Blaski i cienie PSZ

Moderator: Mike

Awatar użytkownika
Schrek
Posty: 4381
Rejestracja: ndz 10 paź, 2004 7:46 pm
Lokalizacja: W drodze...

Post autor: Schrek »

Dokładnie sprawę starszych braci w wierze można rozpatrywać różnie ale nie można odmawiać tym co co zastali bohaterstwa.

Ciągnąc dalej ten wielowątkowy temat
Sprawa blasków i cienie u naszych "francuskich" sojuszników z CAF (swoją droga bardzo ciekawy artykuł) - tak dla zaznaczenia tematu.
TUTAJ


Wracając do blasków i cienie w PSZ

Chciałbym poruszyć sprawę por/rtm. Klimkowskiego adiutanta gen, Andersa prawdopodobnie agenta NKWD i człowieka który troszkę mieszał, pytanie na ile skutecznie?
Swoją droga bardzo mało jest o nim materiałów w ogóle.
Będziesz draniu tak długo bił butami w ziemie,
aż ci koniec pikelhaubu z ziemi będzie sterczał
Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Grzegorz »

Schrek pisze:Sprawa blasków i cienie u naszych "francuskich" sojuszników z CAF (swoją droga bardzo ciekawy artykuł) - tak dla zaznaczenia tematu.
TUTAJ
A jankesi to lepsi? Bromu alianci nie dodawali do racji żywnościowych, bo na każdej wojnie w cenie jest testosteron, a nie ideały i bajki o honorowych wojnach.

Historia powoli rozlicza z masowych gwałtów Niemców, Japończyków, Rosjan, Amerykanów, Francuzów. Nie tknięci zostają pod tym względem Brytyjczycy plus inne mniejsze alianckie nacje. Ale chyba trudno byłoby uwierzyć, że u tych na razie nie rozliczonych sprawy wyglądały inaczej.

Niemcy i Amerykanie mają przynajmniej na tyle przyzwoitości, że nie zaprzeczają i raczej tulą uszy po sobie. Najgorsza dzicz, jaka była podczas II wojny, pozostaje tą dziczą nadal. Rosja to, co ma najmądrzejszego do powiedzenia w kwestii gwałtów to widać tutaj. Ale najgorsi są Japończycy. Oni nigdy nikogo nie przeprosili za II wojnę, fałszują historię w swoich podręcznikach do historii, nie mają zamiaru przepraszać żadnej Korei za masowe gwałty na Koreankach podczas II wojny. I tylko się obnoszą ze swoim nieszczęściem i rocznicami Hiroszimy i Nagasaki. Szkoda, że się nie obnoszą z rocznicami swoich pierwszych dekapitacji jeńców wojennych, swoich pierwszych kanibalizmów jeńców wojennych, swoich pierwszych wiwisekcji na jeńcach wojennych.
Awatar użytkownika
piekarz24
Posty: 293
Rejestracja: śr 05 wrz, 2007 11:28 pm
Lokalizacja: Bielsko-Bia³a

Post autor: piekarz24 »

Może to nie do końca "cień" PSZ (bo jak można w tych kategoriach mówić o naturze ludzkiej?) lecz raczej pikantne szczegóły z życia, jak to niektórzy by chcieli przedstawiać, nieskazitelnych bojowników o wolność. Zagadnienie chorób wenerycznych już w tym wątku poruszaliśmy. Naskrobałem coś więcej na ten temat, o tu: http://skalpelikarabin.blogspot.com/201 ... giery.html W każdym bądź razie - zapraszam.

Olo
Ostatnio zmieniony śr 29 sty, 2014 8:31 am przez piekarz24, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
KR48
Posty: 152
Rejestracja: ndz 05 kwie, 2009 8:31 pm
Lokalizacja: Francjia

Post autor: KR48 »

Obrazek
Awatar użytkownika
Mike
Marszałek
Posty: 12018
Rejestracja: ndz 10 paź, 2004 10:29 pm
Lokalizacja: Poznañ

Post autor: Mike »

Świetny tekst, Olek! Przeczytałem z zaciekawieniem! Jak zawsze, napisane ze swadą i lekkim piórem :)
Hit first. Hit hard. Keep on hitting.
Paladin
Posty: 16
Rejestracja: sob 02 paź, 2010 6:41 pm
Lokalizacja: Bydgoszcz

Post autor: Paladin »

Olku, pamiętasz taki dokument, który mówił o kilku tysiącach chorych na syfa, wyłączonych czasowo z walki?

