Filmy które warto obejrzeć - bez udziału Polaków

Moderator: Mike

Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Grzegorz »

Wszystkim głupcom, szczególnie z jednego światowego forum, gdzie od 16 miesięcy trwa onanizowanie się filmem „Fury” i każdym szczegółem i szczególikiem przygotowanym dla tego filmu zadedykowałbym poniższe zdjęcie, a głównie wysłałbym tę bałwanerię na jeden tydzień frontu ETO w czołgu Sherman, żeby zobaczyli, jak to na wojence fajnie. Ciekawe, ile dni z tego tygodnia by wytrzymali, albo ile godzin z jednej doby.

Tak wyglądał czołgista Shermana po trafieniu czołgu z osiemdziesiątkiósemki - oczywiście czołgista-wielki szczęściarz, któremu przez przypadek w ogóle udało się przeżyć.

PS.
Prośba, aby to zdjęcie pozostało na Odwachu i żeby nie rozpełzło się po necie. Dziękuję.
Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Grzegorz »

Spisujcie takie rzeczy, jak poniżej, a ja będę tłumaczył, co tylko będę mógł.
piekarz24 pisze:Amerykanie wchodzą do miasteczka ignorując wszelkie zasady współdziałania z piechotą. Czołgi idą przodem waląc we wszystko ze swych armat. Czy aby nie było tak, że to czołgi miały posuwać się za piechotą, szczególnie w terenie zurbanizowanym? Może czepiam się. Jedno jest pewne – do taktyki działań broni pancernej twórcy filmu nie przyłożyli się.
Nawet jeśli uznać to za dziwne w wykonaniu Amerykanów to z historycznego punktu widzenia nie czepiałbym się akurat tego z kilku powodów.

Powód nr 1 ‒ walka w ostatniej fazie wojny „mięsem armatnim” nie mającym o niczym zielonego pojęcia, jak wspomniałem wcześniej (bo wybory, bo presja społeczna, aby zaprzestać poboru, bo niewydolność systemu szkolenia itp.). Dziś politycy i generałowie poszliby za to do komory gazowej, ale nie wtedy.

Powód nr 2. Pod względem taktyki walki w terenie zurbanizowanym Amerykanie byli bardzo nierówni i w większości niedoszkoleni, bo za późno dostrzeżono potrzebę takiego wyszkolenia. Pod koniec wojny, gdy weteranów wybito niemal do nogi, to już w ogóle nikt specjalnie nie wiedział, jak się walczy w mieście, mimo że US Army uczyła tego w ośrodkach szkoleniowych Fort Devens, w jednym ośrodku we Włoszech i w jednym we wschodniej Francji. Ale było to za mało. Ponadto Amerykanie nie do końca zgadzali się z Brytyjczykami i Kanadyjczykami, że ideał taktyki walki miejskiej to jest słynna commonwealthowska taktyka zrodzona w Ortonie, czyli „mouse holes” i zero pobytu na ulicach, a walka przez ściany wewnątrz domów, po przebiciu ścian granatem, piatem itp. Amerykanie, jeśli już, to raczej woleli walczyć w miastach jak ruscy, czyli jednak na ulicach, kuląc się pod ścianami i posuwając się przyciśnięci do ścian.

Ale i to nie do końca cała prawda. Warto zwrócić uwagę na odcinek serialu BoB o Carentan, bo tam jest cała prawda o niedoszkoleniu Amerykanów w taktyce walki miejskiej nawet w tak elitarnych dywizjach, jak airborne. No kto stoi na ulicy nie zdobytego jeszcze miasta i gada z kumplami? Ano niedoszkolony w takiej taktyce słynny por. Winters i los go za to skarcił kulką w nogę właśnie podczas takiego głupiego stania na ulicy nie zdobytego jeszcze do końca Carentan. Kanadyjczycy nigdy w życiu by tak nie postąpili, bo nikt by ich nie ujrzał na ulicy. Siedzieliby w budynkach i walczyli o każdy pokój i kondygnację, ale nigdy na ulicy.

