piekarz24 pisze:Czemu po jednej stronie barykady są ci, którzy w rekonstrukcji upatrują możliwość budowania narodowej dumy (moim zdaniem rozumianej w sposób pokrętny) i załatwiania dotąd niezałatwionych spraw, a z drugiej są osoby, dla których rekonstrukcja jest szczytem infantylizmu dużych chłopców i rzadziej dziewczyn oraz swego rodzaju wyuzdaniem? Barykadą tą bardzo często jest linia przebiegająca między partiami politycznymi, między lewicą i prawicą. Co zrozumiałe przenosi się to na dyskusje w mediach i częściowo na odbiór społeczny.
Tam, gdzie zaczyna się „narodowa duma”, jak to nazwałeś, tam kończy się rekonstrukcja, a jednocześnie zaczyna się bieżąca polityka i wszelkie odcienie groteskowego albo niebezpiecznego nacjonalizmu. I Polscy rekonstruktorzy oczywiście dokonują wyboru w co się wpisują biorąc udział w poszczególnych kategoriach rekonstrukcji, jakie w Polsce są. A są, jakie są, każdy ma swój rozum to widzi jakie one są. Nie ma przecież gorszej manipulacji na tzw. zbiorowej świadomości niż rekonstrukcje Powstania Warszawskiego. Bo one przecież wyłącznie „czczą”, a tylko niech mi ktoś powie kogo i co? Jak na ironię, jak na złość nie czczą tych, których zginęło w powstaniu najwięcej, tylko czczą jakieś inne zjawiska na linii Warszawa-Londyn plus czczą jak na złość selektywnie tych, których (jako kategoria społeczna, czy może społeczno-wojskowa) zginęło w powstaniu najmniej. No więc co to ma być? Rekonstrukcja historyczna, czy kultywowanie prywatnych wizji paru osób, w tym politykierów, i jedna wielka manipulacja na szarych komórkach Polaków?
A „infantylizm dużych chłopców”, też przez Ciebie wspomniany, rzekłbym jest dominujący w reenactingu, ale to akurat zjawisko jest ogólnoświatowe, więc chociaż pod tym względem polskie środowisko jest rozgrzeszone, a jedynie może być ciekawym przypadkiem dla psychologów.
piekarz24 pisze:A gdyby wszystko pokazać dosłownie? Czy byłoby to przesadą?
Zrób eksperyment, spróbuj pokazać „wszystko” na przykład w rekonstrukcji Powstania Warszawskiego, a zobaczymy, czy w polskich realiach obyczajowych i mentalnościowych dożyłbyś bez linczu do końca tejże rekonstrukcji? Jest taki badacz historii i publicysta historyczny, który z polskiej drugowojennej historii bada sprawy różne, i jaśniejsze, i ciemniejsze, jest obiektywny, nie ulega emocjom, jest centrystą, nie toleruje żadnych ultras ani z lewa, ani z prawa, czyli do uprawiania obiektywnej historii jest to gość w sam raz. Ma on relacje na temat takiego oto zdarzenia z Powstania Warszawskiego. Powstańcy mieli ok. 50 niemieckich jeńców. Związali ich drutem, oblali benzyną i podpalili. No i co? Historia w założeniach to nauka bazująca na obiektywizmie. Skoro pokazuje się w „rekonstrukcjach historycznych” Powstania Warszawskiego zbrodnie wojenne Niemców, jak na przykład wykorzystywanie cywilów warszawskich, jako żywych tarcz, to dlaczego nie pokazuje się zbrodni wojennych AK? Czyżby zbrodni takich nie było? Jaka to jest wówczas „rekonstrukcja historyczna”, skoro pokazuje starannie wyselekcjonowane najbardziej subiektywne czynniki? Jest to rekonstrukcja a la Kargul i Pawlak, gdzie sądy sądami a sprawiedliwość i tak musi być po odpowiedniej stronie. Jest to wyłącznie nachalna rekonstrukcja ideologiczna, nie historyczna, bo przecież nie dopuszcza się do głosu nawet przeciwników powstania, a tych wszak nigdy nie brakowało i nie brakuje. Dlaczego w ramach „rekonstrukcji historycznej” PW nie rekonstruuje się warszawian wyzywających akowskich powstańców od głupców i morderców własnego narodu i że zaraz Niemcy w odwecie wymordują ich to właśnie, bezbronnych cywilów, a nie powstańczych żołnierzy, bo ci przynajmniej nie od razu się dadzą mając broń. Fakty takie przecież były powszechne. Jakim prawem robi się ludziom wodę z mózgu i rekonstruuje wyłącznie cywilnych warszawian popierających PW? Rekonstrukcja „historyczna” PW jest czystą, nachalną, subiektywną i politykierską propagandą, bo o 180° zmieniła się strzałka kompasu politycznego w Polsce i do głosu doszły fanatyzmy innego rodzaju, niż w PRL, ale fanatyzm to zawsze tylko fanatyzm, nic dobrego, nic historycznego i nic powodującego racjonalny rozwój społeczeństwa.