A tutaj taki cytacik z niewydanej książki o 17 Lwowskim Baonie Strzelców

Na pustyni była pewna ilość kobiet PST( sic) t.zw. Pestki, które pełniły funkcje maszynistek, świetliczanek, kantyniarek, sióstr szpitalnych i kierowczyń. Jeżeli w wielkich zbiorowisku mężczyzn pozbawionych normalnych stosunków z ludnością cywilną, pozbawionych możliwości kontaktów z rodziną, pozbawionych regularnych urlopów, jeżeli nie ma kobiet dla powiedzmy choćby 75%, lepiej, żeby ich nie było. Nikt nie przeczy, że praca kobiet była wartościowa i pożądana, w szpitalach prawie niezastąpiona, ale z drugiej strony wprowadza tyle fermentów i kontrowersji, że wartość tej pracy jest problematyczna. to jest dobre na tyłach, ale nie w oddziałach liniowych i to na pustyni. Ksiądz kapelan, oficer oświatowy i oficerowie na pogadankach, dużo mieli kłopotów z tłumaczeniem obecności kobiet w takich warunkach.

i jeszcze jeden:

Na krótko przed zluzowaniem, z zaopatrzeniem przychodzi na mułach wielkie pudło dla doktora. Rano doktór je rozpakowuje.
- Szef służby san. dba o was Łapiduchy, pewnie dostał jajko wielkanocne - mówi moździerzysta. Doktór zdejmuje wieko i parska śmiechem - Popatrz - woła. Pudło pełne prezerwatyw z rozkazem rozdzielenia żołnierzom.
Ile tego, a co za wymiar - chyba dla mułów - wydziwia doktór i należy to rozdzielić, ale jak?
- Z chlebem, doktór, z chlebem, każdy go fasuje - sugeruje moździerzysta.
- Ja ci dam z chlebem - huknął nadchodzący z tyłu kapelan - wyrzucić mi to świństwo, spalić.
- Co to, to nie - protestuje doktór - tu jest wyraźny rozkaz szefa san., że każdy żołnierz ma to mieć.
Kapelan burcząc i wymachując kijem odchodzi w swój normalny obchód ze strawą dla duszy i ciała.
Awatar użytkownika
piekarz24
Posty: 293
Rejestracja: śr 05 wrz, 2007 11:28 pm
Lokalizacja: Bielsko-Bia³a

Post autor: piekarz24 »

Andrzeju,

Wydaje mi się, że pamiętam. Szukałem teraz w plikach, ale go nie mam - pewnie nie zeskanowałem. Czy ty masz ten dokument?

Druga dykteryjka jest powalająca. Cóż to za niewydana książka o "Lwowiakach"??
I prośba: czy możesz na moim blogu w komentarzach pod tematem o syfach zamieścić te historyjki? ;)

Olo
Paladin
Posty: 16
Rejestracja: sob 02 paź, 2010 6:41 pm
Lokalizacja: Bydgoszcz

Post autor: Paladin »

Dokumentu nie digitalizowałem, choć był ciekawy.

Mogę, nie ma sprawy. W latach 70. została wydana "monografia" 17 Lwowskiego Batalionu Strzelców. Te historyjki, zwane migawkami, to część niewydanych materiałów. Być może frywolne historyjki zszokowały starzejących się żołnierzy? Być może to twórcze przeobrażenie prawdziwych, zasłyszanych gdzieś faktów, które nie przeszły weryfikacji? Swoją droga, jedna z takich historyjek (ale nie przytoczona powyżej) została żywcem zerżnięta ze wspomnień Majewskiego. Z tego powodu traktuję je wszystkie z pewną rezerwą.

