Kontrowersje

Moderator: Mike

Awatar użytkownika
piekarz24
Posty: 293
Rejestracja: śr 05 wrz, 2007 11:28 pm
Lokalizacja: Bielsko-Bia³a

Kontrowersje

Post autor: piekarz24 »

Przez ostatnie parę dni w mediach toczyła się burzliwa dysputa związana z rocznicą rzezi wołyńskiej. Gdzieś na obrzeżach tych polemik pojawiła się kolejna kontrowersyjna, która dotyczyła rekonstrukcji tamtych wydarzeń. Odbyła się w Radymnie w woj. podkarpackim.

Szczerze mówiąc, gdy pierwszy raz usłyszałem o pomyśle zorganizowania tej rekonstrukcji zadrżałem. Przysłuchując się medialnym dyskusjom początkowo zgadzałem się z tymi, którzy uważali to za pomysł nietrafiony. Z biegiem czasu zmieniłem swoje zdanie w sposób radykalny. Postawa „to co, Holocaust też będziemy odtwarzać” zmieniała się w „a czemu nie? Zależy tylko jak? I czemu to ma służyć?”.

Dosłownie chwilę temu skończyłem lekturę artykułu na ten temat w najnowszej „Polityce” – polecam. Nieco natchniony tym, co przeczytałem, pozwolę sobie podzielić się swoim refleksjami. Chcę, aby to co napiszę poniżej było jednocześnie pytaniem, o to w jakim miejscu dziś znalazła się polska rekonstrukcja historyczna. Pytań zresztą pojawi się więcej. Sorry.

Słyszałem opnie, że rekonstrukcja w Radymnie to trywializacja całej sprawy, że kolejny piknik, że to tania rozrywka dla gawiedzi, że to szukanie rozgłosu, że źle wpłynie na stosunki z Ukraińcami, że to szukanie rozgłosu, że brak szacunku, że epatowanie brutalnością. Tymczasem opis w „Polityce” przeczy temu. Przygotowania trwały długo, organizatorzy starali odciąć się od wszelkiej polityki, zaangażowano poważnych rekonstruktorów, pieczołowicie przygotowano scenografię i scenariusz, spektakl nie epatował przemocą, a brutalność została zastąpiona symboliką i komentarzem prowadzącego. Atmosfera była poważna i podniosła.

A gdyby wszystko pokazać dosłownie? Czy byłoby to przesadą? Czemu w kinie można pokazywać wszystko, czemu na deskach teatrów pojawiają się brutalne i dosadne sceny, a na reżyserów rekonstrukcji historycznych próbuje nałożyć się cenzurę? Czemu jak Stephen Spielberg pokazuje okropności wojny to dobrze, jak rekonstruktorzy, to nazywa się to trywializacją i zabawą w wojnę?

Czemu po jednej stronie barykady są ci, którzy w rekonstrukcji upatrują możliwość budowania narodowej dumy (moim zdaniem rozumianej w sposób pokrętny) i załatwiania dotąd niezałatwionych spraw, a z drugiej są osoby, dla których rekonstrukcja jest szczytem infantylizmu dużych chłopców i rzadziej dziewczyn oraz swego rodzaju wyuzdaniem? Barykadą tą bardzo często jest linia przebiegająca między partiami politycznymi, między lewicą i prawicą. Co zrozumiałe przenosi się to na dyskusje w mediach i częściowo na odbiór społeczny.

Szukając odpowiedzi na te pytania na myśl przychodzą mi kolejne:
Czy rekonstrukcje są dla dzieci? Czy nie powinno być limitu wieku, lub chociaż ostrzeżenia, że w inscenizacji pojawią się brutalne sceny? Czemu większość rekonstrukcji nie ma scenariusza z prawdziwego zdarzenia? Czemu tak często komentatorzy nie są przygotowani do narracji, tak merytorycznie jak i technicznie? Czemu rekonstrukcja zaczyna się pierwszym strzałem i kończy się na ostatnim. Przed tym i po tym nic się nie dzieje. I te głupawe w mojej opinii „przytulanki” i przybijanie piątek pomiędzy "stronami" rekonstrukcji. Czemu nie ma konwoju rannych, czemu nie kolumny jeńców odprowadzanej na tyły. Czemu tak rzadko buduje się nastrój i próbuje wprowadzić widza w meritum rekonstrukcji stopniowo? Czy widz powinien wyjść z rekonstrukcji zachwycony i uśmiechnięty zatykając gębę kolejną frytką, czy raczej powinien odchodzić pełen zadumy? Czemu na rekonstrukcjach tak rzadko gości klimat powagi i skupienia. Przecież to kur… nędzy pokazujemy wojnę! Czy naprawdę kwintesencją rekonstrukcji jest przysłowiowe „dużo piro , dużo ammo”. Biedny widz nie wie nic. Przepraszam – wie. Amerykany gonią Szwabów, a potem na odwrót. Dużo huku, coś pierdyknie, ktoś pokrzyczy po niemiecku. Jakaś Normandia, chyba… aaa, nie! To Monte Cassino jest przecież. Pomyliłem się. I ci, i ci noszą takie same śmieszne hełmy. Czy rekonstrukcja powinna „oddawać hołd” czy raczej powinna przypominać? Czy rekonstrukcja powinna być odbiciem politycznych i światopoglądowych zapatrywań jej twórców czy raczej winna być odbiciem tego, co udało się ustalić historykom? Czy „dobra” rekonstrukcja to przepis na reelekcję na sołtysa/wójta? Czy obok pola rekonstrukcyjnego zawsze trzeba sprzedawać hot-dogi, lać piwsko? Czy każda gmina podczas swego dorocznego festynu musi mieć rekonstrukcje? Czy pole za wiejskim GSem „pośrodku niczego” jest najbardziej adekwatną areną do tego typu przedstawień? Czy możliwym jest nieutożsamianie się z odgrywaną rolą? Jeśli tak to super. A jeśli nie, to czy ten młody gość, który dojrzewa (chłopcy dojrzewają później niż dziewczynki, więc taki 17 latek ma nieraz mocno niepoukładane w głowie :-) ) po pewnym czasie zbyt mocno nie zacznie się wczuwać w bycie żołnierzem „wielkiego” Wehrmachtu? Czy rekonstrukcją nie powinni zajmować się ludzie odpowiedzialni?

Na część powyższych pytań sam nie potrafię udzielić odpowiedzi. Sam utożsamiam się z tym, w kogo się wcielam. Sam niejednokrotnie ulegam czarowi miejsca i chwili, przenoszę się w czasie. Sam czasem chcę oddać hołd, a nie tylko przypominać. Sam mam takie nieco pretensjonalne, egzaltowane i wielkościowe poczucie, że jestem komuś (komu, do końca nie wiem – pewnie tym niedocenionym lub zapomnianym w moim mniemaniu) coś winny. Albo, że kultywuje tradycję, bądź co gorsza jestem spadkobiercą czegoś tam. Jakim spadkobiercą?! Chłopie! Rekonstruktor i tyle! Nie wiem też do końca co powinniśmy pokazywać, a czego nie. Nie wiem, czy są tematy nietykalne.Też się wzruszam czasem, też ulegam swego rodzaju emocjom jak widzę patki SS. Ale zadane pytania nadal są dla mnie otwarte.

W tym coraz szerszym świadku rekonstruktorów jestem od 2006 roku. Widziałem całe rodziny „reko-niemców” – tatuś dumnie nosi mundur SS lub Wehrmachtu, mamusia jest niemiecką pielęgniarką, a 12 letni synek z dumą (przynajmniej takie odnosiłem wrażenie), nosi mundur Hitlerjugend i opaskę ze swastyką. Widziałem grupy rekonstrukcyjne których struktury i wewnętrzne relacje między jej członkami przypominają raczej oddział paramilitarny, niż grupę pasjonatów historii. Słyszałem piosenki narżniętych rekonstruktorów w mundurach SS o tym, że „na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści”. Widziałem saluty rzymskie przy piwie (i oczywiście w mundurze niemieckim). Widziałem tyle niechlujnych rekonstruktorów PSZ, że jak sobie przypomnę to aż mnie naciąga. Widziałem porno-grubasów w mundurach 101. Airborne. Widziałem pseudorekonstruktórw, dla których czerwona gwiazda z sierpem i młotem była raczej popkulturowym znaczkiem, aniżeli symbolem strasznego totalitaryzmu. Widziałem Monte-Cassino w szczerym polu, płaskim jak decha. Ba! Sam brałem w tej rekonstrukcji udział. Spotkałem się z taką historyczną ignorancją, brakiem wiedzy, nieoczytaniem i głupawym tłumaczeniem niektórych rekonstruktorów, że ręce opadają. Spotkałem rekonstruktorów, którzy totalnie stracili z oczu granicę między tym co realne, a tym co fikcyjne. Oni naprawdę czują się przedwojennymi polskimi oficerami! Infantylizm, niespełnienie dziecięcych marzeń o byciu żołnierzem lub biciu się o ojczyznę, miłość do petard, i dużo za dużo „Szeregowca Ryana” i „Kompani Braci” to mieszanka wybuchowa. To zaiste debilna zabawa w wojnę.

Konstatacja jest przykra. Rozumiem przeciwników ruchu rekonstrukcyjnego.