Na pewno były amerykańskie pułki perfekcyjnie wyszkolone w taktyce walki miejskiej, ale była to niewiele znacząca mniejszość, która utonęła w tłoku tych pułków niedoszkolonych w tej taktyce. Tak więc jeśli w „Fury” coś komuś wygląda na amatorszczyznę walki miejskiej to pamiętajmy, że może to być historyczna prawda. Takiego „mięsa armatniego” po niecałej nawet unitarce, jak filmowy Norman Ellison było wtedy w US Army bardzo dużo, bo taka zapadła polityczna decyzja będąca w zasadzie urzędowym wyrokiem śmierci na tych niedoszkolonych chłopakach.
Ostatnio zmieniony czw 30 paź, 2014 9:37 am przez Grzegorz, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Grzegorz »

fw190 pisze:Niestety Brad Pitt za półcalówką czyni rzeź, a w ostatniej scenie widok z góry na stada nazistów rozwalonych niczym porozjeżdżane żaby.
Do czasu sceny z rzeczonymi żabami jeszcze choć trochę przejmowałem się tym filmem, ale gdy zobaczyłem te setki żab z lotu ptaka to już wiedziałem, z jakim filmem obcowałem przez wcześniejsze dwie godziny. W tym momencie powinienem zażądać zwrotu sporej części z 25 złotych, jakie wydałem na ten film.

To już naprawdę wolę sto pięćdziesiąty raz obejrzeć Papę Eastwooda jadącego Shermanem po złoto.

Ale gwarantuję Wam, że dla 99,9 proc. Amerykanów „Fury” będzie na dekady filmem kultowym.
Awatar użytkownika
piekarz24
Posty: 293
Rejestracja: śr 05 wrz, 2007 11:28 pm
Lokalizacja: Bielsko-Bia³a

Post autor: piekarz24 »

Masz Grzegorzu rację. Bez sensu czepiam się akurat tego aspektu. O tym, że czołgi czasem szły przodem w mieście i dostawały po dupach świadczy np. starcie Shermana i Pershinga z Panterą w Kolonii w 1945 r., które to starcie jest chyba najlepiej udokumentowanym w historii wojny, a już na pewno najbardziej "rozpracowanym" przez analityków. Gdyby piechota szła przodem, prawdopodobnie załoga Shermana nie nadziałaby się na czekającą "za rogiem" Panterę. A tak, trzy trupy na miejscu...

Dla tych, co nie wiedzą o co chodzi: http://www.youtube.com/watch?v=NBI9d0-IfEM

Polecam też to opracowanie: http://www.anicursor.com/colpicwar2.html

A wracając do filmu, to gdyby nie ostatnie sceny i cały pomysł z tą obroną to film na prawdę byłby fajny. Nawet bardzo.

Olo
Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Grzegorz »

Schrek pisze:Tak w skrócie, bo bym się powielał moja konkluzja jest następująca, Fury jestem najlepszym przykładem, że nawet dobry budżet i dbałość o szeroko pojęty "szpej" może nie wystarczyć, kiedy nie widać pracy konsultanta militarnego na etapie tworzenia scenariusza, na planie i co gorsza w post produkcji...
Tak się właśnie zastanawiam nad tym samym. „Fury” miał aż pięciu konsultantów historycznych, którzy byli czołgistami Shermanów w II wojnie, w tym co najmniej dwóch było weteranami z MTO i ETO, więc naprawdę miał ten film konsultantów nie byle jakich. Tylko co ci ludzie konsultowali w tym filmie? Co konsultowali, bo jednak nawet kawalerowie Medalu Honoru nie zachowywali się aż tak dzielnie, jak dowódca czołgu „Fury”?

Czy nie było trochę tak, że konsultanci byli kwiatkiem do kożucha i usprawiedliwieniem wszystkiego, co w filmie pokazano, bez względu na to, czy to absurd, czy też nie? Bo takie niestety czasami powstaje wrażenie. Po co epatować widza w pierwszych scenach rozsmarowaną po wnętrzu czołgu ludzką twarzą, jeśli na koniec filmu Bradowi Pittowi w zamkniętym czołgu wybuchają pod nogami dwa tłuczki do kartofli, a on nie ma od ciśnienia nawet krwotoku z nosa? A przecież wiadomo, co z ludzi zostawało w takich okolicznościach, albo raczej co nie zostawało...

Ale może to my wszyscy „ciepłokapciowi” mylimy się i ta piątka dziadków dobrze skonsultowała ten film? Może były jakieś niedorobione Panzerfausty odbijające się od Shermanów; może faktycznie pociskami „Willie Pete” można było wygrać, a w każdym razie nie przegrać, każdą potyczkę; może faktycznie godzinami okładało się Shermana z MG42, żeby spróbować mu wytłuc peryskopy?