Mam ich więcej, o Żydach też się znajdzie;)

tutaj jedna: Nabożny kpt. Kwiatkowski zca dcy baonu uprzedził żołnierzy, że należy wizytującego ks. Biskupa J. Gawlinę całować w pierścień, przy podawaniu ręki, nawet żołnierz wyznania mojżeszowego nie uchylił się od tego zalecenia. "Nie wypadało przecież nie pocałować" - usprawiedliwiał się.
Awatar użytkownika
piekarz24
Posty: 293
Rejestracja: śr 05 wrz, 2007 11:28 pm
Lokalizacja: Bielsko-Bia³a

Post autor: piekarz24 »

Andrzej,
prawda zapewne jest gorsza od tej, przedstawionej we wspomnianych przez ciebie zabawnych historyjkach:)
O.
Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Grzegorz »

Zwierzęta, prymitywy, szumowina, gwałciciele ‒ panna Audrey John-Brown z WAAF o polskim lotnictwie w Wielkiej Brytanii. Panna owa w obronie własnej wręcz zabiła pijanego polskiego żołnierza. Ciekawe spojrzenie na nas z zewnątrz, spoza polskiego samouwielbienia. Tak, jak my (mając się za coś lepszego, by nie powiedzieć wybranego w dziejach) postrzegamy sowiecką soldateskę czasu II wojny, to tak samo ludy cywilizowane postrzegają nas.

Audrey John-Brown wystawiła nam świadectwo na skalę międzynarodową. Choć raczej sami sobie wystawiliśmy świadectwo. Jedyne „usprawiedliwienie” jest takie, że niczym to się nie różni od wszelkiego innego żołdactwa II w.ś. z dowolnej strony barykady (choć nie wiem, czy narzucanie cezury ma tu sens - czy współczesne siły zbrojne są o wiele lepsze w sytuacjach, gdy nie czują na sobie oddechu prokuratora). Jak świat światem wojsko było, jest i będzie subkulturą i nie da się do tego dorobić żadnej ideologii. Wszelkie bzdury w rodzaju „For King and Country”, „Bóg, honor i i ojczyzna”, „Gott mit uns” i mutacje tej propagandy z innych sił zbrojnych są dla maluczkich z opinii publicznej, a do wojska i tak idzie ściśle określony typ osobowościowy, który bełkot tego typu ma głęboko w poważaniu.
Ostatnio zmieniony sob 09 sie, 2014 9:04 pm przez Grzegorz, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
Mike
Marszałek
Posty: 12018
Rejestracja: ndz 10 paź, 2004 10:29 pm
Lokalizacja: Poznañ

Post autor: Mike »

Ostre, niespotykane słowa.

Podejrzewam, że WAAF-ka ta zetknęła się z jakąś czarną owcą (albo też kilkoma takimi owcami), a dodatkowo może jeszcze podsyciła tą opinię jakaś plotka, a może i osobista przywara. Nie twierdzę przy tym, że wszyscy polscy żołnierze tylko całowali w rączkę oraz obsypywali różami, nie mniej w kwestii obyczajowości to wśród przykładowo wśród szeregowych i młodszych podoficerów armii brytyjskiej raczej dżentelmenów trudno szukać było.

Tak, jak Grzegorzu napisałeś-jeśli przyjąć wspomnienia tej pani za prawdziwe, podkreślają one tylko, że wszędzie trafiają się niechlubne przypadki.
Jako ciekawostkę, może nie z PSZ, ale blisko tematu, podsunę mroczną historię pewnego kanadyjskiego żołnierza:

http://en.wikipedia.org/wiki/August_Sangret

http://www.open.ac.uk/Arts/history-from ... igwam.html
Hit first. Hit hard. Keep on hitting.
Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Grzegorz »

Audrey John-Brown pisze:...dowódca dywizjonu przekazał im [Polakom] długą listę zgwałconych i poranionych WAAF-ek...
Audrey John-Brown pisze:Toalety [Polaków] były straszliwie brudne, ich baraki tak samo, odlewali się przez okna...
Z przyczyn rodzinnych wierzę w każde słowo tej kobiety (patrz: inne moje posty nt. kwater oficerskich radomskiej Szkoły Podchorążych Rezerwy Lotnictwa). To, co mówi ta Brytyjka, to się niczym nie różni od bardzo niemiłych wspomnień mojego dziadka i mojej mamy o polskim wojskowym personelu lotniczym przed wojną - wiecznie zarzyganym i wracającym na czworakach nad ranem na kwatery, bo pionu już ta societa nie trzymała. Niemal codzienna wymiana zbitych szyb i spłukiwanie kamienicy oficerów-lotników z moczu i rzygowin to była normalka.