A skoro ich rozumiem, to rozumiem także lęk tych, którzy w widowisku historycznym w Radymnie upatrywali pewnej niestosowności. Pragnę ich jednak zapewnić: rekonstrukcja to teatr. A my jesteśmy aktorami. I uważam, że mamy się do naszych ról przygotowywać dobrze i z powagą. Ale niech nie odbierają mi radości jaką czerpię z tego co robię, jako nie odbierają tej radości aktorom w teatrze czy kinie. Niech nie próbują zabijać we mnie pasji, niech nie wyśmiewają mnie gdy mnie nie rozumieją. Niech podejdą i porozmawiają. Część ich wątpliwości podzielam lub chociaż rozumiem. Sam trochę wycofałem się z „latania po polu”. Ale chcę wrócić do tego i nie ma w tym nic niestosownego. Niech nie mówią, że nie mogę się cieszyć po rekonstrukcji „z dobrej roboty, którą wykonaliśmy”. Niech nie kwestionują tego hobby. Niech zrozumieją, że gdy przy okazji rekonstrukcji spotkam przyjaciół, z którymi łączy mnie wspólna pasja, odczuwam przyjemność.

Jeszcze jedno. Konanie 2 dni z powodu zgorzeli gazowej gdzieś między liniami niemieckimi i polskimi, w upale i słońcu, bez wody, w smrodzie i brudzie pod Monte Cassino, śmierć tego 23 latka, który w Polsce zostawił rodzinę i laskę, nie widział jej od 5 lat, jest inna, ale nie mniej tragiczna niż Tych, którzy zginęli na Wołyniu. I śmierć Tych tysięcy w wrześniu 1939 r., pod Narvikiem, Chambois, czy Ankoną była nie mniejszą tragedią dla Polski. Ktoś kiedyś głośno się zastanawiał w telewizji, mniej więcej tak: „Mawia się, że cywile, kobiety, starcy i dzieci to niewinne ofiary wojny. A co i komu jest winien ten młody żołnierz?” I ważne, żeby do rekonstrukcji działań w Normandii podjeść z nie mniejszą powagą, niż do inscenizacji rzezi wołyńskiej. No dobra, może z nieco mniejszą. Wojna śmierdzi i boli. Każda.

Czy protestów przeciwko rekonstrukcji rzezi wołyńskiej nie wygenerowali sami rekonstruktorzy, przez te lata chały? Czy były uzasadnione? Cholera, teraz sam już nie wiem. I nie wiem też czy postawa „a czemu nie? Zależy tylko jak? I czemu to ma służyć?” jest dobra.

Olo.

P.S. Bardzo chcę napisać, że jednak się da i podać przykłady. Zrobię to potem – teraz nie mam siły :-)
Awatar użytkownika
Krzys
Posty: 3133
Rejestracja: pn 16 lip, 2007 4:51 pm
Lokalizacja: Poznañ

Post autor: Krzys »

Czytając Twój wpis Olku w większości się zgadzam ale...
większość rekonstruktorów nie jest aktorami i żołnierzami a co z tym idzie w większości nie potrafimy zagrać ani żołnierza w natarciu czy obronie (bo brak nam dziesiątek godzin musztry i taktyki) ani odegrać scenek rodzajowych (bo brak nam podstawowej wiedzy aktorskiej choćby na poziomie MDK-a).

Te dwie rzeczy powodują, że rekonstrukcje są trywialne w formie i treści a dodatkowo dochodzi festyn na gawiedzi czyli dużo piro, dużo amo i hod-dog z piwem.

Dlaczego w teatrze i filmie można pokazywać naturalistyczne czy wręcz turpiczne sceny, a na reko nie? Ano dlatego, według mnie, że aktor i reżyser przygotowują się do filmu/przedstawienia tygodniami czy wręcz miesiącami na dziesiątkach prób czy podczas setek dubli.

Biorąc powyższe tezy mamy odpowiedź dlaczego większość rekonstrukcji ma banalny scenariusz: Niemcy gonią nas, my gonimy Niemców, koniec. Każdy bardziej skomplikowany scenariusz bez kilku prób spali na panewce i wróci do schematu ze zdania poprzedniego.

To, że na naszym hobby wójt/sołtys/prezydent miasta chce zdobyć jeszcze kilka głosów to zupełnie inna bajka choć i ta może skończyć się dobrze - jak w Łabiszynie gdzie prawie całe miasto zostało zmienione w arenę rekonstrukcji.

To tyle na szybko bo pracę czas zacząć.
Każdy ma swojego Ur-a.
Awatar użytkownika
Mike
Marszałek
Posty: 12007
Rejestracja: ndz 10 paź, 2004 10:29 pm
Lokalizacja: Poznañ

Post autor: Mike »

Wspaniały temat! Po nagłośnieniu owej rekonstrukcji widziałem już nieco dyskusji na Facebooku, częstokroć przypominających tak popularne ostatnio w Polsce politykierskie pyskówki.
Gdyby nie to, że zaraz zaczynam pracę, odpisałbym Wam, Drodzy Przedmówcy, ale czasu brak. Ciąg dalszy zatem wieczorem :)
Hit first. Hit hard. Keep on hitting.
Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Grzegorz »

Sam chciałem założyć podobny wątek na temat rekonstrukcji zbrodni wołyńskiej, ale Olek mnie uprzedził, i dobrze. Sporo chciałbym powiedzieć, ale mam problem ten sam, co Michał - brak czasu. Cieszę się natomiast, gdy widzę, że płynie we mnie i w Olku ta sama krew - idealisty, raczej nie dzisiejszego. Mniej więcej w 98% zgadzam się z postem Olka.

Generalnie jestem „na nie” wobec tej rekonstrukcji wołyńskiej i byłem porażony tym pomysłem od samego początku. Ale nie wykluczam zmiany poglądu na ten temat. Tylko nie mam teraz czasu rozpisać się, kiedy i dlaczego, pod wpływem jakich zjawisk społecznych chętnie zmieniłbym swój negatywny pogląd na tę akurat rekonstrukcję.
Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Grzegorz »

piekarz24 pisze:Przez ostatnie parę dni w mediach toczyła się burzliwa dysputa związana z rocznicą rzezi wołyńskiej. Gdzieś na obrzeżach tych polemik pojawiła się kolejna kontrowersyjna, która dotyczyła rekonstrukcji tamtych wydarzeń. Odbyła się w Radymnie w woj. podkarpackim.

Szczerze mówiąc, gdy pierwszy raz usłyszałem o pomyśle zorganizowania tej rekonstrukcji zadrżałem. Przysłuchując się medialnym dyskusjom początkowo zgadzałem się z tymi, którzy uważali to za pomysł nietrafiony. Z biegiem czasu zmieniłem swoje zdanie w sposób radykalny. Postawa „to co, Holocaust też będziemy odtwarzać” zmieniała się w „a czemu nie? Zależy tylko jak? I czemu to ma służyć?”.
No właśnie - czemu to ma służyć? W tym przypadku niczemu dobremu, bo albo pokazujemy wszystko, albo nic, tak aby widownia wyciągała z tego jakieś wnioski, czegoś się uczyła, a wręcz aby opuszczała widowisko porażona i przerażona (profilaktycznie na przyszłość) w kwestii tego, do czego prowadzi nacjonalizm po wszystkich stronach danego konfliktu, a nie tylko po takiej stronie, jaka nam pasuje. Jeśli nie pokazujemy wszystkiego, a tylko to, co pasuje nam do naszych emocji i do (niestety) polityki historycznej państwa, to znaczy, że żadnej historii nie pokazujemy, a jedynie dokonujemy manipulacji polityczno-historyczno-emocjonalnej w myśl polityki Kalego. Jak nas mordują to zbrodnia; jak my mordujemy to sprawiedliwość. Wojna to jest nic innego jak prawo akcji i reakcji. W związku z tym z żadnej wojny nie wychodzi się z czystymi rękami. Nieraz już tu zgadzaliśmy się, że wojna nie jest czarno-biała, a wyłącznie złożona z wielkiej gamy szarości o różnym natężeniu.

Jaką wartość ma rekonstrukcja historyczna zbrodni wołyńskiej na obywatelach II RP, jeśli nie towarzyszy temu (już nie powiem, że też rekonstrukcja), ale jakaś informacja na temat tego, jaki był polski odwet za tę rzeź, aby polscy widzowie mogli zrozumieć także emocje ukraińskie obecne w tym narodzie do dziś, tak jak u nas? Nie ma żadnej wartości edukacyjnej poza tą może, że po raz enty wpaja się Polakom martyrologiczny sposób bycia, życia, myślenia, postrzegania rzeczywistości, roszczeniowości wobec świata i sąsiadów, kultywowania krzywd, a nie myślenia o normalnym rozwoju, tylko raczej o wyciąganiu ręki, bo nam się coś od świata należy za tyle krzywd, bo przecież tu nas wymordowali w liczbie X, tam nas wymordowali w liczbie Y, bo my to w ogóle tylko takie baranki, co to zawsze tylko na rzeź chadzają, a inni źli to mieli swoje plany Marshalla i w ogóle diabeł im dzieci do snu kołysał i tylko my wiecznie pokrzywdzeni.

Ma taka rekonstrukcja zbrodni wołyńskiej tylko taką „wartość”, że po drugiej stronie granicy rekonstruktorzy ukraińscy zrobią „odwetową” inscenizację mordów AK na ludności ukraińskiej i tak przez najbliższe dekady, oby nie stulecia, będzie sobie biegła niewypowiedziana licytacja na wielkość wzajemnych zbrodni i na „lepszy” sposób ich pokazywania w ruchu rekonstrukcyjnym. I tylko będzie z tego nieustanna pożywka dla środowisk zwichrowanych emocjonalnie.