Zgłupieć można od tego filmu. PR-owsko usilnie zapracowano na jego olbrzymią wiarygodność, ale chwilami jak się na to wszystko patrzy to już naprawdę - mimo perfekcyjnie pokazanego brudu wojny - nie wiadomo czy się śmiać, czy płakać, czego Krzysiowe setki żab dowodem najlepszym.
Awatar użytkownika
fw190
Posty: 40
Rejestracja: pt 19 lip, 2013 2:17 pm
Lokalizacja: 12 o'clock high
Kontakt:

Post autor: fw190 »

Nigdy mi się to nie zdarzyło, ale napisałem do tych ludzi:
"Zwiadowca z pierwszej sceny" bosz - jak w kwietniu 45 niemieccy zwiadowcy jechali ubrani jak na paradę, w oporządzeniu czystym jak na paradę, w mundurze jak na paradę, na koniu jak na paradę to może faktycznie koncepcja Luftwaffe 46 nie jest tak nierealne?
per ardua ad astra
Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Grzegorz »

fw190 pisze:Koniec końców jak by mnie kto pytał i bym nie wiedział, to bym powiedział że Tygrys komputerowy był ;)
No patrzcie, percepcja mózgu tymi samymi ścieżkami chadza. Ja odniosłem identyczne wrażenie! Gdybym nie wiedział, że to autentyk, to byłbym przekonany, że to wytwór technologii CGI.
fw190 pisze:No i mamy scenę końcową. Myślę sobie tak - ten batalion to był batalion... kucharzy SS i oni śpiewali piosenki o gotowaniu kiełbasy dla swych ziomków z pierwszej linii, a że szli do wielkiej kuchni polowej to praktyczni Niemcy nakazali obładowanie ich wszelkiej maści bronią do zabijania, w tym "zabijania" czołgów. Na fakt batalionu kucharzy wskazuje tusza tejże zbieraniny.
Czyli wurst über alles. Oczywiście masz rację. Ponownie pała z antropologii dla twórców tego filmu, tym razem za wątek niemiecki, jak wcześniej za amerykański. Gdzie kto widział takie okrągłe nalane szkopskie mordy tuż przed końcem wojny, gdy nic już nie było w Vaterlandzie do jedzenia, pociski broni małokalibrowej robiło się z drewna, a szkopski tytoń miał taki odór, że mój tata do dziś go pamięta.
fw190 pisze:"Zwiadowca z pierwszej sceny" bosz...
Podobnie jak dla Olka, także i dla mnie ten film to chwilami surrealizm (a zajmowałem się nim kiedyś bardzo intensywnie), a w ramach surrealizmu (mój ulubiony) nurt oniryczny. Scena z tym jeźdźcem i parę innych kojarzyły mi się chwilami z „Czasem apokalipsy”, ale może to tylko takie moje wrażliwości artystyczne...
fw190 pisze:Nigdy mi się to nie zdarzyło, ale napisałem do tych ludzi:
No cóż, recenzja napisana z punktu widzenia kogoś, kto jest konsumentem informacji historycznej tylko z doskoku, wtedy, kiedy coś się dzieje, jest jakieś wydarzenie „na rynku”.

Niezaprzeczalnym walorem „Fury” na pewno jest przekaz, że zło nie ma barw narodowych. Tutaj faktycznie wielki ukłon dla twórców tego filmu. Jeśli narazili się części amerykańskiej opinii publicznej, a narazili się, to bardzo dobrze, bo nie ma nic bardziej beznadziejnego, niż tzw. opinia publiczna. Nią jak się nie potrząśnie to nic racjonalnego do niej nie dociera, a już szczególnie w narodach przepojonych samouwielbieniem.

Z drugiej strony gdyby ten recenzent zagłębił się w badania historyków niemieckich, kanadyjskich i amerykańskich nad alianckimi zbrodniami wojennymi na Niemcach to napisałby tę recenzję inaczej, na pewno mniej entuzjastycznie, a sam film uznałby za taki względnie normalny, tylko pokazujący trochę nowych spraw. No ale nie ma krytyków filmowych specjalizujących się w recenzowaniu wyłącznie filmów historycznych, więc recenzje „Fury” są, jakie są; zawsze będą one inne od ocen ludzi głęboko zaangażowanych w poznawanie historii.

Film na pewno jest też dobry aktorsko (nie mam na myśli fatalnej antropologii 2. i 3. planu). Wieszczy się już Oscara dla Brada Pitta za kreację sierż. Dona „Wardaddy” Colliera, choć nie jestem taki pewien, czy to nie przesada?
fw190 pisze:znam człowieka, który był na planie filmu
Też się tym chwalę po wszystkich odpustach, ale nasz guru od „Fury” coś wyczekuje najpierw na wypowiedzi nas maluczkich, ale to dobrze. Guru wchodzi jak gwiazda, ostatni, na sali zapada wtedy cisza i...

