Blaski i cienie PSZ

Moderator: Mike

Awatar użytkownika
Sebol
Posty: 168
Rejestracja: pn 11 mar, 2013 3:23 pm
Lokalizacja: Bielsko B.

Post autor: Sebol »

Ostatnio spotkałem się z nasza wspólną koleżanką ;) i w trakcie rozmowy o 15. PUP, przypomniałem sobie o pewnym smutnym wydarzeniu, które to opisał w swojej książce pt.""Do Polski przez cały świat - wspomnienia z 2 korpusu", rtm.Piotr Medyna , a jednym z "bohaterów" tej historii był żołnierz właśnie poznańskiego pułku.

Do zdarzenia tego doszło w miejscowości Venafro, wspomina rotmistrz Piotr Medyna...

"W ostatnich dniach maja tego pamiętnego roku (1944) pułk otrzymał rozkaz wyznaczenia plutonu egzekucyjnego z oficerem na czele do wykonania wyroku śmierci przez rozstrzelanie na dwóch naszych żołnierzach, skazanych przez Sąd Polowy 
5 K.D.P. za dezercję. Szeregowi do plutonu egzekucyjnego mieli się zgłaszać ochotniczo, oficera wyznaczył dowódca pułku.
Wybór padł na mnie...Tak jak bym nie miał dość widoku śmierci podczas bitwy o Cassino.
Nie mogłem protestować, rozkaz musiał być wykonany.

(...)

Po przybyciu na miejsce rozmieściłem pluton po kwaterach, a sam zameldowałem się u prokuratora Sądu Polowego.(...)
Nasza znajomość skończyła się całonocną, do świtu prowadzoną rozmową przy szklance wina.(...)

Wiedział o wielu sprawach w armii Andersa, w których wyniku ludzie tracili nie tylko wolność, ale i życie. Za różne winy i pseudowiny, zasłużenie i niezasłużenie. Nie o wszystkich sprawach prokurator chciał mi mówić, ale opowiedział mi np. o skazaniu i rozstrzelaniu w ZSRR wartownika, który z głodu bagnetem wyciągnął z pilnowanego magazynu bochenek chleba.
Opowiadał też o akcji likwidowania tzw. "czerwonych" na terenie Iranu,Iraku i Palestyny. Mówił też o wyroku, który miał być o świcie przeze mnie wykonany. Sprawa się miała tak:

Dezerterzy: Polak z jednego z batalionów piechoty 3 D.S.K. i Ukrainiec z 15 Pułku Ułanów, zostali przyłapani na tzw. "noman's landzie" miedzy liniami polskimi i niemieckimi jeszcze przed rozpoczęciem bitwy o Cassino. Było to w okresie nasilonej akcji propagandowej Niemców, namawiających nas, za pomocą m.in. ulotek, do dezercji. Ukrainiec, młody chłopak, od razu przyznał się , że uległ wymowie ulotek i pragnął przedostać się do Niemców. Wina jego była bezsporna.

Natomiast Polak, ex-plutonowy zdegradowany za jakiś kawał, żołnierz z Tobruku i Ghazali, tłumaczył się, że chciał na przedpolu złapać kurę wałęsającą się przy opuszczonym włoskim gospodarstwie. Poza tym, jak stwierdzili lekarze, był niewyleczonym syfilitykiem i stąd w pewnych okresach nie był w pełni odpowiedzialny za swoje czyny.

Sad Polowy 3 D.S.K., któremu de iure podlegali, skazał obu na kary 15 lat więzienia. 

Dowódca korpusu nie zatwierdził wyroku, polecając ponowne rozpatrzenie sprawi Sądowi Polowemu 5 K.D.P. z niedwuznaczną sugestią kary śmierci "dla przykładu".

Cóż miał zrobić Sąd Polowy? Obu skazał na śmierć, a ja miałem wykonać wyrok. Było to tym bardziej przykre, że nie wierzyłem w winę Polaka, a Ukraińca, było mi żal.

Z wypowiedzi prokuratora wynikało, że on sam uważa wymiar kary za zbyt surowy i tylko "specjalne" okoliczności zmuszają go do popierania oskarżenia i żądania kary śmierci.
Smutne to i straszne okoliczności, których wpływ jest tak silny, że decydują o życiu człowieka bez bardziej wnikliwego zbadania sprawy, tym bardziej po złożeniu przez nasz korpus hekatomby ofiar pod Cassino.
(...)

Egzekucja odbyła się o świcie z zachowaniem całego rytuału sądowego. Nie opisuję jej bardzo przykrych szczegółów.Chciałbym o tym zapomnieć, choć wiem, że to niemożliwe."
Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Grzegorz »

Każde wojsko świata jest takie samo, a już szczególnie w czasie wojny. PSZ ani lepsze, ani gorsze.
Patriotyzm jest rodzajem religii, jest jajkiem, z którego wylęgają się wojny - © Guy de Maupassant
Awatar użytkownika
Schrek
Posty: 4381
Rejestracja: ndz 10 paź, 2004 7:46 pm
Lokalizacja: W drodze...

Post autor: Schrek »

Dokładnie szkoda, że przeważnie jest tak, że łatwiej się akceptuje takie "różne" rzeczy u innych a u siebie jak się zaczyna o tym mówić to się jest co najmniej prowokatorem...
Będziesz draniu tak długo bił butami w ziemie,
aż ci koniec pikelhaubu z ziemi będzie sterczał
Awatar użytkownika
Sebol
Posty: 168
Rejestracja: pn 11 mar, 2013 3:23 pm
Lokalizacja: Bielsko B.

Post autor: Sebol »

Tutaj znalazłem bardzo ciekawy wątek... pasuje do tematu.

http://www.dws.org.pl/viewtopic.php?f=7 ... a&start=25
Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Grzegorz »

Schrek pisze:Szkoda, że przeważnie jest tak, że łatwiej się akceptuje takie "różne" rzeczy u innych a u siebie jak się zaczyna o tym mówić to się jest co najmniej prowokatorem...
Masz Mikołaju rację.