Rekonstrukcja zbrodni wołyńskiej powinna przebiegać pod dawnym hasłem naszych biskupów - „Wybaczamy i prosimy o wybaczenie”. W przeciwnym razie takie rekonstrukcje staną się tylko wodą na młyn odradzających się różnej maści ruchów „czarnokoszulowych”, a właśnie mamy w Polsce najlepszą drogę do niezłej mikstury kibolstwa z najczarniejszym ciemnogrodzkim nacjonalizmem. Najlepiej, żeby takie rekonstrukcje robiły na pograniczu polsko-ukraińskim oba środowiska rekonstrukcyjne, Polski i Ukrainy, i żeby pokazywać w symbolicznej formie co oba narody wyrządziły sobie pod wpływem różnych okoliczności wojennych i czynników socjologicznych. I na koniec takiej inscenizacji powinno być wspólne polsko-ukraińskie „Wybaczamy i prosimy o wybaczenie” oraz apel, aby czcić pomordowanych obu stron, ale nie czynić z tego opium dla polityków i nacjonalistów i aby myśleć tylko o dobrej wspólnej przyszłości obu sąsiadujących narodów. Inaczej to nie ma sensu.

Czekam tylko teraz na „rekonstrukcje historyczne” Katynia, Palmir itp. „Sens” tego jest podobny, jak w przypadku imprezy w Radymnie. To, że polski ruch rekonstrukcyjny wyrwał się z ram jakościowych to chyba widać wyraźnie, ale że się wyrwał z ram pewnej umysłowości to już jednak jest niejaka nowość.

Stany Zjednoczone i Meksyk też zawsze żyły ze sobą jak pies z kotem, też wyrzynali sobie ludzi no i co, robią tego rekonstrukcje historyczne? Nie robią. Chyba są normalniejsi niż my i potrafią wyzbyć się diabolicznej polityki historycznej i koncentrują się na dobrosąsiedzkich stosunkach, a nie na wypominaniu sobie w ruchu reenactingowym rzezi Pancho Villi na Amerykanach i na odwetowych zbrodniach US Army w ekspedycji karnej do Meksyku. Bo niby czemu miałoby to służyć? Radymno 2013 to jest kompletna paranoja na dodatek tendencyjna i nie wnosząca do społeczeństwa edukacyjnego ostrzeżenia na przyszłość, a co najwyżej podgrzewająca antyukraińskie nastroje w Polsce. Komu i do czego to ma służyć, bo na pewno nie do upamiętniania pamięci pomordowanych? Pamięć nie potrzebuje spektakli na grobach.

Ja mam tylko wielką nadzieję, że może kiedyś w Polsce powstanie Rada Etyki Rekonstrukcji Historycznych i weźmie sprawy silną ręką, tak jak Rada Etyki Mediów, Komisja Etyki Reklamy, Rada Etyki Public Relations itp. I że w takiej Radzie Etyki Rekonstrukcji Historycznych będą głos decydujący mieli nie zatłuszczeni tatuśkowie z offowego pseudoruchu karykaturalno-rekonstrukcyjnego, tylko historycy, psychologowie, socjologowie, ludzie mediów - wszyscy, którzy mają silną wrażliwość, wyczulenie i wyobraźnię co do tego, jakie konsekwencje w życiu społecznym mogą wywoływać niektóre rekonstrukcje historyczne.

Więcej, na pytania o polski ruch rekonstrukcyjny w ogóle, może napiszę później.

Pozdrowienia dla Wszystkich :-)
Ostatnio zmieniony pt 26 lip, 2013 8:54 am przez Grzegorz, łącznie zmieniany 5 razy.
Awatar użytkownika
Mike
Marszałek
Posty: 12007
Rejestracja: ndz 10 paź, 2004 10:29 pm
Lokalizacja: Poznañ

Post autor: Mike »

Ergo, jestem :)

Temat ogólnie jest bardzo rozległy, bo i jak słusznie zauważył Olek, nie dotyczy on tylko i wyłącznie samej inscenizacji zbrodni wołyńskiej, ale też szerzej – kształtu dzisiejszej polskiej rekonstrukcji historycznej.
Już na wstępie cisną mi się dwa pytania, na które przez te wszystkie lata nie znalazłem odpowiedzi: rekonstrukcji, inscenizacji, widowiska, pokazu czy jeszcze czegoś innego? Podobnie, jak i nazwy dla samego polskiego re-enactmentu XX wiecznego. Rekonstrukcja mi wciąż strasznie nie pasuje; odtwórstwo już zdecydowanie lepiej, żywa historia też, choć długa i trudna przy odnoszeniu jej do samych „miłośników żywej historii”. Dodam jeszcze, że dla dobra dyskusji używał będę utrwalonego już określenia „rekonstrukcja” i będzie ono dotyczyło tylko i wyłącznie rekonstrukcji XX-wiecznej.
piekarz24 pisze:Dosłownie chwilę temu skończyłem lekturę artykułu na ten temat w najnowszej „Polityce” – polecam. Nieco natchniony tym, co przeczytałem, pozwolę sobie podzielić się swoim refleksjami. Chcę, aby to co napiszę poniżej było jednocześnie pytaniem, o to w jakim miejscu dziś znalazła się polska rekonstrukcja historyczna. Pytań zresztą pojawi się więcej. Sorry.

Słyszałem opnie, że rekonstrukcja w Radymnie to trywializacja całej sprawy, że kolejny piknik, że to tania rozrywka dla gawiedzi, że to szukanie rozgłosu, że źle wpłynie na stosunki z Ukraińcami, że to szukanie rozgłosu, że brak szacunku, że epatowanie brutalnością. Tymczasem opis w „Polityce” przeczy temu. Przygotowania trwały długo, organizatorzy starali odciąć się od wszelkiej polityki, zaangażowano poważnych rekonstruktorów, pieczołowicie przygotowano scenografię i scenariusz, spektakl nie epatował przemocą, a brutalność została zastąpiona symboliką i komentarzem prowadzącego. Atmosfera była poważna i podniosła.
Dzisiaj obszerny tekst o owej inscenizacji był w „Dużym Formacie” "Wyborczej". Bardzo negatywnie nasycony, z pewnością pisany z tezą i tak skonstruowany, by uderzyć nie tylko w imprezę, ale i środowisko. Jak patrzę na tą całą sytuację, przypomina mi się historia z bodaj 2007 roku, kiedy to przy okazji widowiska historycznego na rocznicę wybuchu powstania warszawskiego planowano zainscenizować pacyfikację Woli. Pamiętam, że „Odwach” wystosował na forum „Odkrywcy” oficjalne oświadczenie, w którym protestowaliśmy przeciwko takiej formie ożywiania historii. Może to donkiszoteria, ale w ówczesnym stanie polskiej rekonstrukcji, jej stosunkowo słabej rozpoznawalności, groziło to ogromną szkodą dla całego rodzącego się środowiska.

Co do samej nieszczęsnej historii z Radymna... Częściowo się z "Wyborczą" zgadzam, bo inscenizacja w Radymnie budzi moje bardzo mieszane uczucia. Wydaje mi się, że obojętnie, jak się organizatorzy nie przygotują i jakich wzniosłych intencji mieć nie będą, to i tak odbiór będzie… taki, jak w 90% polskich imprez rekonstrukcyjnych. Z całym szacunkiem, ale Radymno to nie wielkie miasto uniwersyteckie, gdzie jest szansa na zgromadzenie pewnego procenta inteligencji, zwłaszcza takiej dysponującej wiedzą oraz wrażliwością historyczną. W takim Radymnie przyjdą „lokalsi”, którzy zjedzą kiełbaskę, wypiją piwo, a wszystkie sceny będą komentować tak, jak komentuje je publiczność na większości imprez: „ooo, ale dostał”, „hahahha, teraz mu strzelą w plecy”, „ojjjj, ale wybuch!”
To bardzo, bardzo trudne zadanie, by widowisko historyczne wywarło na widzach oszałamiające wrażenie, by zafundowało im istne katharsis. Trzeba przygotować odpowiedni komentarz, profesjonalnie dobrać światło i dźwięk, wreszcie – zaangażować choćby kilku profesjonalnych aktorów. Tacy podobno w Radymnie też byli. Nie widziałem tego pokazu, nie chcę też rzucać jednoznacznych oskarżeń. Zmierzam jedynie do tego, że jest to stąpanie po bardzo, bardzo kruchym lodzie.

Tu dochodzimy do pytania, czym jest rekonstrukcja i czym się powinna zajmować?