:-) :-) :-)
Ostatnio zmieniony czw 30 paź, 2014 10:17 pm przez Grzegorz, łącznie zmieniany 2 razy.
Awatar użytkownika
Mike
Marszałek
Posty: 12018
Rejestracja: ndz 10 paź, 2004 10:29 pm
Lokalizacja: Poznañ

Post autor: Mike »

Jestem, jestem, choć przezwany mianem "guru" czuję się co najmniej dziwnie ;) Chyba tak, jak C3PO wzięty za istotę boskę przez Ewooki na Endorze w "Powrocie Jedi". Albo, jak Michael Caine i Sean Connery w Kafirystanie z filmu "Człowiek, który chciał być królem".
No ale skoro już nawet Focke Wulfy nadleciały, to nie wypada siedzieć cicho!

Czytałem Panowie Wasze pyszne recenzje: znakomite, trafne, celne, błyskotliwe. Nie odpisywałem dotąd, bo wystrzeliwaliście je z prędkością karabinu maszynowego, a ja jeszcze przekopuję się przez zdjęcia, literaturę, korespondencję związaną z niedawnym wypadem do Bredy. No i stąd spóźnienie. W oglądaniu filmu także, bo jeszcze go nie widziałem. Wypowiem się zatem tylko w oparciu o wiedzę zdobytą podczas czytania scenariusza, kilkumiesięcznego serwisu mundurowego, wreszcie: dwutygodniowej pracy na planie filmowym.
Grzegorz pisze:próba wyzwolenia obozu jenieckiego Hammelburg to takie akcje na miarę filmu „Fury”.
Czy to ten obóz, w którym więziono syna generała Pattona?
W każdym razie faktycznie, takie akcje miały miejsce i wbrew fanklubom Panzerwaffe, nie zawsze kończyły się klęską.
Grzegorz pisze:5. Tak się zastanawiam, po co w ogóle ten film powstał (oczywiście poza żądzą worków $)?
Powstał, bo to... marzenie było reżysera i jego fumfla, jednego z producentów i zarazem głównego konsultanta. Panowie mieli trochę kasy, nakłonili innych panów, by wyłożyli swoją kasę, a przy tym wszyscy świetnie się zabawili, wzbogacili swoje kolekcje i... zarobili więcej kasy :)
"Fury" bowiem miało być takim filmem, jak niedoszłe na szczęście do skutku "No Better Place to Die". Na szczęście, bo choć temat wspaniały, to miał to być obraz nakręcony przez kolekcjonerów/pasjonatów, jako po prostu wielka, kosztowna inscenizacja historyczna. Bez składu i ładu, z masą gadżetów mundurowych. I z tego, co czytam w Waszych recenzjach, twórcom się to znakomicie udało. Choć też nie do końca, bo...
Schrek pisze:dbałość o szeroko pojęty "szpej"
...błędów tak w "Niemczyźnie", jak GI`sach nie brakuje (choć to zostawiam Grzesiowi ;) ). I to takich, których przy odrobinie dobrej woli i pokory wobec własnego ego, można było uniknąć.
Niemcy oraz Amerykanie prezentowali się przerażająco - zwłaszcza, jeśli chodzi o ich wiek, długie brody (sceny, jak z "Misia": "obwiązać szmatami!") oraz tuszę. Wspomnę przy tym, że "Furia" jest pierwszym od wielu lat dużym holywoodzkim filmem, do którego zaangażowano grupy rekonstrukcyjne, a także "doradzające", statystujące przy filmach nieformalne grupki byłych żołnierzy amerykańskich czy brytyjskich. Przez to nie brakowało podtatusiałych tłuścioszków jako grenadierów pancernych Waffen SS, pięćdziesięcioletnich weteranów Pustynnej Burzy i tym podobnych kwiatków. Ci panowie, zaprzyjaźnieni z owym głównym konsultantem, nie tylko wyglądali koszmarnie, ale i wnosili aportem do scenariusza różne zachowania, ich zdaniem bardzo wojskowe i realistyczne, niekoniecznie jednak adekwatne do realiów roku 1945. To trochę tak, jak z częstym widzem inscenizacji historycznych "ja byłem w woju, strzelałem z kałacha, to pokażę, jak się strzela ze Stena". Efekt, jak miarkuję po Waszych opisach, jest opłakany.