Dlatego już samo nawet polskie tłumaczenie angielskiego słowa „reenacting”, czy „reenactment”, jako „rekonstrukcja historyczna” jest semantycznym nadużyciem, bo to nie jest prawda.
piekarz24 pisze:Czy rekonstrukcje są dla dzieci? Czy nie powinno być limitu wieku, lub chociaż ostrzeżenia, że w inscenizacji pojawią się brutalne sceny?
To, co się dzieje w rekonstrukcjach to przecież tylko pochodna hollywoodyzacji naszego życia. Zobacz sobie pierwsze po II wojnie światowej filmy sensacyjne, pierwsze tzw. kino akcji. Zobacz, jak tam dobro walczy ze złem. Weźmy na warsztat pierwszy odcinek kultowego na całym świecie serialu „Święty” z Rogerem Moorem. Tam zło jest tylko policzkowane i to wystarcza za cały przekaz moralny i za całe kino akcji. Roger Moore jednego pana, który chciał zamordować żonę wyzywa od złych ludzi i go policzkuje, a zły człowiek jest tak zdruzgotany tym, co go spotkało ze strony „Świętego”, że tylko się kurczy i już tylko czeka na przyjazd policji. Dziś pan zły otrzymałby ze 40 kopnięć w twarzoczaszkę i finałowe w krocze, aby zrozumiał, jak bardzo jest zły. Zobacz w którym odcinku tego serialu pojawia się po raz pierwszy jakakolwiek broń palna, na razie jako straszak, a w którym dopiero odcinku i w którym roku emisji serialu ta broń wypala. A dziś? Dziś wcina się kolację, a w telewizorze mózgi chlapią po ścianach rozpryskiwane po strzale z obrzyna i wszyscy mają dobry nastrój. Reenacting jest tylko funkcją ogólnej dehumanizacji, jaka nastąpiła w świecie Zachodu. Za długo nie mieliśmy wojny w naszym obszarze kulturowym. Po koszmarze II wojny życie ludzkie tak się szanowało, że filmowe śmierci były tylko w warstwie symbolicznej, nikt nawet nie krwawił, nie było mikrowybuchów pod ubraniem ofiary, aby symulować trafienie pociskiem. Dziś dzień bez urwanego łba i rozpryśniętych jelit do wieczornego piwka i chipsów dniem straconym. Przemysł filmowy doprowadził nas nad krawędź prymitywizmu, kulturowego zdziczenia, znieczulicy.
piekarz24 pisze:Czemu większość rekonstrukcji nie ma scenariusza z prawdziwego zdarzenia? Czemu tak często komentatorzy nie są przygotowani do narracji, tak merytorycznie jak i technicznie? Czemu rekonstrukcja zaczyna się pierwszym strzałem i kończy się na ostatnim. Przed tym i po tym nic się nie dzieje. I te głupawe w mojej opinii „przytulanki” i przybijanie piątek pomiędzy "stronami" rekonstrukcji.