Całe dzieciństwo mojej mamy to jest dzieciństwo z nieprzespanymi nocami od pijackich burd panów oficerów lotnictwa i dzieciństwo w odorze wszelkich ludzkich wydzielin, jakimi śmierdziała ta kamienica, bo dziadek już nie wyrabiał finansowo na sprzątaczki. Tam by musiał być założony specjalny oddział sprzątaczek, żeby tę kamienicę utrzymać we względnym porządku i higienie. Szklarz to stamtąd nie wychodził po tych dewastatorach w oficerskich mundurach. Dziadek w swojej naiwności myślał, że jak wynegocjował sobie z lotnictwem, że może w swojej kamienicy zachować jedno mieszkanie dla swojej rodziny, to będzie mieszkał w „high life'ie” i ostoi polskiej inteligencji. A tymczasem okazało się, że zafundował sobie i rodzinie życie w piekle. Równie dobrze mógłby wynająć tę kamienicę nie lotnictwu, tylko Tuaregom, czy innym nomadom, a efekt byłby taki sam. Kupił jeszcze przed wojną inne działki budowlane, ale już nie zdążył naprawić swojego błędu i postawić domu tylko dla rodziny.

Dziadek-esteta do końca życia ubolewał, że finansowo nie dał rady wykończyć tej kamienicy dla lotników na elegancko (była nieotynkowana), bo ta swołocz nie dość, że nie płaciła czynszu, to jeszcze wszystko dewastowała, jak jacyś dzicy ludzie pustyni. Same koszty napraw wszystkiego po tej wiecznie pijanej hołocie sprawiały, że nie było już pieniędzy na nic innego, na jakiekolwiek normalne funkcjonowanie niby szacownego budynku Szkoły Podchorążych Rezerwy Lotnictwa ‒ a była to kwatera oficerska, niby dla ludzi wyższej kultury. To co się musiało dziać w kwaterach niższych szarż, teoretycznie niższej kultury?

Dziadek umarł za wcześnie, żebym go zdążył wypytać jeszcze o napastowanie seksualne kobiet zamieszkałych w kamienicy oficerskiej bazy Sadkowo, ale mamę już zdążyłem o to wypytać. Oczywiście, że napastowanie seksualne miało tam miejsce nieustannie - jak w relacji Audrey John-Brown. Mama wspominała jakąś nieszczęsną Fruzię, służącą w rodzinie moich dziadków. Ta się nie mogła opędzić od tego wiecznie pijanego chamstwa. Nie wiem, czy ta Fruzia była gwałcona, ale widziałem wyraźnie, że mama ma jakąś traumę na tym punkcie i nie bardzo chciała rozgadywać się o tym. Szkoda gadać. Wierzę w każde najmniejsze słowo panny Audrey John-Brown, bo to jest tak, jakbym słyszał moją najbliższą rodzinę.

Nie będę tego rozwijał, bo pisałem o tym w innych miejscach Waszego zacnego forum. Smutne to bardzo. Człowiek zawsze głupio i naiwnie łudzi się, że my, Polacy, jesteśmy jacyś „lepsi”, albo że mundur do czegokolwiek zobowiązuje. Nic z tych rzeczy. Straszne to.

Jak już wspomniałem w innym wątku ‒ nie potępiam personelu latającego czasu II wojny, że pił, bo sam nie gwarantuję, że gdybym był pilotem tamtej wojny to (wbrew wszelkim moim zasadom) ze strachu nie wykonywałbym niektórych zadań po kieliszku, albo dwóch, nie wiem, może tak, może nie (choć dziś w kapciach wydaje mi się, że nie). Ale nie ma żadnego usprawiedliwienia na bycie moralnym zerem na ziemi.

Co się będziemy oszukiwać ‒ pod względem kultury życia codziennego jesteśmy taką samą dziczą, jak dzicz na wschód od nas. Całemu światu każemy nazywać się „Zachodem”, tylko że do kultury życia codziennego Zachodu nie dorastaliśmy i nie dorośniemy jeszcze przez wieki.