Ale to i tak jakiś cud, że Polska chyba zaczyna normalnieć pod tym względem i ludzie - po długich dekadach prania mózgu przez PRL, ale także przez III RP - zaczynają wreszcie rozumieć, że na wojnie nic nie jest czarno-białe, że wszystko jest w odcieniach szarości, a tak zwani „źli” i tak zwani „dobrzy” są definiowalni tylko na poziomie polityki i geopolityki, bo już na poziomie okopu to nie działa. Wszystko jedno, jakiego okopu - czy u „złych”, czy u „dobrych”. Człowiek jest tylko człowiekiem i frazeologia o bogu, honorze i ojczyźnie działa może na pojedynczych idealistów, ale nie na żołnierskie masy.
Awatar użytkownika
Sebol
Posty: 168
Rejestracja: pn 11 mar, 2013 3:23 pm
Lokalizacja: Bielsko B.

Post autor: Sebol »

Grzegorz pisze:... Wszystko jedno, jakiego okopu - czy u „złych”, czy u „dobrych”. Człowiek jest tylko człowiekiem i frazeologia o bogu, honorze i ojczyźnie działa może na pojedynczych idealistów, ale nie na żołnierskie masy.
Ale zeby wysunac takie wnioski, trzeba niestety do tego dorosnac, a przedewszystkim poczytac troche wspomnien zolnierzy zarowno z "dobrej" jak i "zlej" strony. Klopot tylko w tym, ze czesto jednostronne zainteresowanie tematem powoduje jednostronne wnioski bez mozliwosci dopuszczenia innej nie rzadko mniej chwalebnej prawdy.

(Przepraszam pisane z roboty nie mam polskiej czcionki)
Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Grzegorz »

Bardzo słusznie Waść prawi. Można tylko przyklasnąć.

Problem jedynie w tym, że tę mądrość posiedli w stu procentach ludzie, którzy na wojnie byli, natomiast ci, którzy znają wojny kinowo-telewizyjno-literaturowe, „dorastają” przez długie dekady, a najczęściej nigdy, bo są poddani takiej indoktrynacji, że „dorośnięcie” jest po prostu niemożliwe.

Jak to działa w praktyce to nie ma lepszego przykładu niż kanadyjski generał Harry Foster, weteran Normandii między innymi. Bronił się rękami i nogami przed zasiadaniem w sądach ds. zbrodni wojennych, ponieważ:
a) dobrze wiedział, że Kanadyjczycy też „mają swoje za uszami”;
b) znał przykład dowódcy jednostki Waffen SS, który oddał pod sąd polowy swojego pupila za gwałt na Francuzce, choć dobrze wiedział, że będzie za to kara śmierci. I jeszcze rozkazał wykonać wyrok na gwałcicielu w obecności ojca zgwałconej, aby go przez to jeszcze mocniej przeprosić. Po prostu Foster był zdania, że po takim czymś, jak II wojna światowa, zasiadanie w sądzie i polowanie na zbrodniarzy wojennych jest moralnie wątpliwe, bo nikt z tej wojny nie wyszedł z czystymi rękami wbrew propagandzie alianckiej. No ale należał do mniejszości z takim idealistycznym poglądem. Ja mam dla takich ludzi kolosalny szacunek, ale ja to tylko ja - „general public” jest niestety inne. Tacy ludzie, jak Foster, „dorastali” w parę dni i dobrze wiedzieli, że II wojna światowa nie jest czarno-biała na poziomie okopu - jest tylko czarno-biała na poziomie wielkiej polityki.

A weźmy polską gawiedź w ciepłych kapciach sformatowaną na czterech pancernych i spróbujmy jej powiedzieć, że Polak na II wojnie to postać zwyczajna, taka sama, jak każda inna, podlegająca tym samym emocjom pola walki i w ogóle mentalności żołnierskiej, a czasami żołdackiej, bo tak to działa i reguł psychologii się nie zmieni. Zaraz będzie święte oburzenie, że Polak to postać martyrologiczna, naród wybrany, że Polak to postać wyłącznie dobra, szlachetna, prawomyślna itd., itp., a w ogóle to Polakowi na wojnie więcej wolno w ramach odreagowania krzywd 1000-lecia państwa polskiego, a kto twierdzi inaczej ten Żyd, ubek i każda inna szumowina. Znam to tak dobrze i tak precyzyjnie, że mógłbym na ten temat napisać grubą książkę, ale na szczęście już mi się nie chce.

Smutne jest tylko to, że weterani PSZ mieszkający na Zachodzie, lub na innych kontynentach, swobodnie rozmawiają o ciemnych sprawach PSZ z historykami zachodnimi, udzielają im wywiadów na takie tematy i uznają, że to normalne, bo widzą, że kombatanci zachodni zachowują się tak samo. A jak tylko trzeba coś powiedzieć na takie tematy tu i teraz, w sercu polskiej hipokryzji i bigoterii, to będą się wypierali nawet wyrzucenia na ziemię papierka od cukierka na szlaku bojowym.
Awatar użytkownika
Sebol
Posty: 168
Rejestracja: pn 11 mar, 2013 3:23 pm
Lokalizacja: Bielsko B.

Post autor: Sebol »

A wracając do tematu, "cieniem" można również określić sposób w jaki gen. Anders faworyzował swoje wojsko, oto przykład:

(na podstawie wspomnień Franciszka Koprowskiego)

Samodzielna Brygada Strzelców Karpackich weszła w całości jako kadra nowo tworzonej 3 Dywizji Strzelców Karpackich, wchodzącej w skład nowo formowanej Armii Polskiej na Środkowym Wschodzie, a później 2 Korpusu Polskiego.
Proces ten dał początek tworzenia się dysonansów pomiędzy żołnierzami od początku związanymi z BSK (później SBSK),a tymi przybyłymi ze Związku Radzieckiego.

cyt."Są tacy spośród nas, którzy przebywają tu na Wschodzie od 1940r. (ja właśnie do nich należę) i ci są bardzo oddani gen. Kopańskiemu.
Nazywają ich "ramzesami". Inni przyjechali z Anglii i tych nazywają "lordami", najwięcej jednak jest ludzi, którzy przyjechali z gen. Andersem ze Związku Radzieckiego. Tych nazywają albo "prawosławnymi" albo "buzułukami", jako że przez pewien czas przebywali, czy formowali się, w mieście Buzułuk"
.

Jak można łatwo wywnioskować powstał pewien podział klasowy, który doprowadzał do tarć pomiędzy żołnierzami z przeciwnych sobie obozów, a nawet bójek wywołanych przez nadużywających alkoholu żołnierzy.W takich "pijatykach", w których wojsko polskie biło się między sobą nie interweniowała nawet brytyjska żandarmeria wojskowa, gdyż nie rozumiała przyczyn ich powstania.