Nie powiem, przez dziesięć lat mojej z nią przygody, optyka w jakiej widziałem swą pasję, zmieniała się nieraz. Obecnie podchodzę do tego po prostu, jak do hobby, do zabawy, do sposobu na spędzanie wolnego czasu. Pewnie, przy okazji odwalam kawałek dobrej roboty, wyręczając niedołężne wojsko czy upośledzone organa państwowe w upamiętnianiu pewnych wydarzeń historycznych. Robię to dla Weteranów, dla tych kilku żyjących facetów, by poczuli, że na starość chociaż ktoś o nich pamięta. Robię to dla własnej wiedzy historycznej, by poszerzyć ją i zweryfikować. Nigdy jednak nie będę ani żołnierzem, ani aktorem, ani społecznym nauczycielem historii.
W Polsce rekonstruktorzy zwykli w ostatnim czasie mówić o sobie jak o jakimś „ruchu” i społecznej sile, z którą należy się liczyć. Śmieszy mnie to, bowiem w krajach ze zdecydowanie większym rekonstrukcyjnym stażem, jak Wielka Brytania, Stany Zjednoczone, Holandia czy Francja, grupy rekonstrukcji postrzegane są jako pasjonaci, hobbyści. Tacy sami, jak hodowcy gołębi, miłośnicy kolei parowej czy uczestnicy zawodów w rzucaniu beretem. Rekonstruktorów zwykle nie wpuszcza się na państwowe uroczystości, nie angażuje się do poważnych produkcji filmowych, nie pozwala im się organizować widowiska w centrach miast, w dodatku za publiczne pieniądze.
A u nas co ostatnio usłyszałem? Że Platforma nęka rekonstruktorów, bo stawia ograniczenia przy ich udziale w defiladzie z okazji Święta Wojska Polskiego! No cholera jasna, widział ktoś grupę brytyjskiej piechoty z Normandii maszerującej przed Królową na Trooping the Colour?! Albo stowarzyszenie saperów Legii Cudzoziemskiej defilujące w rekonstrukcyjnych mundurach pod Łukiem Tryumfalnym na Święcie Bastylii? Znajomi Brytole, jak patrzą na zdjęcia z polskich imprez, zachwycają się i cmokają mówiąc, że u nich to się robi prywatne bitwy w lasach albo skansenach, a nie za budżetowe bejmy zamykając kilka najważniejszych ulic! Ale nie, to u nas się rekonstruktorów gnębi, męczy i nasyła lewackie bojówki z Niemiec.

Odnoszę wrażenie, że rozpasało nam się to wszystko, wiele osób straciło do swojego hobby dystans i uwierzyło w swoją ważność i wielkość. Na domiar złego, dynamiczny rozwój polskiej rekonstrukcji przypadł na lata okropnego rozdarcia społecznego w naszym kraju. Przez to, ze względu na charakter działalności, grupy stały się uczestnikiem sporu: dla jednych są bandą infantylnych dużych chłopców pokazujących zabijanie ku uciesze gawiedzi, dla drugich – niemalże bojówką, pupilami i ważnym elementem upamiętniania „zdradzonych o świcie”. To wszystko nie wpływa dobrze na kształt całości.

Skoro nie jesteśmy wojskiem, aktorami, nauczycielami, tylko grupą pasjonatów, to co dalej? Ano uważam, że dysponujemy właśnie potężną bronią, mianowicie tym medialnym i atrakcyjnym przekazem wiedzy historycznej. Dlatego nawet, jeżeli spotykamy się dla siebie (choć oglądani przez publikę), to róbmy to solidnie i rzetelnie. Bez chamstwa, warcholstwa. Bez głupawych inscenizacji, co do których nie mam już prawie serca. Wiem, że dla wielu są one główną atrakcją. Niech przyzna jednak taki jeden z drugim, że kręci go strzelanie ze ślepaków i sypianie piachem na hełm (ja też to lubię :) ), ale niech nie dorabia ideologii, że ludzie wychodzą z pokazu bogatsi o wiedzę historyczną. Nie, ludzie wychodzą roześmiani, z masą „fajnych fot” na aparacie. Jeżeli już edukować, to najlepiej można dokonać tego rozmawiając, opowiadając na stoisku; wtedy czasami (zaznaczam: czasami) coś do kogoś trafi i coś uświadomi. Nie zrobią tego na pewno farsowne szamotania, czy ataki kamikaze „Niemców” branych do niewoli, kończone serią w plecy ku ogólnej uciesze gawiedzi.
Grzegorz pisze:Czekam tylko teraz na „rekonstrukcje historyczne” Katynia, Palmir itp. „Sens” tego jest podobny, jak w przypadku imprezy w Radymnie. To, że polski ruch rekonstrukcyjny wyrwał się z ram jakościowych to chyba widać wyraźnie, ale że się wyrwał z ram pewnej umysłowości to już jednak jest niejaka nowość.
No właśnie. To jest to, co miałem na myśli. Polska rekonstrukcja uważa, że jej się wszystko należy i że wszystko można rekonstruować. A to nie tędy droga. W takiej Normandii powiedziano nam jednoznacznie, że nie ma szans na żaden pokaz batalistyczny, bo ze względu na tragizm historii nie życzą sobie takich widowisk-zwłaszcza z udziałem delikwentów z Waffen SS, bo takich to zwinie policja z żandarmerią i spuści lanie, aż miło.
A czym są walki we Francji z tym, co działo się u nas?
Hit first. Hit hard. Keep on hitting.
Awatar użytkownika
piekarz24
Posty: 293
Rejestracja: śr 05 wrz, 2007 11:28 pm
Lokalizacja: Bielsko-Bia³a

Post autor: piekarz24 »

Mike pisze: Dzisiaj obszerny tekst o owej inscenizacji był w „Dużym Formacie” "Wyborczej". Bardzo negatywnie nasycony, z pewnością pisany z tezą i tak skonstruowany, by uderzyć nie tylko w imprezę, ale i środowisko.
Pojawia się też pytanie o to, czy coś takiego jak "środowisko rekonstruktorów" rzeczywiście istnieje. Osobiście z niczym takim się nie utożsamiam i nie czuję się częścią jakiegoś mniej lub bardziej zorganizowanego ruchu. Znam trochę osób, są moimi kolegami, ale w kontekście całego "środowiska" jest to pewnie ułamek procenta. Ograniczam się w zasadzie do znajomości związanych z odtwórstwem PSZ. Pewnie mimochodem stało się tak, że znalazłem się w jakiejś tam grupie która mniej więcej ma podobny sposób patrzenia na historię i rekonstrukcję. Większość osób jest mi obca, części znać bliżej po prostu nie chcę. Więc czy przez to, że zajmuję się odtwórstwem historycznym z automatu przynależę, do "środowiska"?
Mike pisze: Jak patrzę na tą całą sytuację, przypomina mi się historia z bodaj 2007 roku, kiedy to przy okazji widowiska historycznego na rocznicę wybuchu powstania warszawskiego planowano zainscenizować pacyfikację Woli. Pamiętam, że „Odwach” wystosował na forum „Odkrywcy” oficjalne oświadczenie, w którym protestowaliśmy przeciwko takiej formie ożywiania historii.

Nieco prowokacyjnie: nie do końca jestem w stanie rozumieć dlaczego ożywianie historii w kinie jest ok, a ożywianie historii w rekonstrukcji nie jest ok.
Mike pisze: Co do samej nieszczęsnej historii z Radymna... Częściowo się z "Wyborczą" zgadzam, bo inscenizacja w Radymnie budzi moje bardzo mieszane uczucia. Wydaje mi się, że obojętnie, jak się organizatorzy nie przygotują i jakich wzniosłych intencji mieć nie będą, to i tak odbiór będzie… taki, jak w 90% polskich imprez rekonstrukcyjnych. Z całym szacunkiem, ale Radymno to nie wielkie miasto uniwersyteckie, gdzie jest szansa na zgromadzenie pewnego procenta inteligencji, zwłaszcza takiej dysponującej wiedzą oraz wrażliwością historyczną. W takim Radymnie przyjdą „lokalsi”, którzy zjedzą kiełbaskę, wypiją piwo, a wszystkie sceny będą komentować tak, jak komentuje je publiczność na większości imprez: „ooo, ale dostał”, „hahahha, teraz mu strzelą w plecy”, „ojjjj, ale wybuch!”
To bardzo, bardzo trudne zadanie, by widowisko historyczne wywarło na widzach oszałamiające wrażenie, by zafundowało im istne katharsis. Trzeba przygotować odpowiedni komentarz, profesjonalnie dobrać światło i dźwięk, wreszcie – zaangażować choćby kilku profesjonalnych aktorów. Tacy podobno w Radymnie też byli. Nie widziałem tego pokazu, nie chcę też rzucać jednoznacznych oskarżeń. Zmierzam jedynie do tego, że jest to stąpanie po bardzo, bardzo kruchym lodzie.
Parę lat temu byłem jako widz na rekonstrukcji pt. "Hubalowe zaduszki", która odbyła się w Radomiu. Byłem urzeczony. Tłem były oryginalne zabudowania podradomskiej wsi w miejscowym skansenie. Widoczny udział narratora, muzyka w tle, ciekawy scenariusz, strzały i wybuchy ograniczone do minimum. Nie dość, że widowisko było ciekawe, nie dłużyło się mimo skąpego "piro i ammo", to jeszcze było klimatyczne i na swój sposób wzruszające. Widziałem płaczącą kobietę. Ludzie byli cisi i skupieni. Choć zdarzały się także przypadki "ale dostał!". Ale nie da się zakazać wstępu na inscenizacje idiotom i ludziom o stępionej wrażliwości.
Mike pisze: Nigdy jednak nie będę ani żołnierzem, ani aktorem, ani społecznym nauczycielem historii.
W Polsce rekonstruktorzy zwykli w ostatnim czasie mówić o sobie jak o jakimś „ruchu” i społecznej sile, z którą należy się liczyć.
Michale, to że nie chcesz być nauczycielem to jedno, a to, że rekonstruktorzy poprzez swoją działalność mają jakiś wpływ na społeczny odbiór historii to drugie. Osobiście stoję na stanowisku, że nieodpowiedzialne zachowania rekonstruktorów mogą trywializować obraz tragicznych historycznych wydarzeń w oczach społeczeństwa. Z drugiej zaś strony ciekawa rekonstrukcja może wzbogacić wiedzę szerokiego grona naszych rodaków na temat historii, może kształtować ich wrażliwość historyczną. Przynajmniej w skali mikro. Więc chcąc, nie chcąc, stajemy się swego rodzaju nie tyle nauczycielami, co ludźmi wpływającymi na obraz historii.
Mike pisze: No cholera jasna, widział ktoś grupę brytyjskiej piechoty z Normandii maszerującej przed Królową na Trooping the Colour?! Albo stowarzyszenie saperów Legii Cudzoziemskiej defilujące w rekonstrukcyjnych mundurach pod Łukiem Tryumfalnym na Święcie Bastylii? Znajomi Brytole, jak patrzą na zdjęcia z polskich imprez, zachwycają się i cmokają mówiąc, że u nich to się robi prywatne bitwy w lasach albo skansenach, a nie za budżetowe bejmy zamykając kilka najważniejszych ulic! Ale nie, to u nas się rekonstruktorów gnębi, męczy i nasyła lewackie bojówki z Niemiec.
Obrazek
Remebrnace Day w Toroto.