A tak na marginesie: Wyobrażam sobie „jakość” szkolnictwa lotniczego osiąganą na bazie ludzi wiecznie pijanych. Szkoda, że żadnego historyka, z braku wyobraźni i kompetencji, nie obchodzi szkolnictwo lotnicze i statystyki błędów popełnianych przez polski wojskowy personel lotniczy. Już sobie wyobrażam jakość samej tylko polskiej nawigacji lotniczej w oparach alkoholu, skoro duże problemy z nawigacją miały inne nacje alianckie nie chlające tak na umór, jak Polacy. Oczywiście nikt się nie dotknie do takiego tematu.
Awatar użytkownika
Kud³aty
Posty: 17
Rejestracja: ndz 29 cze, 2014 12:37 pm
Lokalizacja: Strzemkowo

Post autor: Kud³aty »

Grzegorz pisze: A tak na marginesie: Wyobrażam sobie „jakość” szkolnictwa lotniczego osiąganą na bazie ludzi wiecznie pijanych.
Grzegorzu
Jestem lotnikiem i przestań wszystkich lotników obrażać i mieszać z błotem. Nie jesteśmy "szumowiną" która "się odlewa i rzyga" po klatkach schodowych. Poza tym nie jestem "ludziem wiecznie pijanym".
Jakość szkolnictwa lotniczego chyba nie jest zła. Nie przypominam sobie wypadku lotniczego w ostatnich latach z winy personelu obsługującego samoloty i śmigłowce. Wbrew obiegowym opiniom jesteśmy ludźmi którzy lubią swoją pracę i zdają sobie sprawę z odpowiedzialności jaka na nas ciąży. W naszych rękach jest życie wszystkich znajdujących się na pokładzie latającej maszyny. Jakbyś nie wiedział to personel obsługowy to też są lotnicy.
Czarne owce są wszędzie. Jest to fakt niezaprzeczalny.
Jeśli możesz to przystopuj troszeczkę "z mieszaniem z błotem" całego lotnictwa gdyż to robi się lekko niesmaczne.
Pozdrawiam
Podwładny powinien przed obliczem przełożonego mieć wygląd lichy i durnowaty,
tak by swoim pojmowaniem sprawy nie peszyć przełożonego.
Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Grzegorz »

1. Mam uprawnienia zarówno pilotażowe, jak i spadochronowe oraz mechanika lotniczego, nigdy tym rzeczom się nie sprzeniewierzyłem, a już na pewno nigdy nie sprzeniewierzyłbym im się z przyczyn alkoholowych, więc mam prawo oceniać różne zjawiska z życia lotnictwa zarówno w powietrzu, jak i na ziemi.

2. To, co oceniam, dotyczy wydarzeń sprzed ponad 75 lat, a od tamtego czasu mentalność Polaków, także ludzi wojska, jednak trochę ewoluowała. A że jest to niedobre, nieładne, to co ‒ to ja za to odpowiadam? Należy to podrasować, żeby było estetyczne nawet z tak odległej perspektywy, jak trzy ćwierci wieku, bo inaczej nie spełnia oczekiwań... no właśnie, jakich, patriotycznych, estetycznych, jakichś innych...? Mamy to taić, żeby nikt niczego się nie nauczył na tych kompromitujących przykładach?