Dodatkowo "oliwy do ognia" dolał sam dowódca 2 KP, który to 15 grudnia 1942 roku podczas uroczystości - w rocznicę walk w Tobruku i pod El-Gazalą przemawiał w jednoznaczny sposób, w którym wyczuwało się ów narastający dysonans, jaki zaznaczał się pomiędzy nim, a oficerami i żołnierzami gen.Kopańskiego.

Miały nastąpić nowe mianowania, w brygadzie było wielu podchorążych, podoficerów jeszcze z Polski, którzy w Tobruku i pod El-Gazalą byli zastępcami dowódców plutonów - czyli służyli poniżej swoich możliwości, bez żadnego awansu do tej pory.

Generał Kopański wiedząc o tej sytuacji chciał nagrodzić żołnierzy swojej brygady i wystosował list do gen.Andersa z prośbą o przyznanie podczas tych uroczystości 200 awansów dla tych podchorążych.
Otrzymał jednak tylko 20, tymczasem ludzie, którzy przyszli z gen.Andersem ze Związku Radzieckiego, dostali nominacje (niektórzy po raz drugi), chociaż jeszcze nie byli na froncie.

Animozje pomiędzy Ramzesami, Lordami i Buzułukami panują do dzisiaj ale bardziej na zasadzie humorystycznej (oczywiście chodzi tutaj o weteranów  ). Wszelkie granice i podziały pomiędzy nimi tak naprawdę zatarły się po bitwie o Monte Cassino, choć czasami jeszcze można je było spotkać podczas posiedzeń "kieliszkowych"  


Mit Andersa jest mocno zakorzeniony w naszym społeczeństwie, że to "porządny" generał, bohater, a niestety prawda jest zupełnie inna, dla mnie to taka Polska wersja "Montiego" - "Sława, cześć i chwała" bez względu na straty przy tym poniesione. Nie chce się zbyt dużo rozpisywać ale dla mnie gen. Anders to typowy polityk nie zaś dowódca polowy.
Awatar użytkownika
Schrek
Posty: 4381
Rejestracja: ndz 10 paź, 2004 7:46 pm
Lokalizacja: W drodze...

Post autor: Schrek »

Nie chce się zbyt dużo rozpisywać ale dla mnie gen. Anders to typowy polityk nie zaś dowódca polowy.
Wiesz tutaj już wchodzimy w politykowanie, ale na pewno trzeba stwierdzić, że Andres w przeciwieństwie do innych dowódców polowych PSZ miał takie możliwości, że kręcił właśnie lody na lewo i prawo, cześć z nich można od odbierać pozytywnie a cześć niestety nie.
Będziesz draniu tak długo bił butami w ziemie,
aż ci koniec pikelhaubu z ziemi będzie sterczał
Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Grzegorz »

Temat jest fajny, ale skomplikowany zarazem. „Blaski i cienie PSZ” do pewnego stopnia są takie same, jak blaski i cienie wszystkich alianckich sił zbrojnych czasu II w.ś. Ale tylko do pewnego stopnia, bo jednak występuje w tych „blaskach i cieniach” polska specyfika. Zauważmy, że czas II wojny to okres niezwykłego przyzwolenia w alianckich siłach zbrojnych na zjawiska niewyobrażalne w innych czasach, a już szczególnie dziś, gdy wojsko funkcjonuje i/lub walczy pod obserwacją mediów i prokuratorów, a wszelkie anomalie działalności wojska są natychmiast roztrząsane przez media.

W czasie II wojny i tuż po niej przymykano oko na olbrzymią większość zjawisk patologicznych w alianckich siłach zbrojnych, bo był to okres tak silnej nienawiści do Niemców i tak silnego odreagowywania całej epoki hitleryzmu, że nikt o nic nie pytał, nikt nie wnikał w to, jakimi metodami np. dochodzono do zwycięstw, grunt że Niemiec nie wychodził z nich żywy. I tylko to się liczyło. Nikt nie pytał, czy alianci robili mądrze, czy głupio, czy łamali prawo, czy nie, czy było marnotrawstwo pieniędzy, czy nie, liczył się tylko efekt końcowy i dopóki był on korzystny dla aliantów to wszystko było w umownym „porządku”, bez względu na to, jak ten „porządek” faktycznie wyglądał. Oczywiście korzystała z tego cała masa ludzi złych, niemądrych, niekompetentnych czy wręcz przestępców w szeregach alianckich. Prawie wszystkim się upiekło, bo taki to był czas. Dziś nie wychodziliby z kryminału przez długie lata, ale nie wtedy w atmosferze totalnego przyzwolenia na wszystko, aby tylko pokonać hitleryzm.

Gdyby to wszystko działo się dziś to na przykład brytyjscy decydenci od szybowców transportowych nie wychodziliby z kryminału przez długie lata za bezsensowne wyprodukowanie tysięcy szybowców więcej, niż było potrzeba i niż wojsko miało jakiekolwiek szanse wykorzystać. To samo u Amerykanów tylko że na skalę jeszcze dużo większą. Wprawdzie w tamtych czasach istniały już firmy konsultingowe, które byłyby zdolne do policzenia, ile wojska alianckie marnują pieniędzy ‒ przy jednoczesnej biedzie ogólnej ‒ ale nikt z takich firm wtedy nie korzystał w siłach zbrojnych aliantów. To, co dziś w racjonalnym zarządzaniu nazywa się na przykład filozofią „Lean Management” istniało także w latach 40., ale wojsko z takiej wiedzy ekonomicznej nie korzystało. Szastało pieniędzmi kompletnie bez opamiętania. Według dzisiejszych standardów to w zasadzie prawie wszystko z okresu II wojny jest aferą tylko dla prokuratorów, a nie historyków, nawet jeśli to coś działo się na tyłach i po tzw. dobrej (alianckiej) stronie.

Dlatego rozmawianie dziś o blaskach i cieniach PSZ, czy jakichkolwiek innych sił zbrojnych, najpierw musi powodować pytanie ‒ według jakich standardów mamy to oceniać? Ówczesnych, czy dzisiejszych?

