Grohl pisze:Jest to zwłaszcza widoczne w omawianiu przedwojennej wojskowości, gdzie jeszcze podrygujące legendy o kawalerii szarżującej na czołgi z "Lotnej" Wajdy mieszają się z wizjonerstwem w stylu "Armii Marszałka Śmigłego" T. Pawłowskiego w której autor stwierdza, że w sumie, to w 1942 r. bylibyśmy tak potężni, że III Rzesza i ZSRR nie odważyłyby się zaatakować. No ale oszukali nas i wojna wybuchła szybciej przez co "7 TP - jeśli nie najlepszy, to na pewno najładniejszy czołg wojny 1939 r" nie mógł pokazać pełni swych możliwości.
No pewnie, Mongolia jak by chciała, to też w latach 30. mogłaby przeistoczyć cały naród w słynną z innych czasów jazdę mongolską i zawojować wszystkich tych, którzy zawojowali Mongolię :-) Masz rację, że temu podobnych tez w Polsce nie brakuje w odniesieniu do wojskowości II RP.
Gorzko-sarkastyczny ton jest jak najbardziej uzasadniony w tym przypadku, tym bardziej, że padają personalia postaci, która jest po prostu obrazą dla polskiego środowiska akademickiego, a już szczególnie historycznego. I jest obrazą dla ludzkiej inteligencji. Nie odkrywam Ameryki, bo jasno to powiedziałem tej postaci. A całość tego zjawiska bierze się niestety z bardzo wielu powodów. Rzec by można – oto Polska właśnie.
W Polsce jest za dużo czasopism z ambicjami historycznymi, które to pisemka wyrzynają się w konkurencyjnej walce o przetrwanie. Efekt tego jest taki, że nie ma kto do nich pisać. Nie ma takiej bzdury, jakiej te pisemka nie wezmą do druku, bo dziś nie tylko śpiewać, ale i pisać każdy może. To, że doktoraty z historii daje się dziś takim kabaretowym postaciom, jak wymieniona, to jedna sprawa, ale druga to taka, że pisać do pisemka np. lotniczego może byle postać z ulicy, która tylko lubi lotnictwo, ale nie ma o nim najmniejszego pojęcia. Jak ja w 1987 roku rozpoczynałem pisanie dla „Skrzydlatej Polski”, to nie dość, że musiałem pokazać papier, że jestem pilotem, to jeszcze dwóch ludzi z krajowego środowiska lotniczego musiało potwierdzić, że mnie zna i że mam poukładane w głowie. Taki był system zabezpieczania się wydawcy przed kompromitacją. Pisać o lotnictwie faktycznie może wielu, włącznie z ludźmi nie związanymi z nim zawodowo, tylko że trzeba mieć poczucie tego, na jaki zakres tematyczny daną osobę stać w ramach wielu nauk przyporządkowanych do aeronautyki.
Jeśli natomiast jest się przepojonym pychą, arogancją, miłością własną, samouwielbieniem połączonym z przekonaniem o własnej wszechwiedzy w każdym zakresie i o własnej misji popularyzowania tych mylnych autoprzeświadczeń na własny temat - jak wspomniany historyk - to nieszczęście gotowe. Nieszczęście dla czytelników oczywiście. Doktorów historii nie uczą mechaniki lotu, materiałoznawstwa, historii techniki i technologii lotniczych, prawa lotniczego, techniki pilotażu, meteorologii, nawigacji i dziesiątków innych rzeczy związanych z lotnictwem, ale - jak widać - podejmuje się próby „znania się” na tym wszystkim, żeby napisać artykuł „lotniczy” z punktu widzenia doktora historii. I nie tylko doktora. Mój „ulubiony inaczej” dyżurny telewizyjny były doktor, a obecny profesor historii, krzewiciel tezy, że 1. SBS jakoby była szykowana do zrzutu w Polsce (gdy nie była przez ani jedną sekundę swojego istnienia) też lepszy nie jest od T. Pawłowskiego. Tylko jak by się tego pana poprosiło, żeby zrobił najprostsze obliczenia lotnicze dla lotu nad Polskę to oczywiście oburzyłby się, że on jest historykiem, a nie pilotem od obliczeń zasięgu, pułapu najmniejszego zużycia paliwa przy danej masie samolotu, zapasów tlenu dla wszystkich na pokładzie itp. I tak to w Polsce leci - będąc historykiem można zupełnie nieodpowiedzialnie wygłosić każdą bzdurę urągajacą naukom ścisłym, technicznym i logice, a zarówno papier, jak i szklany ekran wszystko wytrzymają. Wszyscy historycy (przynajmniej tacy, z którymi koresponduję) widzą to, ale nikt z tym nic nie robi.
Wyrzynające się w walce o reklamy i czytelnika pisemka lotnicze i ogólnie wojskowo-historyczne wezmą każdą, najbardziej kosmiczną bzdurę, jaka strzeli do głowy byle komu, bo jest tych pisemek za dużo i walczą o byt bez przebierania w środkach. I tak otrzymujemy wspomnianego T. Pawłowskiego, który jak coś napisze np. o lotnictwie, to jest tak, jak gdyby człowiek połknął całą wielką butlę podtlenku azotu (gazu rozweselającego). Skala fantazji i absurdów antylotniczych wypisywanych przez tę postać jest niewyobrażalna. I tak jest pewnie ze wszystkim w tych pisemkach, także z lądówką i marynarką.
A Twój artykuł jest po prostu normalny i zdroworozsądkowy. Normalny i to jest jego wartość coraz rzadziej w Polsce spotykana.