Może nie przed królową, ale wygląda na uroczystości oficjalne.
Obrazek

Olo
Awatar użytkownika
Mike
Marszałek
Posty: 12007
Rejestracja: ndz 10 paź, 2004 10:29 pm
Lokalizacja: Poznañ

Post autor: Mike »

piekarz24 pisze:Pojawia się też pytanie o to, czy coś takiego jak "środowisko rekonstruktorów" rzeczywiście istnieje. Osobiście z niczym takim się nie utożsamiam i nie czuję się częścią jakiegoś mniej lub bardziej zorganizowanego ruchu. Znam trochę osób, są moimi kolegami, ale w kontekście całego "środowiska" jest to pewnie ułamek procenta. Ograniczam się w zasadzie do znajomości związanych z odtwórstwem PSZ. Pewnie mimochodem stało się tak, że znalazłem się w jakiejś tam grupie która mniej więcej ma podobny sposób patrzenia na historię i rekonstrukcję. Większość osób jest mi obca, części znać bliżej po prostu nie chcę. Więc czy przez to, że zajmuję się odtwórstwem historycznym z automatu przynależę, do "środowiska"?
No właśnie piszę o tym w dalszej części posta. Trudno to wszystko nazwać jakimś ruchem. Ale środowisko myślę, że nie jest złym określeniem. Chcąc nie chcąc, skoro się tym zajmujemy, musimy liczyć się z faktem przyporządkowania oraz zaklasyfikowania nas, przynajmniej przez osoby postronne. Mało kogo będzie obchodziło, czy celebrujemy weteranów, badamy taktykę, czy kręci nas po prostu ujeżdżanie starymi czołgami.
piekarz24 pisze:Nieco prowokacyjnie: nie do końca jestem w stanie rozumieć dlaczego ożywianie historii w kinie jest ok, a ożywianie historii w rekonstrukcji nie jest ok.
Myślę, że powstawanie filmu tudzież spektaklu teatralnego jest zjawiskiem bardziej złożonym, niż amatorski scenariusz odegrany przez amatorów, nawet nie aktorów. Do tego ożywienie historii to przedsięwzięcie daleko bardziej namacalne, niż obraz w kinie.
Tym większe prawa dla organizatorów wspomnianego przez Ciebie widowiska w Radomiu, że udało zrobić im się to w sposób profesjonalny, osiągając efekt wzruszenia publiki.
piekarz24 pisze:Michale, to że nie chcesz być nauczycielem to jedno, a to, że rekonstruktorzy poprzez swoją działalność mają jakiś wpływ na społeczny odbiór historii to drugie. Osobiście stoję na stanowisku, że nieodpowiedzialne zachowania rekonstruktorów mogą trywializować obraz tragicznych historycznych wydarzeń w oczach społeczeństwa. Z drugiej zaś strony ciekawa rekonstrukcja może wzbogacić wiedzę szerokiego grona naszych rodaków na temat historii, może kształtować ich wrażliwość historyczną. Przynajmniej w skali mikro. Więc chcąc, nie chcąc, stajemy się swego rodzaju nie tyle nauczycielami, co ludźmi wpływającymi na obraz historii.
Tak, dlatego napisałem o tym, próbując znaleźć jakiś drogowskaz dla nas, by rekonstruować z głową. To wciąż żywe wydarzenia, delikatne tematy, a to, co robimy jest odbierane z coraz większym zainteresowaniem społecznym. Nie można przy tym popaść w drugą skrajność, biczować się i lansować obraz martyrologiczny.
Niestety, wielu sobie nie zdaje sprawy z faktu, że działalność rekonstrukcyjna bywa postrzegana przez widzów jako absolutny wyznacznik wiarygodnej prawdy historycznej.

Co do zamieszczonych przez Ciebie zdjęć... Podejrzewam, że są to żołnierze przebrani w historyczne mundury. Widziałem takie coś nieraz w Wielkiej Brytanii. Jeżeli jednak nie-punkt dla Ciebie. Aczkolwiek to, że nie wpuszcza się rekonstruktorów na najważniejsze uroczystości nie oznacza, że w ogóle to nie występuje. Robi się wyjątki-pamiętam Arnhem z 2004 roku, kiedy to po długich targach, staraniach, prośbach pozwolono nam przedefilować mostem Johna Frosta na uroczystościach oficjalnych.
Hit first. Hit hard. Keep on hitting.
Awatar użytkownika
Grohl
Administrator
Posty: 1320
Rejestracja: pt 31 mar, 2006 2:53 pm
Lokalizacja: Szamotu³y/Poznañ
Kontakt:

Post autor: Grohl »

Jaki piękny temat, no chwilę nie wchodziłem na forum, a tu takie smakowite kąski... ;)

Cóż, temat można by zakończyć stwierdzeniem które ostatnio coraz częściej powtarzam - "Ruch rekonstrukcyjny trzeba zlikwidować". Ale, żeby nie było, że chcę kogoś zamykać i czegoś zakazywać, to pokrótce postaram się wyłuszczyć kilka moich poglądów.

Moim zdaniem wszystkie problemy rodzimego reko wzięły się z jednego problemu - nie zrozumienia czym ono tak naprawdę jest, co daje, co może a czego nie. Otóż reko jest i powinno się je traktować jako hobby - takie same jak zbieranie znaczków, wędkarstwo czy klejenie modeli... o właśnie, rekonstrukcja to klejenie modeli w skali 1:1 z wykorzystaniem żywych ludzi zamiast figurek z tworzywa. Takie zakwalifikowanie rekonstrukcji jest podstawą tego, czy ma to wszystko co robimy w ogóle jakiś sens. Dlaczego?

a) Przede wszystkim jeśli reko = hobby, to każdy z rekonstruktorów to hobbysta - a więc nie byle kto! To osoba, która ma pasję i ją wprowadza w życie, to osoba o olbrzymiej wiedzy w swojej dziedzinie, to człowiek, który coś robi dla siebie, który się rozwija i co też ważne - chwali się tym, co umie, potrafi i ma.
b) Idąc dalej stwierdzam czym jest tzw. "Impreza rekonstrukcyjna" - otóż niczym innym jak pokazem swojego hobby - tym samym, co wystawa modelarska, pokaz gołębi, znaczków gry na koszach od śmieci. Skoro robimy naszym zdaniem coś fajnego, to oczywistym jest, że warto to pokazać.
c) I teraz najważniejsza rzecz - hobby rozumiane jako działania "dla siebie" i w sposób oczywisty połączone z chęcią jego "pokazania" jest rzeczą bezsprzecznie społecznie użyteczną. Tylko, że ta społeczna użyteczność jest tak naprawdę zupełnie inna niż to co przez nią rozumie wielu (większość) rekonstruktorów. Odtwórstwo historyczne jako hobby wypływa tak naprawdę z ogólnego ruchu "animacji społeczno-kulturalnej". Cele reko są więc dokładnie takie same jak cele owej animacji - czyli przede wszystkim wyrwanie ludzi z marazmu współczesnego świata, oderwanie go od bezproduktywnego siedzenia w domu bez woli i możliwości robienia czegokolwiek. Oderwanie od codziennej monotonii "praca-jedzenie-spanie". Co więcej, tak rozumiane reko ma za zadanie odbudowywać więzy między ludźmi, ożywiać kontakty międzyludzkie, prowadzić do wymiany poglądów i ogólnego rozwoju REKONSTRUKTORÓW.

I to jest najważniejsza rzecz - rekonstruktorzy i ich hobby są tak naprawdę dla siebie, a nie dla innych a pokazy są niczym innym jak pokazem umiejętności i siebie dla własnej radości i zainteresowaniu widzów. Co więcej, pokazy są też po to, by ściągać innych ludzi, którzy może też będą chcieli coś robić, a nie siedzieć w domu.

A teraz kilka powodów dlaczego tak uważam i co jest źle... Czyli zestaw kłamstw o rekonstrukcji

1. Rekonstrukcja to nie hobby, tylko "misja" - no właśnie, kilka lat temu ktoś wpadł na ten pomysł i co nie dziwi uwierzyli w to wszyscy. Niestety po raz kolejny najważniejsza okazała się polityka - to ona bowiem wprzęgła reko w pewien nurt "patriotyczno-ojczyźniany" by je najnormalniej wykorzystać - na świecie jest bowiem dużo ludzi którzy lubią jak się coś dzieje, mundury i broń przemawiają do świadomości - na pewno więc wszyscy powiedzą, że udział rekomanów na uroczystościach państwowych jest ok - bo i media kogoś takiego pokażą, może wywiad zrobią itp. Promując grupy reko i mówiąc, że to "coś więcej" mamy więc szczęśliwych rekonstruktorów (wyborców), szczęśliwy pewien krąg ludzi, którzy pójdą i coś "zobaczą" i jeszcze ładną podkładkę dla "naszych" - bo im powiemy, że to promocja patriotyzmu i wzniosłych cech. No i tak się teraz to toczy w dobie polaryzacji społecznej.