Gdy mówimy o cieniach PSZ, to na pewno takim cieniem była mentalność ‒ zaściankowa, prowincjonalna, uparta, nie zdolna do nauki, nie zdolna do wnikliwej obserwacji tego, co dzieje się u aliantów w kwestiach rozwoju strategii, taktyki i techniki i wyciągania z tego wniosków, za to mentalność napuszona, obrażalska i przekonana o słuszności swoich wydumanych, a archaicznych racji wyniesionych z przestarzałych szkół wojskowości pierwszowojennej. Mentalność nie wykonująca rozkazów, za to filozofująca nad nimi (najlepszy przykład to Franciszek Skibiński), a potem oszukująca i wybielająca się, gdy wynikała z tego afera.

To taka mentalność ciotki mojej mamy, która to ciotka jako dziecko na początku XX wieku wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych, a gdy po raz pierwszy odwiedziła Polskę na początku lat 70. to oczywiście ni w ząb nie mówiła ani jednego słowa po angielsku. Zapytana o to, gdzie mieszka odpowiadała, że w „Milwałke” (czyli Milwaukee). Pani owa była zdania, że jeśli Ameryka jej nie rozumie, to znaczy że Ameryka ma jakiś problem, a nie ona, i to Ameryka musi się do niej dostosować i nauczyć się słowa „kiełbasa”, żeby ona mogła spokojnie chodzić do sklepu i mówić, że chce kupić kiełbasę. Po ok. 60 latach w USA kobieta nie nauczyła się po angielsku ani słowa, za to co parę zdań powtarzała staropolskie „krętu-wętu”. Już sobie wyobrażam jak świetnie Ameryka w warstwie komunikacyjnej reagowała na „krętu-wętu”. Czym się różniła ta ciotka od np. gen. Maczka? Niczym. Po pięciu latach w państwie brytyjskim nie nauczył się angielskiego i w Normandii musiał mieć tłumacza, a gdy tłumacz miał wypadek to się zrobił wielki problem, bo nie było jak się porozumieć z generałem, który znał po angielsku tylko wulgaryzmy i nic nie rozumiał, co ma wykonać w polu. I co ten człowiek sobie wyobrażał przez pięć lat pobytu pod flagą UK? Że gdzie on będzie walczył? W samym środku II Korpusu i to w taki sposób, że dookoła siebie będzie miał wyłącznie inne polskie dywizje i nie będzie musiał do nikogo nic powiedzieć po angielsku, bo wystarczy po polsku?

Bądźmy jednak obiektywni ‒ na usprawiedliwienie PSZ można powiedzieć, że cieniem PSZ było to, co jest cieniem każdego wojska bez względu na epokę i miejsce geograficzne. Wielka szkoda, że psychologowie, których pełno w mediach mówiących na wszystkie możliwe tematy, nie mówią publicznie o wojsku tego, co sami wykładają na wydziałach psychologii. A jest to miażdżące dla wojska, bo psychologia stawia wojsko i kler w jednej linii i na temat tych dwóch środowisk zawodowych ma jak najgorsze zdanie, jeśli chodzi o pewien wzorzec osobowościowy, jaki decyduje się na poświęcenie swojego życia tym dwóm zawodom. Każdy historyk wojskowości powinien pochodzić sobie kilka lat, choćby jako wolny słuchacz (jak ja), na wykłady z psychologii, to normalniej patrzyłby na wiele spraw.

Dlaczego polski człowiek nauki, czy nawet przeciętny polski inżynier, mniej lub bardziej związany z PSZ był kimś, kto niejednokrotnie błyszczał wśród podobnej zawodowo społeczności alianckiej? Bo to był inny typ człowieka i z tych ludzi można być naprawdę dumnym.

Cieniem wojsk lądowych PSZ (bo absolutnie nie lotnictwa) był niski poziom wykształcenia i obycia technicznego kadry dowódczej przy jednoczesnym braku pokory i braku chęci dostrzeżenia, iż przybyło się na Zachód z kraju zacofanego, biednego i wyniszczonego (oczywiście to nie polska wina) i że na gwałt trzeba się uczyć od aliantów wszystkiego, co nowoczesne. Na brak pokory i zarozumiałość nakładał się brak kreatywności i zmysłu analitycznego myślenia, za to występowało utopijne marzycielstwo utopione na dodatek w patriotycznym lukrze.

Patriotyzm w wojsku oznacza tylko jedno ‒ profesjonalizm. Patriotyzm ma miejsce wyłącznie wtedy, gdy profesjonalny dowódca sprawia, że ginie wróg, a nie własny żołnierz. Patriotyzm zachodzi tylko wówczas, gdy profesjonalny dowódca łamie sobie głowę tylko nad jednym czynnikiem ‒ jak wykończyć największą liczbę wrogów, przy minimalnych stratach własnych. Nie chcę już podawać przykładów w skali makro, jak bezsensowna zbrodnia wojenna na własnym narodzie zwana Powstaniem Warszawskim. Równie dobrze można podać przykład w skali mikro ‒ 1. SBS. Przykład tej brygady jest tylko jednym ‒ łamaniem sobie głowy nad tym, jak uśmiercić 2,2 tys. własnych żołnierzy bez strat wroga. I dlatego cieniem PSZ jest także to, co jest cieniem całego współczesnego polskiego społeczeństwa. Dziś trzeba stąpać po ulicach, skwerach i placach imienia ludzi, z których niejeden w normalnych siłach zbrojnych stanąłby przed prokuratorem, a u nas ci ludzie są bohaterami narodowymi, bo jak nie da się powiedzieć nic dobrego o ich profesjonalizmie to się chociaż kreuje ich na wielkich żarliwych patriotów. Ani oni lepsi, ani gorsi pod tym względem od swoich szeregowych żołnierzy, bo kto nie chciałby wrócić do swojego domu po wojnie i nie byłby w związku z tym patriotą?