3. Proponuję wyzbyć się pojęcia „czarna owca”, bo ono jest zarezerwowane dla statystycznie bardzo rzadkich przypadków, takich prawie unikatowych. Nie policzyłbym, ilu w swoim życiu znałem pijanych mechaników lotniczych, wręcz ciężkich alkoholików z trzęsącymi się dłońmi. Jeden z nich to legenda byłej silnikowni PLL Lot, gdzie przez trzy lata miałem praktyki (postać słynna i pośmiewisko w obu sektorach polskiego lotnictwa - wojskowym i cywilnym). Panu owemu eksplodowała kiedyś maszyna ciśnieniowa do sprawdzania pomp paliwowych silników turboodrzutowych (więc wiesz, jakie to ciśnienia), bo jej po prostu nie dopilnował, gdyż „nie mógł” i maszyna-tester przekroczyła warunki graniczne ciśnienia i rury szklane z podziałkami tego nie wytrzymały. Pan był pijany codziennie. W zasadzie nie pracował, tylko spał. Był brygadzistą i tylko porozdzielał pracę i szedł na swoją kanapę. Wszyscy to tolerowali. Sam uczyłem się latać z debilami, którzy chlali całe noce, a ponieważ nasze lotnisko było w szczerym polu i nie było skąd wziąć alkoholu, gdy go zabrakło, to debile pili wody po goleniu. A tak, żebyś nie miał wątpliwości, ja też uczyłem się latać w atmosferze zarzyganych korytarzy miejsca mojego zakwaterowania, bo po spożyciu wody brzozowej niejeden z tych prymitywów nie dobiegł nawet do łazienki. Więc o czym chcesz ze mną dyskutować? Mało? Przed tak trudnymi wojskowymi ćwiczeniami lotniczymi, jak DOL, chyba najtrudniejszymi dla pilotów, i nie tylko dla nich, sam (jako cywilny obserwator-dziennikarz) piłem wódkę („bo nie wypadało odmówić”) z uczestnikami ćwiczeń niemal do białego rana, w tym z jednym z pilotów, więc o czym chcesz ze mną rozmawiać, o jakich „czarnych owcach”? Każdy z tych uczestników DOL, z którymi piłem, miał w sobie minimum pół litra, niejeden więcej, a przecież zaraz mieli brać udział w ćwiczeniach. Jeszcze mało? Szef Altairu Tomasz Hypki publicznie w telewizji poinformował o narkotykach w krwi pilota, który spowodował nie tak znowu dawny wypadek Bryzy, już nie mówiąc o tym, że cały program szkoleniowy na ten dzień był źle przygotowany. Więc o czym będziemy tutaj rozmawiać? Nawet w szpitalu WIML, w którym byłem kiedyś hospitalizowany, wódka lała się strumieniami u wojskowych „pacjentów”-pilotów, a ja, jako pilot cywilny oczywiście robiłem za „zadzierającego nosa” cywilnego lalusia (aka „śmierdzącego cywila”) nie chcącego się do tego przyłączyć. To jest właśnie polska wojskowa kultura życia - nie dość, że piloci, to jeszcze nawet w szpitalu musieli się nachlać. A dobrzy koledzy oczywiście donosili flaszki, bo przecież w WIML-u gorzały kupić nie można. Komu normalnemu to się mieści w głowie? Bo mnie się nie mieści i nawet nie zamierzam szukać na to jakiegoś wytłumaczenia.

Jak polski obywatel może mieć jakiekolwiek zaufanie do takiego wojska, że ono obroni swój kraj przed czymkolwiek, a nie upije się na dzień dobry, gdy wróg zapuka do drzwi i że nie skończy się to tak, jak z Powstaniem Warszawskim, że decyzje dowódcze będą podejmowane w oparach alkoholu? Ja nie mam pod tym względem za grosz zaufania i polskie wojsko solennie sobie u mnie zapracowało na taką opinię. A przemyt alkoholu do Afganistanu (lipiec 2013 r.) to też jakaś pojedyncza, unikatowa, „czarna owca” zorganizowała? Czy może jakiś system, bo byle kto po wojskowych lotniskach nie chadza i byle kto nie otwiera ramp samolotów transportowych i byle kto nie wjeżdża do wnętrz wojskowych samolotów transportowych z paletą 400 litrów alkoholu. Wojsko nie potrafi żyć bez alkoholu, więc po co się zgrywać na coś innego, na coś lepszego niż reszta społeczeństwa, które też nie może żyć bez alkoholu.

