji źli, a my to jesteśmy od zawsze też z definicji (z wyjątkiem Grunwaldu) wasze ofiary”? Naprawdę o to chodzi?

Idźmy dalej. Może mam organizować reko imprezy antyrosyjskie? No bo dlaczego nie? Idźmy tropem rozumowania Krzesimira Dębskiego. Pijane w trupa sowieckie bydło podczas „wyzwalania” Radomia wpadło przecież do sklepu spożywczego mojego dziadka i po doszczętnym obrabowaniu tegoż zgniłokapitalistycznego biznesu chciało zastrzelić mojego dziadka i moją mamę, ale bydło to było tak pijane, że mimo walenia seriami z peemów nie trafiło ani dziadka, ani mamy uciekających przez okno. Jeśli śmierć części mojej rodziny w Oświęcimiu to mało, no to może z tym jeszcze zacznę się ostentacyjnie obnosić jako „rekonstruktor historyczny”, bo już nie potrafię niestety pisać tego żałosnego sformułowania bez cudzysłowu. Komponować, jak Krzesimir Dębski, nie potrafię, ale za to pisać potrafię, to może jakąś elegię trzasnę, albo co, i zacznę organizować na pograniczu polsko-rosyjskim rekonstrukcje historyczne postępowania soldateski sowieckiej z polskimi obywatelami? Na pewno MSZ-y obu państw się ucieszą, jak zacznę współczesnym pokoleniom Rosjan wmawiać, że są z definicji pijaną hołotą, a my jesteśmy Chrystusem narodów wiecznie uciemiężonym przez złych „ruskich”. Właśnie parę dni temu poznałem Rosjankę, która jest rzeczniczką prasową wielkiej polskiej firmy, mówi płynnie pięcioma językami, jest piękna, młoda, świetnie wykształcona, ma ogładę, jakiej nie ma 99 proc. Polaków ‒ ona bez wątpienia „zrozumiałaby”, co ja chcę powiedzieć przez tego typu „rekonstrukcję historyczną”.

Taki też był sens „Radymna 2013”. Moje gratulacje dla wszystkich udziałowców tego performance'u.
Awatar użytkownika
Sebol
Posty: 168
Rejestracja: pn 11 mar, 2013 3:23 pm
Lokalizacja: Bielsko B.

Post autor: Sebol »

Grzegorz pisze:Na pewno MSZ-y obu państw się ucieszą, jak zacznę współczesnym pokoleniom Rosjan wmawiać, że są z definicji pijaną hołotą, a my jesteśmy Chrystusem narodów wiecznie uciemiężonym przez złych „ruskich”.
Ile razy musiałem i muszę tłumaczyć moim wyspiarzom, że Ja nie nienawidzę Rosjan jako ludzi, jedynie co mogę nienawidzić to system i garstkę ludzi, którzy doprowadzili ich kraj do tego jak ich w świecie postrzegają.

Za każdym razem robią wielkie oczy, jakby chcieli zapytać jak to, przecież wasza historia, Rozbiory, Katyń, Okupacja po 45 roku (bo tak to jest przedstawiane przez niektóre media) - to te wydarzenia są ogólnie znane tym bystrzejszym herbaciarzom. Ale ja zawsze mówię to nie sprawa mojego pokolenia, pamiętam ale nie jest to dla mnie bodźcem do tego żeby sprowadzać każdego Rosjanina do jednego poziomu.

...a tak zapytam Polacy to co abstynenci czy może mamy jakąś dyspensę na picie ?

Kilka dni temu Magda przeczytała mi świetny raport napisany przez żandarmerię 5.KDP, a dot. (żebym nie pokręcił) 15 Szwadronu Ułanów Poznańskich, a właściwie wachmistrza - szefa szwadronu, który to podczas pościgu za nieprzyjacielem - upił się do nieprzytomności ;)

Myślę, że nie był to jedyny taki przypadek w PSZ ;)

Jak się Magda pojawi to mam nadzieje, że opublikuje ten dokument.
Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Grzegorz »

Sebol pisze:...a tak zapytam Polacy to co abstynenci czy może mamy jakąś dyspensę na picie ?
Na pewno można było z Polakami ruszać w zawody w tym sporcie, ale mimo wszystko są pewne różnice.

Ta dzicz sowiecka, jaka wkroczyła do Radomia, to była jakaś dirlewangerka. Mój tata był świadkiem likwidacji radomskiego getta, ale takich rzeczy, jakie wyprawiali w Radomiu Rosjanie to nikt nie widział przez całą okupację. Doszło do absurdalnej sytuacji, że przez jakiś czas radomiacy czule wspominali okupację niemiecką.
Awatar użytkownika
Sebol
Posty: 168
Rejestracja: pn 11 mar, 2013 3:23 pm
Lokalizacja: Bielsko B.

Post autor: Sebol »

Grzegorz pisze:
Sebol pisze:...a tak zapytam Polacy to co abstynenci czy może mamy jakąś dyspensę na picie ?
Na pewno można było z Polakami ruszać w zawody w tym sporcie, ale mimo wszystko są pewne różnice.

Ta dzicz sowiecka, jaka wkroczyła do Radomia, to była jakaś dirlewangerka. Mój tata był świadkiem likwidacji radomskiego getta, ale takich rzeczy, jakie wyprawiali w Radomiu Rosjanie to nikt nie widział przez całą okupację. Doszło do absurdalnej sytuacji, że przez jakiś czas radomiacy czule wspominali okupację niemiecką.
To prawda, podobne opowieści słyszałem jeszcze od mojej babci, ona przeżyła huczne wkroczenie Rosjan do Tarnowa, opowiadała, że zamknęła się z mamą w pokoju kamiennicy na ostatnim piętrze razem z resztą domowników bo na ulicach tak strzelali głównie do witryn sklepowych, że strach było wyjść, oczywiście chodził o podchmielonych czerwonoarmiejców.
Awatar użytkownika
Schrek
Posty: 4381
Rejestracja: ndz 10 paź, 2004 7:46 pm
Lokalizacja: W drodze...

Post autor: Schrek »

Doszło do absurdalnej sytuacji, że przez jakiś czas radomiacy czule wspominali okupację niemiecką.
To nie nowość - moja babcia do dziś wspomina z rozrzewnieniem żandarmów niemieckich że tacy czyści i w ogóle grzeczni a ruski jak weszli do poznania do swołocz.
Ale to zależy tylko i wyłącznie do wspomnień i kontekstu.
Będziesz draniu tak długo bił butami w ziemie,
aż ci koniec pikelhaubu z ziemi będzie sterczał
Awatar użytkownika
S. Mindykowski
Posty: 2184
Rejestracja: pn 06 lis, 2006 12:46 pm
Lokalizacja: Poznañ

Post autor: S. Mindykowski »

No a ja mam święty spokój, bo jeden mój dziadek uciekł "spod Ruska" z powrotem do Poznania w '39 i pracował "u Niemca" , a drugi nitował FW w Bremie (ale wrócił cało). Co do Niemców i Rosjan, to akurat wspominają, ze zimę '45 przeżyli dzięki oficerowi niemieckiemu, który pokątnie ich zaopatrywał (zajmował ich dom), a potem taki sam numer miał miejsce z oficerem sowieckim (może taki ichni płk. Kwiatkowski). Takie rzeczy tez się zdarzały.

Oczywiście o "przyjemnościach" w stylu wykwaterowania jednych i drugich, czy zamiany mieszkania w proszek przy pomocy bomby lotniczej nie warto wspominać.

Fakt, faktem - na tle całości, jakoś ominęło ich najgorsze.
ODPOWIEDZ