Za to, czego się dopuścili twórcy i dowódcy na przykład 1. SBS to w normalnych siłach zbrojnych (i to tych czasu II wojny, gdzie prawie wszystko uchodziło płazem) szybko staliby przed prokuratorem, a u nas są bohaterami narodowymi. Czy to jest normalne i czy my jesteśmy normalni jako naród? Czy to nie wstyd, że nawet człowiek nie lotnictwa, a marynarki wojennej (adm. Leahy) tłumaczył gen. Sosabowskiemu, że nie istnieją takie samoloty, jakie mogłyby dowieźć 1. SBS do Polski? Nie istnieją, bo ich umysł ludzki jeszcze nie skonstruował przy ówczesnej wiedzy i technologii. Nic do Sosabowskiego i jemu podobnych skrajnie niekompetentnych polskich marzycieli nie trafiało, żaden argument naukowy, ale z drugiej strony oni argumentów naukowych nie szukali, a przeciwnie, w ramach swoich urojeń uciekali od parametrów naukowych tego, czym się zajmowali. I to jest nie tylko cień, a wręcz głębokie mroki PSZ. Czym były urojenia twórców i dowódców 1. SBS na temat „wariantu bałkańskiego” przerzutu brygady do Polski? Nikt z tych surrealistycznych marzycieli nawet nie próbował odszukać w PSZ ludzi zaangażowanych przed wojną w lotnicze rajdy bałkańskie, aby skonsultować z nimi ewentualne warunki dolotu do Polski samolotów i szybowców. A warunki były takie, jak nad Birmą, że nawet najdoskonalsze patentowe liny du Ponta nie wytrzymywały holu szybowcowego. Ani jeden polski szybowiec nie doleciałby do Polski znad Bałkanów, ale nieustanne planowanie tego, jak zabić całą 1. SBS jeszcze w powietrzu oczywiście trwało i o sprawy naukowe nikt nie pytał, bo nauka tylko zakłócałaby polski „patriotyzm” polegający na samounicestwieniu się, a potem byciu z tego dumnym i kultywowaniu tego.

Permanentne okłamywanie AK, że mityczna 1. SBS jest rzekomo tworzona do walki w kraju to kolejny cień PSZ, choć „cień” to mało powiedziane. Z przyczyn czysto naukowych od początku było wiadomo, że istnienie 1. SBS będzie prezentem dla aliantów do operacji alianckich na ETO, bo z przyczyn fizycznych brygada jest nie do przerzucenia do Polski.

Warto zauważyć, jak wyglądał polski zaścianek i umysłowa ciasnota. Sto procent alianckich dowódców wojsk powietrznodesantowych (PL, UK, US) miało ten sam punkt startu. Czyli punkt, w którym nikt nie miał zielonego pojęcia o tym, jak te wojska tworzyć i jak nimi walczyć, bo był to dla aliantów całkowicie nowy rodzaj wojsk, z którym nigdy nie mieli doświadczeń i tylko jak urzeczeni wpatrywali się w doświadczenia niemieckie, częściowo także radzieckie. Różnica między Polakami, a resztą aliantów z sektora wojsk „airborne” była taka, że umysłowo Polacy zostali na starcie, a alianci wystrzelili do przodu i zniknęli za horyzontem. Inni alianci (UK + US) mieli zdolność otrząśnięcia się, oprzytomnienia, zerwania z marzycielstwem, zaniechania fascynacji odchodzącymi trendami wykreowanymi przez Niemców, poproszenia o konsultacje ludzi nauki (w tym cywilów) i lotnictwa, zdolność twórczego ale wciąż racjonalnego myślenia, zdolność analizy i wyciągania wniosków. Ani jeden z tych korzystnych czynników nie dotyczy twórców i dowództwa 1. SBS. Ani jeden. Wyżyny niekompetencji i kompromitacji osiągnął gen. Sosabowski jęcząc ciągle Brytyjczykom, że on rzekomo nie ma pilotów szybowcowych dla polskich Hors. Nóż w kieszeni się otwiera. Ten człowiek nie miał zielonego pojęcia o niczym, co lotnicze, i oczywiście nawet sobie z tego nie zdawał sprawy. Pomijam już fakt, że w PSZ znajdował się kwiat już nie polskiego, ale wręcz światowego szybownictwa, i nikt nigdy z 1. SBS do tych ludzi się nie zgłosił z prośbą o konsultacje czy wręcz o zaciąg do brygady. Stanisław Sosabowski nie miał najzieleńszego pojęcia o tym, co to jest „type rating” (przeszkolenie na typ) i że w PSZ jest olbrzymia grupa zawodowa, która może stać się pilotami szybowcowymi w ciągu kwadransa. Wyżyny niekompetencji na poziomie wręcz zbrodniczym to jest fakt, że Sosabowski mianował do jakiegoś mitycznego „szkolenia” pilotów szybowcowych oficera, który nawet nie dotknął się do ogona szybowca. A tymczasem w Blackpool siedział sobie nikomu nie potrzebny, zapomniany i przewalający papiery mjr Szczepan Grzeszczyk - ojciec polskiego i światowego szybownictwa. Sosabowski nie miał do niego żadnej sprawy. Grzeszczyk, czyli człowiek, który Horsą poleciałby wprost po wstaniu zza biurka i po zapoznaniu się tylko z instrukcją wykonywania lotów tym szybowcem. Procedura taka dla szybowców trwa 15-20 minut, sam przez nią przechodziłem, i od zarania dziejów aeronautyki nie się nie zmieniło. Już nie mówię o fakcie, że najsłynniejszy pilot szybowcowy świata, Tadeusz Góra, był do wzięcia przez 1. SBS po zakończeniu przez Górę tury operacyjnej w dywizjonie myśliwskim. Wywołanie buntu w 1. SBS to także wyłączna wina Sosabowskiego, za co u innych aliantów natychmiast stałby przed prokuratorem. Ale nie u nas. U nas wszystko stoi na głowie. U nas on jest bohaterem narodowym, pytanie tylko, za co? Dlatego cienie PSZ są jednocześnie cieniami Polaków i to współczesnych.

Ale znowu można powiedzieć ‒ bądźmy obiektywni. W okresie międzywojennym, w czasie II wojny i do przełomu lat 40./50. czarną owcą każdych sił zbrojnych świata były wojska lądowe. „Czarną owcą” w sensie intelektualnym. Na przykład Waszyngton lat 30. i 40. to jest nic innego, jak twierdza umysłowego „betonu” US Army, który otoczył urząd prezydenta USA taką siecią intryg, że „beton” ten chciał rządzić finansami całych sił zbrojnych, a nawet tym, z kim z sił zbrojnych prezydent ma się spotkać, a z kim nie. US Navy miała tak dość znienawidzonych piechocińców i kawalerzystów szarogęszących się przy urzędzie prezydenckim, że między innymi z tych przyczyn powołała sobie do życia własną wytwórnię lotniczą, za co z miejsca stała się obiektem ataków, że obala ustrojowe podstawy kapitalizmu. Różne walki frakcyjne w alianckich siłach zbrojnych, czyli owe negatywne cienie tych sił, bywały nie gorsze niż u Polaków.