Oszczędzę już tutaj tylko jednego, bo za długo by to trwało ‒ co widziałem pod względem spożycia alkoholu przez trzy lata przymusowej pracy (z mocy specjalnego prawa stanu wojennego) w wojskowej instytucji lotniczej, w której musiałem wtedy pracować jako pracownik cywilny wojska. To, co ja tam widziałem, to przechodzi ludzkie pojęcie. Jednego tylko nie oszczędzę, bo pękam ze śmiechu do dziś. Po każdym naborze nowych pracowników był tam obyczaj prezentowania grupy „nowych” komendantowi. Takiego kuriozum, w jaki to sposób zostałem przedstawiony (bo ja miałem milczeć ‒ przedstawiał mnie podpułkownik, kierownik działu) to w życiu nie przeżyłem i na pewno już nie przeżyję. Podchodzi do mnie komendant, a mój szef podpułkownik mówi cztery wyrazy ‒ moje personalia oraz dwa wyrazy dodatkowe: „bez nałogów”. Gdy to usłyszałem to zbaraniałem. Stałem jak oniemiały w ogóle nie wiedząc o co chodzi i po co ten „dopisek” do moich personaliów. Zostałem przedstawiony jako kuriozum „bez nałogów” wzięte z rynku cywilnego. Z całych sił starałem się nie wybuchnąć śmiechem. Zrozumiałem bardzo szybko, o co chodziło. Odór alkoholu w tej instytucji lotniczej czułem od mniej więcej 30-40% ludzi, z którymi musiałem współpracować. Od sierżantów po pułkowników. Potem się dowiedziałem, że w tej instytucji wojsk lotniczych funkcjonowały dwie „mety”. I już przestałem się dziwić, skąd ludzie ciągle zieją alkoholem.

Jeśli chodzi o litowanie się nad pijakami w lotnictwie ‒ przepraszam, źle trafiło. To nie ze mną. Ja nie mam dla tego zjawiska żadnej litości. Na lotnisku, przy którym mieszkam, pijany pilot nakołował kiedyś Mi-dwójką na cysternę i oczywiście doprowadził do eksplozji tego wszystkiego. Więc o czym my tutaj będziemy rozmawiać? „Czarna owca” to może być jedna na 100 000. Ja niestety niczego nie dam sobie wmówić o alkoholowych „czarnych owcach” w lotnictwie, bo to naprawdę nie ze mną ‒ skala tego zjawiska to nie jest skala statystycznej unikatowej „czarnej owcy”. Wódka była i jest tolerowana w lotnictwie tak samo, jak papierosy. Na własne oczy widziałem, jak jedna z legend polskiego lotnictwa zawsze do kabiny szybowca brała piersiówkę z wódką i paczkę papierosów, czyli dwie najsurowiej zakazane rzeczy i nikt nie śmiał się temu sprzeciwić. Alkohol ział od tego pana niemal nieustająco, wszyscy o tym wiedzieli i nic z tego nie wynikało.

Mojego tatę, cywila i cywilnego inżyniera lotnictwa, także w osobliwy sposób przez wiele lat zmuszano do służby wojskowej dając mu nawet stopień porucznika wojsk lotniczych. Jego wspomnienia z tej służby to też w zasadzie nic innego, jak współpraca z personelem technicznym wiecznie pod wpływem alkoholu. Większość spirytusu technicznego była rozkradana do robienia z niego napitków. Jakiego rodzaju „spirytus” (najwyżej 15-procentowy) dostawał mój ojciec do przemywania różnych rzeczy to już gdzieś tutaj wspominałem. Wszystko szło, a i owszem, na przemywanie, ale gardeł. Zimą ten „spirytus” zamarzał ojcu na oszkleniu kabin LiM-ów.

Więc naprawdę drogi kolego rozmowy o klasie, o etyce ludzi polskiego lotnictwa, ich poszanowaniu munduru, ich odpowiedzialności to raczej nie ze mną. Oczywiście, że „jakoś to leci” bez większych wypadków i afer wydostających się poza bramy wojska, bo jeden drugiego kryje i zawsze jednak większość osób jest trzeźwa w tym fachu. Ale proponowanego czynnika gdzieś jakiejś unikatowej „czarnej owcy”, co to jako wyjątek napiła się alkoholu, to mnie niestety wmówić się nie da.

Naprawdę nie traćmy czasu na tę rozmowę, bo masz wyjątkowego pecha trafiając na mnie. Ja ‒ z różnych przyczyn mojego życiorysu ‒ mógłbym napisać encyklopedię pijaństwa w lotnictwie.