Okazało się przez to, że rekonstruktorów pokazuje się z punktu widzenia politycznego i światopoglądowego, a nie tego, co umieją, mają czy robią. Bowiem dla jednych gość w mundurze, to cnotliwy patriota, dla innych faszysta. Rekonstrukcje z kolei uważane są za "społeczne misteria" względnie "opowieści o naszych bohaterach" bądź też "zabawy w wojnę". Bycie rekonstruktorem zmieniło się przez to diametralnie - kiedyś byliśmy pasjonatami i hobbystami, teraz jesteśmy elementem politycznym.

Ktoś powie - a nauczanie historii? reko to świetna forma przekazu i w ogóle musimy o historii mówić...
Moim zdaniem to bujda i dorabianie ideologi... Starczyło by stwierdzić fakty, że mimo działalności grup reko ilość historycznych oszołomów nie tylko się nie zmniejsza, ale nawet rośnie. O sprzedaży książek czy czasopism historycznych nie wspominając. Czy to przypadek, że najlepiej sprzedaje się "Do rzeczy Historia"? Cóż, powiedzmy sobie szczerze, tak zastanówcie się moi drodzy rekonstruktorzy z doświadczeniem - ile osób nauczyliście faktycznie HISTORII - nie odpowiedzieliście na pytanie, co to za mundur, co to za karabin, hełm i jaka to armia. Kogo nauczyliście, że wojna nie jest czarno-biała, że do historii trzeba być krytycznym, że wojna to nie tylko strzelanie itp? Kogo przepełniliście duchem patriotyzmu tak, że po powrocie do domu stał się lepszym człowiekiem, a nie tylko w ramach patriotycznego uniesienia zastrzelił kilku szwabów lub ruskich w "Call of Duty"? I w końcu ilu ludzi po spotkaniu z wami następnym razem gdy zobaczy weterana w dzień powszedni, to mu pomoże, wesprze i pokaże, że ma do tego człowieka szacunek za to, że walczył o ojczyznę? Obawiam się, że takie osoby można policzyć na palcach jednej ręki, a jeszcze bardziej prawdopodobne jest to, że te osoby to ludzie tak wychowani i z podobnymi zainteresowaniami jak Wy! Jednym słowem - to potencjalni tacy sami hobbyści jak my. Dla całej reszty jesteśmy, byliśmy i będziemy tak naprawdę zwierzętami w zoo - przychodzi się nas zobaczyć, jednemu się spodoba, drugiemu nie, trzeci sięgnie po książkę i być może będzie kolejnym hobbystą.

2. Inscenizacje historyczne to teatr czy rodzaj sztuki. Tutaj konkretnie w temacie - po prostu nie, bo nie. Powód tego jest bardzo prosty - film czy teatr mają bowiem zupełnie inne powody i warunki istnienia względem rekonstrukcji. Przede wszystkim - aktorzy, reżyserzy, scenarzyści itd to zawodowcy, ludzie którym się płaci za rozrywkę lub "przeżycie" i którzy robią to zawodowo. My nie jesteśmy nimi i nigdy nie będziemy, bo rekonstrukcja to hobby, przez to "na głowie" mamy zupełnie inne rzeczy i nasze wcielanie się w twórców scenariuszy czy aktorów niczym nie różni się od takich samych praktyk w szkole podstawowej - jest to zabawa w teatr czy film, nie sztuka. Oczywiście, raz wyjdzie lepiej, raz gorzej, ale to nie ma znaczenia - dlaczego? Otóż dlatego, że na pewno są osoby na świecie, które umieją mocniej kopnąć piłkę niż Ronaldo, czy mają lepszy drybling niż Messi, ale nie są uważani, za najlepszych piłkarzy na świecie, bo to tylko ich hobby, które czasem mogą pokazać. Chcecie być aktorami - spoko - zostańcie nimi - tylko czy będziecie mieli odpowiednią dykcję, mimikę, pamięć, empatię i umiejętność wczucia się w różne role?

Na dokładkę jeszcze jedna sprawa z tym związana - samorodni geniusze są i byli zawsze w modzie - kiedyś jednak gdy ktoś umiał bez szkoły zostać wirtuozem, to się sam dokształcał, teraz stwierdza, że nie musi, bo w końcu jest geniuszem. Świat ma to do siebie, że czasem ktoś kto nie jest specjalistą w danej dziedzinie odkryje czy zrobi coś nowego. Jest tak od praktycznie początku szkolnictwa. I nie znaczy to wcale, że "szkoły są złe, bo ktoś bez szkoły zrobił to lepiej", świadczy to tylko o tym, że ktoś rozminął się z powołaniem. Drodzy koledzy rekonstruktorzy - nie uważajmy więc, że zastępujemy historię, bo coś wiemy lepiej, czy któryś historyk popełnił błąd - on bowiem także rozminął się z powołaniem ;) A mówienie, że "jestem lepszy, bo pan profesor nie wiedział, że mundur był wz 36A a nie wz 36" to to samo, co robi 7 letni tomek, który spytał się nauczycielki, "ile metrów miał Tyranozaur" no i okazało się, że nauczycielka jest głupsza...

Konkludując - rekonstruktorzy pokazują swoje hobby, swoje wyszkolenie, umiejętności, sprzęt. I póki pokazują to w formie statycznej czy dynamicznej, to nie ma problemu, gorzej, jak dorabiają do tego ideologię "nauki" i "teatru". Wobec tego, skoro nie wiemy jak grać ludziom na emocjach (tak tak, to też to, czego uczy film i teatr) to nie bierzmy się za tematy, których nie ogarniemy.

3. Rekonstrukcje pokazują "jak było" - czyli wojna bez rannych i zabitych, bez brudu, krzyku, jęków i płaczu, bez głodu, chorób wyczerpania, strachu i wielu innych rzeczy. Po prostu się nie da i tyle. Od razu odpieram pierwszy zarzut - w filmie też nie "giną" naprawdę - ale udają, że giną, naturalistyczne kino z ostatnich lat udowodniło, że wojna i śmierć na ekranie może być nią naprawdę. W rekonstrukcji tego nie ma i nie będzie - bo nie jesteśmy aktorami i nie umiemy zagrać, bo nikt nam komputerowo nie urwie nóg, bo nikt nie da sobie poparzyć pyska, bo też zawsze po rekonstrukcji ludzie wstają, otrzepują się, krzyczą "K... gdzie jest mój trzonek od łopatko-kopaczki", potem ukłon, uśmiech i do chaty na piwko. Ludzie ginący w filmach, tak nie robią. Bliżej nam więc w teorii do teatru... Ale my nie chcemy przenośni, nie chcemy działać słowem, grą aktorską i zawiłym scenariuszem, mimiką twarzy, nie tworzymy postaci, by je mieć, ściągamy "zawodowych aktorów" - sami więc zostajemy statystami teatralnymi, którzy równie dobrze mogliby mieć na sobie kufajkę i kalosze a nie sprzęt za 10 tysięcy. Bo w teatrze kostium nie ma być prawdziwy - kostium ma wyrażać określone emocje, role, postacie itp.

Żeby już kończyć to tylko dodam dwie oczywistości - nasze czołgi się nie palą, nasze pola bitwy są za małe i nie mają nic wspólnego z prawdziwymi miejscami walki. Do tego 90% naszej taktyki to jawne robienie sobie jaj - sama "dupa nisko i skokami do przodu" to za mało by pokazać jak było czy wzbudzić większe emocje.

Ufff, to na razie tyle, coś chciałem jeszcze dopisać, ale póki co zapomniałem, liczę przy tym, że sobie podyskutujemy :)

A i na koniec, by spiąć to jakąś klamrą odniosę się do początku. Niestety ale chorobą rekonstrukcji w Polsce jest wiara w to, że reko, to coś innego niż hobby. Bo przez to próbujemy pokazać to, czego nie umiemy, spotykamy się z ludźmi, którzy nie dzielą naszych pasji czym nas frustrują, bo "grzeją jak kawaleria", albo "to oszołomy". Przez to też sami stajemy się ofiarami wycieczek słownych czy przemocy ze strony różnych środowisk, którym nie przeszkadza rekonstrukcja, przeszkadza im idea, w którą wielu z nas wtłoczono wbrew woli. Zajmujmy się więc naszym hobby tak, jak to powinniśmy robić - czyli róbmy je dla siebie i naszej grupy pasjonatów i chwalmy się tym co UMIEMY, a nie bawmy się w domorosłych ludowych nauczycieli (tutaj jeszcze jedna sprawa - żeby kogoś czegoś nauczyć, to też trzeba to umieć zrobić, nie starczy stanąć na rogu w mundurze i odpowiadać na pytania).
Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Grzegorz »

Fajne posty napisaliście, niemniej na przekonanie własnego środowiska rekonstrukcyjnego, jak również społeczeństwa, że reko to jest tylko „modelarstwo figurkowe 1:1” to już jest nie tylko za późno, ale i nie jestem przekonany, czy bardzo wielu rekonstruktorów życzyłoby sobie takiego postrzegania ich hobby? Za dużo napłynęło do tego hobby „misjonarzy”, także melodramatycznych, słabo kontrolujących emocje, i sprawy po prostu zaszły już za daleko. Tak bardzo za daleko, jak chyba w żadnym innym kraju. Wraz z Radymnem 2013 (choć wcześniej też bywały jakieś oznaki) przegięła się już jakaś pałka. Im dalej od 1989 roku to coraz częściej mam wrażenie, że cofnąłem się do PRL a tylko jedna polityka historyczna zastąpiła inną politykę historyczną, a nie ma nic gorszego w życiu narodów, jak właśnie polityka historyczna. Czasami naprawdę myślę, że w III RP jestem znowu w jakimś świecie Orwella.
Awatar użytkownika
Grohl
Administrator
Posty: 1320
Rejestracja: pt 31 mar, 2006 2:53 pm
Lokalizacja: Szamotu³y/Poznañ
Kontakt:

Post autor: Grohl »

Grzegorz pisze:Fajne posty napisaliście, niemniej na przekonanie własnego środowiska rekonstrukcyjnego, jak również społeczeństwa, że reko to jest tylko „modelarstwo figurkowe 1:1” to już jest nie tylko za późno, ale i nie jestem przekonany, czy bardzo wielu rekonstruktorów życzyłoby sobie takiego postrzegania ich hobby?
W to to ja nie wierzę ;) Masz też rację, że pewno rekonstruktorzy nie życzyli by sobie zmiany, bo w końcu skoro uznano ich za kogoś ważniejszego to tak powinno pozostać. Powiem też, że odnoszę wrażenie, że omawiane problemy dotyczą prawie tylko reko XX wiecznego, inne "epoki" nie mają z tym takich problemów. Pisząc tego posta liczyłem jedynie na to, że może szereg osób "nieprzekonanych" jeszcze się zastanowi i w swoim gronie będzie można zrobić jeszcze coś fajnego.
Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Grzegorz »

Grohl pisze:Powiem też, że odnoszę wrażenie, że omawiane problemy dotyczą prawie tylko reko XX wiecznego, inne "epoki" nie mają z tym takich problemów.
Bo te sprawy XX-wieczne po pierwsze ciągle w Polakach siedzą, żyją, bolą, palą, jątrzą się, a po drugie jątrzone są przez politykierów i nieustannie podgrzewane - tak samo w PRL, jak i w III RP, tylko tematyka się trochę zmieniła. Mentalny homo sovieticus z Polski nie odszedł, tylko się przeformatował, a jeśli chodzi np. o pomnikomanię to swojego peerelowskiego przodka pobił na głowę.

Męża stanu u nas nie widać, który na przykład tak jak w stosunkach niemiecko-francuskich postawiłby tamę polityce historycznej i jasno powiedział społeczeństwu „od dziś koniec z tym i dalej już tylko zajmujemy się przyszłością obu naszych narodów, a historię zostawiamy tylko dla historyków”. Oni potrafili sobie poczyścić podwórka historyczne (mimo odwiecznych zatargów o ziemie przygraniczne) i gdzieś tak od końca lat 60. zamknąć rozdział jątrzenia ran II wojny i przejść na normalne stosunki. Czy ktoś jest sobie w stanie wyobrazić w Alzacji albo Lotaryngii imprezę rekonstrukcyjną mającą ukazywać konflikt o te ziemie i ewentualne mordy tamże na tle nacjonalistycznym? Imprezą w Radymnie polscy rekonstruktorzy i ich duchowy mecenat przekroczyli już barierę dźwięku. Niech mi ktoś pokaże drugą taką imprezę na świecie. Gdzie jest drugi taki popieprzony umysłowo kraj?

A u nas? U nas nie tylko nie ma końca polityki historycznej, ale jeszcze następuje jej rozwój, a jakby wszystkiego było mało, to jeszcze tylko tych „modelarzy figurkowych 1:1 w czynie społecznym” brakowało w tym opium dla mas. Ja to już nie włączam nawet telewizora, bo nie mogę na to wszystko patrzeć. To urządzenie-ogłupiacz służy mi już tylko do oglądania ulubionej Formuły 1.
Awatar użytkownika
Mike
Marszałek
Posty: 12007
Rejestracja: ndz 10 paź, 2004 10:29 pm
Lokalizacja: Poznañ

Post autor: Mike »

Grohl pisze:Jaki piękny temat, no chwilę nie wchodziłem na forum, a tu takie smakowite kąski... ;)
Pomilczał chwilę, ale jak już przemówił, to niczym stary plemienny mędrzec... Przy czym nikogo tu na stosie palić nie będziemy, by ukoić czyjś gniew ;)
Grohl pisze: Moim zdaniem wszystkie problemy rodzimego reko wzięły się z jednego problemu - nie zrozumienia czym ono tak naprawdę jest, co daje, co może a czego nie. Otóż reko jest i powinno się je traktować jako hobby - takie same jak zbieranie znaczków, wędkarstwo czy klejenie modeli... o właśnie, rekonstrukcja to klejenie modeli w skali 1:1 z wykorzystaniem żywych ludzi zamiast figurek z tworzywa. Takie zakwalifikowanie rekonstrukcji jest podstawą tego, czy ma to wszystko co robimy w ogóle jakiś sens. Dlaczego?


Nie ukrywam, takie były moje pierwsze impresje, gdy się z rekonstrukcją w 2003 roku zetknąłem. Modelarstwo 1:1 - rewelacja!
Potem jednak, głównie za sprawą spotkań z weteranami, stwierdziłem, że mogę zrobić coś więcej. Byłem wtedy młodym studentem historii, który w swoim hobby upatrywał pionierskiej metody jeżeli nie nauki, to uzupełnienia nauki historii. Później, przez czas jakiś wydawało mi się, że rekonstruktorzy powinni to, powinni tamto, że na Zachodzie jest lepiej, więcej można i tak dalej.
Po kilku latach jeżdżenia za granicę, współpracy z instytucjami cywilnymi i organami wojskowymi, wreszcie-biegania po polu z lewej na prawą, wróciłem do punktu wyjścia. Do modelarstwa w skali 1:1, wzbogaconego walorami poznawczymi oraz poczuciem, że robi się coś dobrego dla ludzi, których historię próbujemy odtwarzać.

Jak zauważyliśmy chyba wszyscy, źle się stało, że polska rekonstrukcja stała się częścią podziału społecznego, elementem polityki. Do tego modą reklamowaną w pismach dla panów jako fajny sposób na bycie "trendy". Najlepiej w mundurze ułana, względnie Waffen SS.
Może, jak to z każdą modą bywa, w końcu się komuś znudzi. Wtedy zostanie grono pasjonatów czerpiących z rekonstrukcji po prostu frajdę, poszerzających swą historyczną wiedzę.
Hit first. Hit hard. Keep on hitting.
Awatar użytkownika
Grohl
Administrator
Posty: 1320
Rejestracja: pt 31 mar, 2006 2:53 pm
Lokalizacja: Szamotu³y/Poznañ
Kontakt:

Post autor: Grohl »

Mike pisze:Może, jak to z każdą modą bywa, w końcu się komuś znudzi. Wtedy zostanie grono pasjonatów czerpiących z rekonstrukcji po prostu frajdę, poszerzających swą historyczną wiedzę.
Czego sobie i Państwu życzę...
Awatar użytkownika
piekarz24
Posty: 293
Rejestracja: śr 05 wrz, 2007 11:28 pm
Lokalizacja: Bielsko-Bia³a

Post autor: piekarz24 »

Wojtku, jesteś bardzo mądrym człowiekiem. Nigdy nie czytałem ciekawszego i bardziej spójnego wywodu dotyczącego istoty rekonstrukcji!

Z jednej strony utożsamiam się z tym co napisałeś, z drugiej zaś… no właśnie – jest druga strona. Generalnie do rekonstrukcji i roli rekonstruktorów mam ambiwalentny stosunek. Z jednej strony to „tylko modelarstwo 1:1”, z drugiej strony zarówno my jak i Wy uczestniczymy w uroczystościach wojskowych, trzymamy warty honorowe podczas nabożeństw, składamy kwiaty pod pomnikami w Normandii, Bredzie czy Thuine, prowadzimy wykłady w szkołach czy jednostkach wojskowych, stajemy na baczność na hymnie, uczestniczymy w pogrzebach weteranów, mamy swego rodzaju wewnętrzne uroczystości, nadajemy sobie sznury itd.. Mamy do tego (tak to widzę) stosunek emocjonalny. To coś więcej niż modelarstwo 1:1. Pojawia się nawet czasem kwestia kultywowania tradycji. Kilka razy ugięły się pode mną nogi w Normandii ze wzruszenia – np. wtedy gdy podszedł do mnie na Maczudze” starszy pan (nie był weteranem), który przed wojną wyemigrował do Francji. Przytulił się do mnie i popłakał, powiedział, że choć w Polsce nie był kilkadziesiąt lat, to tęskni. Podszedł, ponieważ byłem w mundurze polskiego żołnierza. Ckliwe, być może, ale jednak..
Wojtku, to co napisałeś jest bardzo racjonalne. Ale człowiek z natury rzeczy nie jest tylko racjonalny, lecz także, a może przede wszystkim, emocjonalny. I od emocji towarzyszącym naszym działaniom nie da się uwolnić. Po pewnym czasie wielu z nas zaczyna się utożsamiać z odgrywanymi postaciami. Trudno nieraz nad tym zapanować, trudno nie ulec emocjom, trudno czasem nie wprowadzić ideologii w nasze działania.
Grzegorz pisze: Fajne posty napisaliście, niemniej na przekonanie własnego środowiska rekonstrukcyjnego, jak również społeczeństwa, że reko to jest tylko „modelarstwo figurkowe 1:1” to już jest nie tylko za późno, ale i nie jestem przekonany, czy bardzo wielu rekonstruktorów życzyłoby sobie takiego postrzegania ich hobby? Za dużo napłynęło do tego hobby „misjonarzy”, także melodramatycznych, słabo kontrolujących emocje, i sprawy po prostu zaszły już za daleko.
Grzegorzu,