Wszystko i na całym świecie zaczęło się zmieniać od lat 50. i dziś takich „cieni” sił zbrojnych, jak podczas II wojny, w zasadzie już nie ma w światłych armiach świata. Odkąd wojska lądowe wyedukowano zupełnie inaczej i uświadomiono im, że liczy się tylko gra zespołowa z innymi rodzajami wojsk i służb, to przestały się puszyć na jedynie słuszną formację sił zbrojnych.
Awatar użytkownika
Sebol
Posty: 168
Rejestracja: pn 11 mar, 2013 3:23 pm
Lokalizacja: Bielsko B.

Post autor: Sebol »

Grzegorzu, przeczytałem z dużą uwagą Twój post i powiem, że zgadzam się z Twoim poglądem na sprawę 1SBS, choć jestem tylko skromnym inż. mechanikiem.

Nie potrafię tak pięknie ciekawie pisać, niestety moje posty to suche fakty, ale potrafię wysnuwać własne wnioski z tego co widzę albo czytam.

Tak nam z tej pozycji ludzi XXI w. łatwo jest oceniać coś co przy rozwoju technicznym z lat 30 -40 tych dla wielu było zbyt trudne. Ja na ten przykład doskonale zdaje sobie sprawę, studiując dane samolotu DC-3, że nie było by mowy o pokonaniu przezeń trasy Peterborough - Warszaw- Peterborough. Przelot takiej formacji nad terytorium III Rzeszy nie wchodził w rachubę, a wybranie trasy nad Danią a potem nad Pomorzem, które były pod niemieckim władaniem raczej skończył by się tragedią na większą skalę. Dodatkowo trzeba przypomnieć, że wybrzeże Bałtyku w tym czasie to poligony szkoleniowe LW.

Piszesz o "operacji bałkańskiej" - czyli przelot nad nazwijmy to kontrolowanymi terenami Tity, a potem jakoś to będzie, myślę że ukształtowanie tamtejszego terenu i łańcuchy górskie miały by bardzo negatywny wpływ na prądy powietrzne - a co za tym idzie szybowce. Ale to jak napisałeś powinno być skonfrontowane z pilotami, którzy latali na tej trasie.

Ale niestety gen.Sosabowski prawdopodobnie będący pod wrażeniem obietnic amerykańskiego dowódcy lotnictwa (nie pamiętam nazwiska), że nasze Dakoty zalecą tam i z powrotem, a także zapewnieniom, że myśliwce dadzą ochronę formacji (pewnie max. do granicy holendersko - niemieckiej) w ogóle nie dopuszczał możliwości niepowodzenia takiej akcji. My wiemy że taka operacja nie miała prawa bytu z uwagi na politykę Moskwa - Londyn, ale przecież Pan generał mógł o tym wcale nie wiedzieć.

Śmiejemy się z planu Monty'ego, z gen. Browninga, przytakujemy i wynosimy na piedestał postać wielkiego gen. Sosabowskiego - a nie pamiętamy, że ten człowiek chciał w tych warunkach i czasie przetransportować swoją brygadę drogą powietrzną do Warszawy.

Można by zatem zapytać czy bojkotowanie przez gen.Sosabowskiego operacji MG jak i wcześniejszych projektów alianckich nie miało za zadanie tylko przeciąganie czasu gdyż wierzył on jako idealista, że w momencie wybuchu powstania warszawskiego - dostanie on zielone światło do lotu brygady na pomoc stolicy - mimo wszystko...

Grzegorzu pisałeś, że mógłbyś napisać książkę, ja był bym bardzo szczęśliwy móc przeczytać książkę, która w obiektywny sposób przedstawiła by znanych dowódców PSZ i ich nazwijmy to "wpadki", może jednak zmienisz zdanie i coś takiego napiszesz.
Awatar użytkownika
Mike
Marszałek
Posty: 12018
Rejestracja: ndz 10 paź, 2004 10:29 pm
Lokalizacja: Poznañ

Post autor: Mike »

Cholera jasna! Napisałem arcydługiego posta i szlag wszystko trafił, bo wylogowało mnie :(

Napiszę zatem zdań kilka ledwie.

Generał Sosabowski, nader zdolny i doświadczony oficer liniowy, wspaniały organizator, jednocześnie chyba... postradał zmysły, bo inaczej tego nazwać nie potrafię, skoro wziął za rzetelną radę powiedziane przez kurtuazyjnie życzliwych Anglosasów słowa o przewiezieniu brygady do Polski. Jednocześnie poważnie zaszkodził polskiemu oficerowi łącznikowemu lotnictwa, który chciał pomagać w nowoczesnym szkoleniu 1. SBSpad. Dlaczego? Ano dlatego, że wiązałoby się to z większym wpływem Aliantów na jednostkę, a dalej-utratą jej marionetkowej niezależności. Sosabowski, opętany chorą, a podsycaną przez obłąkane wizje powstańcze Komendy Głównej AK fantazją o przelocie do kraju, zamknął się na krytykę i rzetelne doradztwo. Mógł się czuć ojcem i twórcą tej brygady, chwała mu za to! Ale to nie folwark prywatny, tylko żołnierska krew, praca i znój.
Możemy tylko gdybać, czy wcześniejsze oddanie 1. SBSpad pod dowództwo sprzymierzonych nie spowodowałoby włączenie jej do sił otwierających drugi front oraz udział w D-Day? Przecież stanowiła ona aż 20% (to jest jedna piąta) wszystkich wielkich jednostek spadochronowych dowodzonych przez Brytyjczyków. Oni to wiedzieli i chcieli ją jak najszybciej i jak najlepiej wykorzystać.
A częste w polskiej literaturze wspomnieniowej tłumaczenie, że my nie wiedzieliśmy nic o stosunkach z Moskwą, są niestety, jak tłumaczenie oficera SS-Hauptamt, że nie słyszał nic o obozach koncentracyjnych.
My tkwiliśmy przy bzdurnym planie masowej rzezi spadochronowej piechoty, zamiast racjonalnie użyć 1. SBSpad w miejscu oraz czasie, który przyniósłby najwięcej chwały tak jej, jak i Polskim Siłom Zbrojnym.
Hit first. Hit hard. Keep on hitting.
Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Grzegorz »