Bo reenacting w wersji bitewnej to tylko amatorskie jasełka.
piekarz24 pisze:Czemu nie ma konwoju rannych, czemu nie kolumny jeńców odprowadzanej na tyły. Czemu tak rzadko buduje się nastrój i próbuje wprowadzić widza w meritum rekonstrukcji stopniowo?
Przemawia przez Ciebie humanista i to bardzo dobrze, ja w każdym razie bardzo się cieszę widząc Cię w polskiej rekonstrukcji, ale należymy do planktonu i trzeba mieć tego świadomość. Dlatego „nie ma konwoju rannych”, że teraz w Polsce się ich dobija według najnowszych mód rekonstrukcyjnych, albo też daną rekonstrukcję robią ludzie, którzy żadnej historii nie odtwarzają, tylko chcą „se postrzelać”, jak ten słynny amerykański frustrat, który był tak wściekły, że nie zdążył wziąć udziału w II wojnie, że w obozie jenieckim dla Niemców w USA, stojąc na wieży strażniczej, pewnej nocy obrócił swojego M1919, wycelował w jeden namiot jeniecki i nacisnął sobie spust na tak długo, aż go nie oderwali od ukochanej zabawki. Pana owego ściągnięto z wieży w stanie orgazmu.
piekarz24 pisze:Czy widz powinien wyjść z rekonstrukcji zachwycony i uśmiechnięty zatykając gębę kolejną frytką, czy raczej powinien odchodzić pełen zadumy?
Oczywiście, że pełen zadumy, ale już jest za późno na naprawę sytuacji. Naprawdę za długo nie było tutaj wojny i ludziom szajba odbiła. Gęba wypełniona frytkami w Polsce zwyciężyła. Nikogo już nie przekonasz, że wojna (każda) to najgorsza rzecz, jaka może się przytrafić człowiekowi za jego życia. Dziś wojna w naszym obszarze kulturowym nikogo nie przeraża tak jak w moim dzieciństwie, gdy na ulicy co chwilę widziało się człowieka bez ręki, bez nogi, idącego o kulach, albo zwichrowanego umysłowo chodzącego np. w hełmie, a w każdym sklepie była urzędowa wywieszka „
Inwalidzi wojenni obsługiwani są poza kolejnością”. A dziś w naszym obszarze kulturowym wojna to tylko kolejna debilna gra komputerowa, żałosne filmy akcji, telewizyjna fajna męska przygoda z promocją survivalu w tle. Chciałbym ja zobaczyć tych wszystkich militarystów w kapciach, jak by się zachowywali na przykład w czasie II wojny. Dziś II wojna to dla ludzi czysta abstrakcja, takie fajne przygodowe coś, co się filmuje, albo idzie się na piknik rekonstrukcyjny, bo tam się będą strzelać i też będzie fajnie i piwko się strzeli na tej fajnej II wojnie, bo przecież browary się reklamują na grzbiecie tej fajnej rekonstrukcyjnej II wojny... itd.
piekarz24 pisze:Czemu na rekonstrukcjach tak rzadko gości klimat powagi i skupienia. Przecież to kur… nędzy pokazujemy wojnę! Czy naprawdę kwintesencją rekonstrukcji jest przysłowiowe „dużo piro , dużo ammo”. Biedny widz nie wie nic.
Nic nie wie i nie będzie wiedział, bo i skąd? Czy polska rekonstrukcja różni się od książek o historii Polski wydawanych po 1989 r.? Jedna propaganda (do 1989) zastąpiła drugą propagandę (po 1989 roku). Polak nie potrafi umysłowo pracować inaczej, niż na skrajnościach. Właśnie dlatego nie ma w Polsce żadnej rozsądnej partii centrowej.
piekarz24 pisze:Czy rekonstrukcja powinna „oddawać hołd” czy raczej powinna przypominać? Czy rekonstrukcja powinna być odbiciem politycznych i światopoglądowych zapatrywań jej twórców czy raczej winna być odbiciem tego, co udało się ustalić historykom?