pozwolę sobie przytoczyć to co piszecie na stronie Waszego Stowarzyszenia:
http://shvforvictory.com/o-nas/ pisze: Fascynuje nas fakt w jaki sposób samozaparcie i innowacja przyczyniły się do powstania nowego państwa – kraju złożonego z wielu narodów, kultur i religii. Ciekawi nas jak odkrywcy Nowego Świata i ich potomkowie z wrodzoną nieustępliwością i odwagą gotowi byli zostawić za sobą wszystko i ruszyć w nieznane aby rozpocząć wszystko od nowa. Pionierski duch pierwszych Amerykanów oraz ich oddanie ciężkiej pracy przyczyniły się do powstania nowego narodu. Narodu ceniącego wolność ponad wszystko, gotowego bronić jej za wszelką cenę. Narodu, który od początku swojego istnienia miał odwagę marzyć o rzeczach niemożliwych i sprawiać, aby te marzenia stawały się rzeczywistością. Narodu, który do dziś mocno stoi na ziemi i prze bez namysłu ku swojemu przeznaczeniu.
Proszę nie pomyśl, że jest tu jakaś złośliwość. Ale w tym co piszecie można znaleźć zarówno tezy, jak i przejawy ideologii, a już na pewno emocjonalny stosunek do kraju, którego jednostki odtwarzacie. To nie jest tylko i wyłącznie modelarstwo 1:1. Piszę o tym, bo stoję jednak na stanowisku, że rekonstrukcja to bardziej skomplikowany temat, taki konglomerat historyczno-psychologiczno-ideowy-hobbystyczny. Nie znam jakoś dobrze środowiska rekonstruktorów zachodnich, ale po obejrzeniu zdjęć i relacji z imprez idę o zakład, że nimi rządzą podobne mechanizmy.
Mike pisze: Myślę, że powstawanie filmu tudzież spektaklu teatralnego jest zjawiskiem bardziej złożonym, niż amatorski scenariusz odegrany przez amatorów, nawet nie aktorów. Do tego ożywienie historii to przedsięwzięcie daleko bardziej namacalne, niż obraz w kinie.
Michale,

Mam do tej kwestii, a więc także do tego co napisałeś, znów dość ambiwalentny stosunek. Ambiwalencja to ostatnio moje ulubione słowo i odzwierciedla ono mój stosunek do wielu spraw. Kurcze, czy aby nie mam schizofrenii?
Z jednej strony podzielam twoje zdanie. Inscenizacja odgrywana na żywo jest o wiele bardziej „namacalna” dla widza, a rekonstruktorzy to amatorzy. Jeśli tak jest w istocie, to czy nie powinniśmy ograniczyć naszej działalności do rekonstrukcji postaci, przygotowania dioram i prezentacji grup na stanowiskach, bez śmierci, rannych, przemocy? Po co te wszystkie głupawe inscenizacje. Czy w momencie, gdy na rekonstrukcji udajemy, że do kogoś strzelamy, ten ktoś w dość idiotyczny sposób upada i udaje, że umarł bądź co gorsza tandetnie odgrywa rannego drąc się w niebogłosy i strasząc zgromadzone na widowni dzieci, czy nie jest to wtedy trywializacja żołnierskiej śmierci, czy nie jest to jakaś makabryczna tandeta? Już wcześniej pisałem, że w mojej opinii śmierć nawet pojedynczego żołnierza, to wielka tragedia. Pisałeś, że na Zachodzie organizowane są prywatne bitwy rekonstrukcyjne. Po co to? Czy zaiste nie jest to makabryczna zabawa dużych dzieci w wojnę, żołnierzy i śmierć?

Z drugiej jednak strony czuję, że w tym wszystkim co umownie nazywamy tu „rekonstrukcją” drzemie olbrzymi potencjał – chociażby edukacyjny. Cały czas wierzę, że rekonstruktorzy, choć zawsze pozostaną amatorami z uwagi chociażby na brak wykształcenia aktorskiego, mogą być profesjonalni pod kątem odtwarzanych ról (wyposażenia, zachowania się na polu bitwy, w marszu, czy obozie). Wierzę też, że dobrze przygotowany spektakl historyczny, dotykający nawet trudnych tematów może przynieść wiele dobrego.

Pojawia się też kwestia samego aktorstwa. Gdy pisałem o tym, że jesteśmy aktorami, to nie dlatego, że uważam, że jesteśmy aktorami sensu stricto, lecz dlatego, że wcielamy się w role. Stoję na stanowisku, że w momencie gdy się przebieramy w żołnierski mundur, odgrywamy role (sanitariusza, dowódcy, cywila), gramy. I nie ma tu znaczenia jak gramy. To tak jakby mówić, że licealiści zrzeszeni w kółku aktorskim nie są aktorami tylko licealistami. Są amatorami, owszem, ale jednak uprawiają aktorstwo. Podobnie jest z rekonstrukcją.
Mike pisze: Tak, dlatego napisałem o tym, próbując znaleźć jakiś drogowskaz dla nas, by rekonstruować z głową. To wciąż żywe wydarzenia, delikatne tematy, a to, co robimy jest odbierane z coraz większym zainteresowaniem społecznym. Nie można przy tym popaść w drugą skrajność, biczować się i lansować obraz martyrologiczny.
Tak Michale, „poczucie misji”, myślenie nadwartościowe, przerost ego, to coś, co prześladuje polski ruch rekonstrukcyjny.
Ale czy zauważyliście, że dotyczy to wąskiego grona rekonstruktorów, którzy swoje zainteresowania skupiają na okresie mniej więcej dwóch wojen światowych? Jakoś nie słyszałem o podobnych kontrowersjach dotyczących rekonstruktorów odtwarzających wczesnośredniowiecznych wojów, Wikingów, czy żołnierzy epoki napoleońskiej. Wiąże się to pewnie z obecnym stanem polskiej polityki. Okres II wojny światowej nadal jest atrakcyjnym tematem dla szalonych politykierów, stąd grupy wodzone są na polityczne pokuszenie.

Na marginesie dodam, że jakiś miesiąc temu dostałem e-maila o gościa, którego nazwiska łaskawie nie wspomnę, a który przedstawił się jako przewodniczący młodzieżówki PiS z Bielska. Ów przyjemniaczek zwrócił się do mnie w taki oto sposób:
„Witam! Poszukuję grup rekonstrukcyjnych (wojsk polskich i niemieckich) ze śląska i okolic, które wezmą udział w inscenizacji powstania warszawskiego, jakie planujemy zorganizować 1 sierpnia 2013r. w Bielsku-Białej. proszę o kontakt […] „ (forma oryginalna).
Forma e-maila, „witanie”, cała koncepcja inscenizacji – iście porażające i przerażające.

Mike pisze: Co do zamieszczonych przez Ciebie zdjęć... Podejrzewam, że są to żołnierze przebrani w historyczne mundury. Widziałem takie coś nieraz w Wielkiej Brytanii. Jeżeli jednak nie-punkt dla Ciebie. Aczkolwiek to, że nie wpuszcza się rekonstruktorów na najważniejsze uroczystości nie oznacza, że w ogóle to nie występuje. Robi się wyjątki-pamiętam Arnhem z 2004 roku, kiedy to po długich targach, staraniach, prośbach pozwolono nam przedefilować mostem Johna Frosta na uroczystościach oficjalnych.
Czy żołnierze przebrani w historyczne mundury to nie rekonstruktorzy? Czy to, że w historyczny mundur przebrany jest żołnierz to lepiej, czy gorzej? Czy jednak nie lepiej gdyby przebranym był cywil-pasjonat, który dobrze czuje realia danej epoki? Wiesz, to, że ktoś jest żołnierzem, nie predysponuje go z marszu do dobrego odegrania postaci historycznej. Rekonstrukcje Dragonów spod Chambois zostawmy Odwachowi, niech lepiej żołnierze 10.BKPanc zostawią ten temat w spokoju :)

Popatrz na to też z innej strony. Chcemy, aby nasze społeczeństwo było społeczeństwem obywatelskim. Dlatego nie widzę nic zdrożnego gdy podczas oficjalnych uroczystości związanych z danym wydarzeniem historycznych chcą uczestniczyć obywatele – rekonstruktorzy. Wydaje mi się, że choć nieraz spaczona, jest to manifestacja „obywatelskości”. Oczywiście źle się dzieje, jak owi rekonstruktorzy mają niecne motywacje (np. polityczne, finansowe). Nie może być tak, że pewne instytucje cywilne i wojskowe zamykają dostęp do uczestnictwa w tego typu uroczystościach. Oczywiście wszystko musi mieć ręce i nogi oraz trzymać poziom. Jestem pewien, że gdyby podczas naszej ostatniej wspólnej wizyty w Żaganiu dopuszczono nas do defilady, z pewnością byłaby o wiele bardziej atrakcyjna.

Często powołujemy się na Zachód jako na niedościgniony wzór do naśladowania. Tymczasem robienie łaski dobrze zorganizowanym grupom rekonstrukcyjnym, aby mogły przemaszerować przez most w Arnhem poczytuje jako swego rodzaju małostkowość, i szczerze mówiąc nie wiem, czemu by miały sobie nie przemaszerować. Z kolei za coś lekko dwuznacznego uważam organizowanie tak popularnych tam „prywatnych bitew”, o czym z resztą wyżej już pisałem.

Olo
ODPOWIEDZ