Ponieważ temat to „blaski i cienie”, więc pora też na „blaski”. Na pewno takim blaskiem była bitność żołnierza PSZ. Niezmiernie jednak trudno porównywać to jakoś bardziej „naukowo” z innymi aliantami, bo nie ma czego z czym porównywać z przyczyn oczywistych. Skala polskiej nienawiści do Niemców była jak najbardziej zrozumiała, bo przecież zrujnowali nam w rozpatrywanym okresie całe życie, a więc bitność polskiego żołnierza wynikała z zupełnie innych motywacji, niż w przypadku innych aliantów, którzy z powodu Niemców nie utracili ani domów, ani swoich rodzin, ani swojego państwa. Dobrze to określił chyba (jeśli dobrze pamiętam) Alexander McKee w jednej ze swoich książek, że np. ponurzy ludzie 1. DPanc wyglądali tak, jakby im zupełnie nie zależało, czy przeżyją wojnę, czy nie. Ja tym naszym nieszczęśnikom się nie dziwię, ale alianci chyba nie do końca nas rozumieli z przyczyn fundamentalnych. Skala ich krzywd zaznanych od Niemców, a skala naszych krzywd, to są jednak parametry nieporównywalne. Ale tak, czy siak, nasza bitność na MTO i ETO jest raczej legendarna i chyba słusznie, i bardzo dobrze, że tak jest. Chociaż tyle naszego.

A wracając do kwestii wcześniejszych...
Sebol pisze:Grzegorzu, przeczytałem z dużą uwagą Twój post i powiem, że zgadzam się z Twoim poglądem na sprawę 1SBS, choć jestem tylko skromnym inż. mechanikiem.
To właśnie super! W PSZ byłbyś zapewne tym chwalonym przeze mnie kimś, kto najpierw chwyta w dłonie suwak logarytmiczny, a dopiero potem bierze się za planowanie operacji wojskowej po sprawdzeniu, czy ona w ogóle trzyma się kupy od strony różnych nauk. Obłąkańcza historia tworzenia 1. SBS wygląda tak, jak gdyby nikt tam nie znał tabliczki mnożenia. Bo że nikt nie znał, a wręcz nie chciał znać, pułapu najmniejszego zużycia paliwa w C-47, i czy przypadkiem nie jest to pułap używania masek tlenowych, to nie mam absolutnie żadnych wątpliwości.
Sebol pisze:Tak nam z tej pozycji ludzi XXI w. łatwo jest oceniać coś co przy rozwoju technicznym z lat 30 -40 tych dla wielu było zbyt trudne.
To jest wprawdzie słuszne stwierdzenie, ale takie troszkę wielowątkowe i dlatego różnie można na to patrzeć. Wszystko zależy od tego, ile się ma w sobie pokory oraz ile szacunku dla nauki i różnych specjalistów. To, co napisałem wcześniej, jest faktycznie wymądrzaniem się w ciepłych kapciach i w XXI wieku, ale z drugiej strony moja wiedza techniczno-lotniczo-operacyjna i empiryczna nie jest bogatsza, niż u ludzi z okresu tworzenia 1. SBS. I takich ludzi gen. Sosabowski miał w zasięgu ręki, gdyby tylko chciał, a przy tym byli to specjaliści takiej miary, że niejeden aliant nawet nie mógłby marzyć o takich specjalistach. Od strony naukowej i empirycznej Sosabowski mógł mieć naprawdę polskich mistrzów świata w swoich dziedzinach i nigdy nie skorzystał z ich wiedzy. Mądry i uczciwy generał, mający pełną świadomość tego, że kazano mu tworzyć jednostkę wojskową związaną z dziedzinami nauki i techniki, na jakich on się kompletnie nie zna, powinien jednak mieć w sobie na tyle uczciwości i pokory, aby mieć do takich spraw doradców. Czy mógł Amerykanom wybić z głowy wszystkie absurdalne pomysły związane z lotami spadochroniarzy jeden naukowiec, a przy tym pilot, lekarz i alpinista? Mógł. Polscy specjaliści odpowiednich dziedzin, jacy byli w UK, także wybiliby z głowy Sosabowskiemu całą tę kosmiczną bzdurę, jaką było istnienie 1. SBS nie wiadomo dla kogo i do czego, bo na pewno nie dla AK i Polski, tylko trzeba się było świetnych polskich specjalistów poradzić tak, jak zrobili to równie niekompetentni, jak Sosabowski, Amerykanie. Oni oprzytomnieli po konsultacji z naukowcem i praktykiem - Sosabowski nigdy. U nas nikt nikogo o nic nie pytał, za to na całego okłamywano AK, że dostanie do dyspozycji brygadę supermenów dostarczoną drogą powietrzną. Od pierwszej do ostatniej sekundy było to kłamstwo ku idiotycznemu „pokrzepieniu serc” AK, a kłamcy dobrze wiedzieli, że kłamią i tumanią AK, bo w przeciwnym razie Sosabowski bez żadnych problemów dostałby polskich pilotów szybowcowych na mocy jednego rozkazu być może nawet niekoniecznie naczelnego wodza. Tak robili inni alianci i dobrze to działało. Tylko że kłamcy dobrze wiedzieli, że oddanie Sosabowskiemu 90 polskich pilotów szybowcowych dla 45 Hors jest wyrokiem śmierci na tych pilotów nawet bez dolotu do Polski. Sosabowskiemu mówili pewnie coś w rodzaju „Wiesz bracie, no nie mamy dla ciebie pilotów szybowcowych, bo nie ma ich skąd wziąć” (gdy to bzdura, bo choćby każdy polski pilot ferry byłby pilotem Horsy po kwadransie szkolenia), a do AK pewnie nadawali „Tak, tak, oczywiście, brygada się szkoli i wkrótce przyleci do Polski”. I to jest po prostu niewybaczalne, a przy tym żaden polski historyk oczywiście nie chce się do tego tematu nawet dotknąć, bo reakcja publiki będzie wiadomo jaka, a na dodatek trzeba by poobalać doktoraty kolegów po fachu. Nikt nie chce być „Ratajczakiem 1. SBS” - lepszy jest święty spokój i kultywowanie mitologii o szykowaniu 1. SBS dla AK i dla Powstania Warszawskiego.