Jedyny szacunek dla munduru lotniczego, jaki kiedykolwiek widziałem, to szacunek munduru pilota linii lotniczych. Jeszcze nigdy nie udało mi się zobaczyć ‒ już nie mówię, że pijanego ‒ ale jakiegokolwiek członka personelu latającego linii lotniczych, od którego czuć by było woń alkoholu. Ale to jest tak, jak z całą kulturą latania w Polsce. Piloci cywilni nigdy w życiu nie doprowadziliby do katastrofy smoleńskiej, a wszystkie patologie wojskowe jak najbardziej doprowadziły do niej.

Jeśli chodzi o zjawiska alkoholowe u lotników PSP to chyba każdy, kto po wojnie przeprowadzał z nimi wywiady, albo zetknął się z nimi w inny sposób, ma na ten temat wyrobiony pogląd, czy zjawisko to było, czy nie, a jeśli było, to jaka była jego skala. Wszystko to są tajemnice poliszynela, choć czasami nawet nie poliszynela, skoro panowie tacy potrafili się na przykład pobić w Stowarzyszeniu Dziennikarzy Polskich.

Przy takiej kulturze picia w Polsce, tzn. przy braku kultury picia, alkohol był i jest zmorą polskiego społeczeństwa, w tym jego sił zbrojnych czy to z II RP, czy z dekad późniejszych i niczego tutaj się nie upiększy i nikogo się tutaj nie oszuka. Każdy, kto się przewinął przez siły zbrojne, ma swoje obserwacje na ten temat i nie są to obserwacje pozytywne. Takich negatywnych zjawisk nie likwiduje się w rok, tylko są to przemiany mentalnościowe rozłożone na dziesiątki, jeśli nie setki pokoleń. Skąd w Polakach picie na wzór rosyjski? Dobre pytanie dla naukowców. Czy to antropologiczny typ wschodnio- i środkowoeuropejski tak już ma i nic się na to nie poradzi, czy może lata rosyjskiego zaboru wszczepiły Polakom zerową kulturę picia?

I na tym koniec tego tematu, bo jest to wątek o PSZ. Audrey John-Brown opisała Polaków tak, jak na to zasługiwali, gdyż polska mentalność w połączeniu z alkoholem była wówczas taka, jak scharakteryzowała ją ta Brytyjka.

Z pozdrowieniami -

Grzegorz
Awatar użytkownika
Kud³aty
Posty: 17
Rejestracja: ndz 29 cze, 2014 12:37 pm
Lokalizacja: Strzemkowo

Post autor: Kud³aty »

Grzegorzu
Wygrałeś 1:0 dla Ciebie
Kurcze pióro, motyla noga. Rozgryzłeś mnie. Jestem "mechanikiem lotniczym, wręcz ciężkim alkoholikiem z trzęsącymi się dłońmi", "debilem, który chlał całe noce", "debilem pijącym wodę po goleniu", "po spożyciu wody brzozowej ... jako prymityw nie dobiegam nawet do łazienki" itp. Dzięki.
"...zawsze jednak większość osób jest trzeźwa w tym fachu" - nie żartuj, trzeźwy lotnik? Od kiedy?
Pisz encyklopedię, na pewno ją kupię. Ciekawy jestem co w niej napiszesz o mnie "alkoholiku, debilu pijącym wodę brzozową itp". Może dowiem się o sobie czegoś o czym nie wiem.
Obsmarowujesz ludzi bezosobowo. Podaj personalia tych "alkoholików". Z tym chyba będziesz miał problem - możesz odpowiadać za oczernianie.
Nie mam zamiaru przekonywać Cię iż nie do końca masz rację, uważam iż jest to niemożliwe.
Twoja zawiść do lotnictwa wojskowego i ludzi tam pracujących mnie przeraża.
Brytyjczycy też pili i rozrabiali, np w strefie okupacyjnej po wojnie. Strzelali po pijanemu do swoich, niestety celnie, używali noży w rozróbach. Może o tym coś napiszesz.
Prosiłem tylko żebyś przystopował z wrzucaniem wszystkich lotników do jednego worka.
Pozdrawiam
Robert
Podwładny powinien przed obliczem przełożonego mieć wygląd lichy i durnowaty,
tak by swoim pojmowaniem sprawy nie peszyć przełożonego.
Zablokowany