Widząc cały idiotyzm ostatniej części filmu, ale również obserwując po różnych forach (bo mnie to ciekawi), dla jakiego gatunku ludzkiego ten film powstał, dla gatunku dostającego orgazmu na widok zabijania, a jednocześnie dla gatunku nie mającego nic przeciwko wizerunkowi Niemców, jako istot o inteligencji na poziomie IQ 60, to jestem tą sceną bardzo mocno rozczarowany. Z ok. 300 Waffen-esesmanów „Fury” wybił coś koło 200 i ‒ przy umysłowości scenarzysty ‒ rzecz ta powinna być zakończona. Po odkryciu pod Shermanem Normana Ellisona powinna paść komenda, aby go zabić. W tym momencie pozostała setka esesmanów z IQ 60 powinna rozpocząć kanonadę w podwozie Shermana, ale ponieważ jest ono dość gęste od elementów konstrukcyjnych, a Ellison dobrze schowany w błocku, to rykoszety od elementów podwozia powinny wybić jeszcze i tę setkę szkopów. A wtedy jakże piękny ponowny widok z lotu ptaka na nową porcję żab, tym razem już w komplecie. I niech gawiedź się cieszy, gawiedź, dla której dzień bez rozchlapanego na ścianie mózgu w telewizyjnym okienku do kolacji dniem straconym. No i obowiązkowo dla każdego członka „Fury” Medal of Honor, bo 2. DPanc dostała ich tylko dwa, więc bilans by się podreperował.fw190 pisze:No i nazista puszczający żywcem gościa, który ubił mu kilkudziesięciu kamaraten z którymi on jeszcze dzień wcześniej ziemniaki w kuchni polowej SS obierał i sznapsa popijał...
Ale może to tylko ja powinienem dać już sobie spokój z oglądaniem filmów wojennych? Co najmniej dwóch (czy więcej to badam) członków mojej rodziny służyło w US Army podczas II wojny światowej, jeden z nich nawet dochrapał się stopnia chorążego (niejako na cześć tych ludzi na moich mundurach też staram się nie podskakiwać powyżej stopnia chorążego), ale mam nadzieję, że nie byli to durnie, którzy powiedzieliby o tym okresie ich życia „Najlepsza robota, jaką kiedykolwiek miałem...” ‒ jak filmowy sierż. Don „Wardaddy” Collier.