Cdn.
Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Grzegorz »

Sebol pisze:Ale niestety gen. Sosabowski prawdopodobnie będący pod wrażeniem obietnic amerykańskiego dowódcy lotnictwa (nie pamiętam nazwiska), że nasze Dakoty zalecą tam i z powrotem, a także zapewnieniom, że myśliwce dadzą ochronę formacji (pewnie max. do granicy holendersko - niemieckiej) w ogóle nie dopuszczał możliwości niepowodzenia takiej akcji.
Mike pisze:Generał Sosabowski, nader zdolny i doświadczony oficer liniowy, wspaniały organizator, jednocześnie chyba... postradał zmysły, bo inaczej tego nazwać nie potrafię, skoro wziął za rzetelną radę powiedziane przez kurtuazyjnie życzliwych Anglosasów słowa o przewiezieniu brygady do Polski.
Już samo to poruszone przez Was zjawisko mogłoby być tematem bardzo dużego tekstu historycznego. Anglosasi są inaczej wychowywani niż my i oni są po prostu na co dzień grzeczni, mili, uprzejmi, a w ramach tego niekonfliktowi i ‒ niestety ‒ zdolni do obietnic ponad realne możliwości. Dziś już jest chyba rzeczą nie do zbadania i określenia stuprocentowa ilość alianckich oficerów powiedzmy od podpułkownika w górę, z jakimi spotykał się gen. Sosabowski. Która z tych postaci i co naopowiadała Sosabowskiemu to już też w stu procentach się nie dowiemy.

Jeśli to faktycznie Amerykanie naobiecywali Sosabowskiemu jakichś niestworzonych rzeczy o „nieograniczonym zasięgu C-47” to byłoby ciekawe odkryć, kiedy to miało miejsce? Trzeba pamiętać, że skala absurdów, nie technicznych, nie lotniczych i w ogóle nie życiowych, jakie Amerykanie (w tym nawet gen. Arnold) do pewnej fazy wojny opowiadali o wojskach „airborne” jest w zasadzie tak samo porażająca, jak polskie urojenia o desancie 1. SBS w Polsce. U Amerykanów z głupstwami wygadywanymi przez dowódców sił „airborne” chociaż trochę walczyło Amerykańskie Towarzystwo Szybowcowe. Kto wie, być może gdyby do UK przeniosły się struktury polskich LOPP albo ARP to tak samo światli ludzie tych organizacji tępiliby absurdy związane z 1. SBS.

Polacy niestety nigdy nie oprzytomnieli, a Amerykanie oprzytomnieli raz a porządnie po tym, jak wymarzyli sobie desanty międzykontynentalne i już w pierwszym z nich (Afryka, listopad 1942) tak dostali po nosie, że właśnie oprzytomnieli raz na zawsze. Potem jeszcze roili o desantach z dużego pułapu ze spadochroniarzami w maskach tlenowych i w ubiorach termoizolacyjnych oraz z gorącym cateringiem na pokładach samolotów i szybowców to świat nauki zabił ich śmiechem. I tak te urojenia się skończyły. A u nas nigdy się nie skończyły. To, czego żądał od alianckiego lotnictwa gen. Sosabowski i wszelcy wyżej postawieni sponsorzy idei „1. SBS dla Powstania Warszawskiego” to jest w zasadzie rzecz podobna do amerykańskiej międzykontynentalnej operacji desantowej pod Tafaraoui. Czyli mowa o kompletnym fiasku tamtej operacji.

To, co jest niewybaczalne u Sosabowskiego to funkcjonowanie w szklanej bańce, w kompletnym wyalienowaniu i marzycielstwie. Dowódcy alianckich dywizji typu „airborne” żyli na co dzień za pan brat z VIP-ami lotnictwa transportowego, którzy nie tylko szkolili wojska „airborne”, ale także tłumaczyli niekompetentnym piechocińcom to, co jest w tej branży wykonalne, a co nie. Gen. Sosabowski i cały mecenat idei „1. SBS dla PW” postanowił wyruszyć na wojnę nie z III Rzeszą, a z fizyką. Co stało na przeszkodzie, aby również Sosabowski żył na co dzień za pan brat z najlepszymi polskimi (czyli najlepszymi światowymi) pilotami szybowcowymi, ale także transportowymi i bombowymi, którzy w pięć minut wytłumaczyliby mu, że ma zamknąć interes i nie wygłupiać się z desantem w Polsce?

Cdn.
Awatar użytkownika
Sebol
Posty: 168
Rejestracja: pn 11 mar, 2013 3:23 pm
Lokalizacja: Bielsko B.

Post autor: Sebol »

Grzegorz pisze:...

Jeśli to faktycznie Amerykanie naobiecywali Sosabowskiemu jakichś niestworzonych rzeczy o „nieograniczonym zasięgu C-47” to byłoby ciekawe odkryć, kiedy to miało miejsce?
Informacja ta pochodzi prawdopodobnie z książki "Najkrótszą drogą", nie mam jej aktualnie bo pożyczyłem i już nie pamiętam komu... ale znalazłem ją na Wikipedii, ktoś po prostu przepisał...

cyt."Brytyjczycy krytycznie odnosili się także do krajowego przeznaczenia brygady, tłumacząc techniczny problem przerzucenia brygady z Wielkiej Brytanii do Polski. Pod koniec 1943 roku płk. dypl. Sosabowski udał się w tej sprawie do Stanów Zjednoczonych. Ustalił tam, że amerykańskie samoloty C-47 Dakota są w stanie przewieść polską brygadę do Warszawy".

Tylko teraz pytanie, czy nikt z otoczenia generała tudzież jego śmietanki towarzyskiej, w skład której jak napisałeś byli specjaliści, nie mógł by sam z własnej nieprzymuszonej woli powiedzieć mu na zasadzie "słuchaj Staszek to nie ma racji bytu"?
A może po prostu postać jaką tworzył sam generał, zamrażała ludzi z tego typu sformowaniami bo bali się mu podpaść, czy też stracić po prostu przyjaźń ?

Wiadomo, że Polak Polakowi wilkiem, ale czy w ramach wyższej racji i troski przede wszystkim o żołnierza zapominając o "walce o stołki" i dybaniu na błąd przeciwnika, nikt nie podjął próby wyperswadowania generałowi jego jak na tamte warunki - chorego planu ?

Chyba tego się nie dowiemy... choć może są gdzieś jakieś tajne akta ukazujące studium takiego rozwiązania czyli transportu brygady, czy też korespondencja prywatna generała z podległymi mu oficerami szkoleniowymi ....
Zablokowany