W chwili oddawania hołdu w rekonstrukcji już rozpoczynamy mniejszą lub większą manipulację. Historię piszą wyłącznie zwycięzcy i nikt przecież nie będzie oddawał dzisiaj hołdu baterii flaku, w której służył Joseph Ratzinger papież Benedykt XVI. A niby dlaczego nie, skoro papież się zarzeka, że tak strzelał, aby nic nie trafić? :-) Na tym właśnie polega farsa nauki zwanej historią ‒ to jest zawsze mniej lub bardziej jednostronna wizja spraw, ludzi, zjawisk, faktów. Żaden konsument treści historycznych nie ma żadnych szans na poznanie obiektywnej historii, bo historycy musieliby być z definicji centrystami, bezpaństwowcami nie ulegającymi żadnym prywatnym emocjom. Są tacy?
„To co udało się ustalić historykom”, jak piszesz, to leży w domach tychże historyków i świat tego nie zobaczy, bo nikt tego nie sfilmuje i nie opublikuje. Jest taka kultowa postać w dziedzinie badań historycznych nad jednymi z alianckich sił airborne z czasu II wojny. Pan ów rozpoczął swoje badania w latach 50., kiedy żyli jeszcze wszyscy, którzy mieli coś do powiedzenia na ten temat. Pana owego propaganda nie interesowała, tylko badał i bada nadal sprawy takimi, jakie one były, a nie takimi, jakie marzyłoby się, aby były dla dobrego wizerunku państwa i jego sił zbrojnych. Pan ów opublikował tylko dwie książki na swój badawczy temat i są to publikacje znakomite, ale „bezpieczne”, ponieważ są to tylko albumy. Tak zwana cała prawda na temat tego, jak wyglądała II wojna światowa w wykonaniu wojsk airborne, jakimi on się zajmuje, leży w jego domu i nie jest wykluczone, że przepadnie. Kiedyś, wiedząc, że to badawcza postać kultowa, która to postać po prostu przez dekady żyła i mieszkała razem z kombatantami, zgłosili się do tego pana ambitni producenci filmów dokumentalnych o historii. Naładowani pozytywną idealistyczną energią, że my tu teraz pokażemy światu, jak to naprawdę było na II wojnie i że wojna nie jest czarno-biała, tylko zła ogólnie po obu stronach okopu, poprosili tegoż pana o udostępnienie jego materiałów. No i tutaj ambicje producentów filmowych się skończyły. Przekonali się, jak bardzo wojna nie jest czarno-biała i jak bardzo zło jest identyczne po obu stronach okopu i jak bardzo zasada „oko za oko” nigdy się nie zestarzała. Stwierdzili z przerażeniem, że tego, co ma pan badacz historii w swoich zbiorach to nie wytrzyma żadna opinia publiczna w byłych państwach alianckich i że to jest po prostu nie do pokazania normalnym ludziom, a już nawet nie przebrnęłoby to przez fazę przyznawania pieniędzy na produkcję filmową, bo już na tym etapie wszyscy byliby porażeni i przerażeni reakcjami różnej maści patriotów, kancelarii prawnych, mediów itp.
Ale dokładnie to samo można powiedzieć o każdej innej jednostce wojskowej z frontów II wojny. Rzeczy, jakie ja poznałem o zachowaniach frontowych np. PUK to też nikt by tego nie kupił do druku czy do filmowania. Taka to już była II wojna, ale po pierwsze nikt w to nie wierzy, po drugie nikt nie chce o tym wiedzieć, po trzecie zawsze zwycięża aparat propgandowo-filtracyjny a wojna ma być względnie i umownie „estetyczna” na tyle, aby to było do przełknięcia dla opinii publicznej.
piekarz24 pisze:Czy możliwym jest nieutożsamianie się z odgrywaną rolą? Jeśli tak to super. A jeśli nie, to czy ten młody gość, który dojrzewa (chłopcy dojrzewają później niż dziewczynki, więc taki 17 latek ma nieraz mocno niepoukładane w głowie :-) ) po pewnym czasie zbyt mocno nie zacznie się wczuwać w bycie żołnierzem „wielkiego” Wehrmachtu? Czy rekonstrukcją nie powinni zajmować się ludzie odpowiedzialni?
Nie jest możliwe nieutożsamianie się z odgrywaną rolą, Ja w to nie wierzę. Dokładnie tak, jak napisałem wcześniej ‒ modelarzami sprzętu niemieckiego jest specyficzny typ osobowościowy i publicystami historycznymi piszącymi o hitlerowskich siłach zbrojnych też jest taki sam typ. W środowisku publicystów nie jest żadną tajemnicą kto ma jakie poglądy i o polskim autorze jednych z najlepszych publikacji o jednym z rodzajów wojsk III Rzeszy jasno mawia się w rodzaju „ten faszystowski psychol”. Ale faktem jest, że pisze ów pan rzeczy naprawdę wybitne w swoim gatunku.
piekarz24 pisze:Na część powyższych pytań sam nie potrafię udzielić odpowiedzi. Sam utożsamiam się z tym, w kogo się wcielam. Sam niejednokrotnie ulegam czarowi miejsca i chwili, przenoszę się w czasie. Sam czasem chcę oddać hołd, a nie tylko przypominać. Sam mam takie nieco pretensjonalne, egzaltowane i wielkościowe poczucie, że jestem komuś (komu, do końca nie wiem – pewnie tym niedocenionym lub zapomnianym w moim mniemaniu) coś winny. Albo, że kultywuje tradycję, bądź co gorsza jestem spadkobiercą czegoś tam. Jakim spadkobiercą?! Chłopie! Rekonstruktor i tyle! Nie wiem też do końca co powinniśmy pokazywać, a czego nie.
Ja niezmiernie precyzyjnie wiem, co chciałbym pokazywać oraz odtwarzać i dlaczego, ale wątpię, aby jakikolwiek widz pokazu rekonstrukcyjnego dał mi na to szansę. Jedyne, co chciałbym odtwarzać to nienawiść zwykłego człowieka do wojny, człowieka normalnego, spokojnego, kochającego życie, ale wirem geopolityki wtłoczonego w wojnę, bezradność takiego człowieka wobec wojny, jego zdruzgotanie wojną i jego całe nieszczęście znalezienia się na wojnie, ale jeśli już to jakąś zaradność życiową na tej wojnie. Kto mnie np. w dioramie zapyta jednak o to, jakim koszmarem było np. latanie szybowcowe w warunkach bojowych? Ostatnio jedyne, o co mnie poproszono, to pokaż pan dziecku pistolet. Dziczejemy, głupiejemy, kino akcji likwiduje w nas ostatnie resztki humanizmu i ludzkiej wrażliwości. Tak cudowny w „O jeden most za daleko” Anthony Hopkins wypruwa dziś trzewia z kolejnych swoich ofiar w kolejnych debilnych odcinkach filmowych, żre się do tego kolację i nawet się nie czknie ze zgrozy czy obrzydzenia.
piekarz24 pisze:W tym coraz szerszym światku rekonstruktorów jestem od 2006 roku. Widziałem całe rodziny „reko-niemców” – tatuś dumnie nosi mundur SS lub Wehrmachtu, mamusia jest niemiecką pielęgniarką, a 12 letni synek z dumą (przynajmniej takie odnosiłem wrażenie), nosi mundur Hitlerjugend i opaskę ze swastyką.
Polski reenacting nadaje się tylko do psychiatry. Polska rekonstrukcja historyczna ‒ z tyloma grupami odtwarzającymi jednostki wojskowe systemów totalitarnych, w tym jednostki zbrodnicze ‒ to jest nic innego, jak syndrom sztokholmski w skali makro. Polak tak pokochał swojego historycznego ciemiężyciela, że dokładnie według reguł syndromu sztokholmskiego popadł w fascynację złem i fascynację swoim oprawcą.
piekarz24 pisze:Konstatacja jest przykra. Rozumiem przeciwników ruchu rekonstrukcyjnego.
Ja też.