Sprzęt piękny i drogi, aczkolwiek serce krajało się, gdy nowiutkie Corcorany wydawano co drugiemu statyście do nurzania się w obozowym błocie. O sprowadzonej do stylistyki Mad Maxa skórzanej kurtce Luftwaffe z Eastmana nie wspominając.

Istny kabaret to scena marszu batalionu Waffen SS, gdzie dwóch oficerów (w tym jeden w wysokim stopniu SS-Standartenfuhrera; dla objaśnienia, dowódca 9. DPanc SS "Hohenstaufen" we wrześniu 1944 roku był właśnie w takim stopniu) idzie sobie z boczku, jak na pielgrzymce, a reszta (ubrana czasami w zbytnio przekombinowane zestawy kamuflaży) podśpiewuje radosne Heimat Melodie.

Co drugi Jankes w kompanii Baker owinięty szmatami (broda, jak z Long Range Desert Group), z wszytymi w kurtki M43 kwadratowymi łatami o boku 40 cm z kamuflażu dąb czy platan... To naprawdę już było zbyt wiele. To spowodowało, że lwia część garderoby, złożona z elity światowej kostiumografii wojskowej, mającej za sobą takie dzieła, jak "Szeregowiec Ryan", "Kompania Braci" czy "Pacyfik", chwytała się za głowy i najzwyczajniej w świecie kapitulowała, nie chcąc z tym mieć nic wspólnego. To było też poza granicą wytrzymałości pani kostiumograf, która zrezygnowała jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć.
Taki był wpływ amerkańskiego pseudo-konsultanta, który z reżyserem na każdym kroku mówił ekipie, że to "film wojenny, jakiego jeszcze nie było".

Jeśli mowa o weteranach, to uważam, iż w tym wieku to mogli być oni co najwyżej honorowymi patronami produkcji filmu-trudno bowiem, by pieczołowicie konsultowali każdy szczegół. Tak mogło być w latach sześćdziesiątych, gdy "Ginger" Lacey czy "Dolpho" Galland konsultowali "Bitwę o Anglię", a Richard Todd grał swojego dowódcę z ataku na Most Pegaza w "Najdłuższym Dniu".
Konsultant bowiem, jakikolwiek by on nie był (a przy "Furii" był najgorszy z możliwych) nie rozwiązuje wszystkich problemów. Bo albo jest on zbyt nadgorliwy i chce zrobić z filmu żywe muzeum, albo też spolegliwie przyklaskuje reżyserowi, przez produkcję niczym średniowieczny minstrel opłacanym będąc. To musi być kolektyw ludzi, jaki był choćby w "Szeregowcu Ryanie": zdolny reżyser u szczytu swej twórczości, wybitna, otwarta na wiedzę pani kostiumograf i towarzyszący jej sztab fachowców, jednocześnie nie upierających się fanatycznie przy śrubkach, nitach, stębnówkach, nie poświęcający dobra obrazu dla realizacji własnych, chłopięcych niemalże pragnień rodem z piaskownicy.

Film chętnie obejrzę, z pewnością nieraz. Tak z ciekawości, jak i sentymentu oraz, bądź co bądź-widoku plutonu Shermanów w akcji. Zawsze lepsze to, niż kolejny psalm pochwalny na cześć Michasia Wittmanna.

P. S.
Na koniec - i moja prośba. Niech te wynurzenia moje zostaną na forum, niekoniecznie wędrują do "Filmu" czy innej prasy fachowej.
Hit first. Hit hard. Keep on hitting.
Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Grzegorz »

No nareszcie... :-)
Mike pisze:
Grzegorz pisze:próba wyzwolenia obozu jenieckiego Hammelburg to takie akcje na miarę filmu „Fury”.
Czy to ten obóz, w którym więziono syna generała Pattona?
Ten obóz, z tym że był to zięć Pattona. Podobno ma o tym być film pt. „Brothers in Arms”.
Mike pisze:...błędów tak w "Niemczyźnie", jak GI`sach nie brakuje (choć to zostawiam Grzesiowi ;) )
Rzucił mnie na kolana widok kapitana, który wysłał ekipę „Fury'ego” na to skrzyżowanie dróg. Toż to jakiś kozak był w skórze niedźwiedzia. Karykatura i kompletna bzdura pod wieloma względami. Zima 44/45 na ETO faktycznie była wyjątkowo sroga, ale potem bardzo szybko i bardzo mocno się ociepliło. Już podczas „Varsity” wielu chodziło dość lekko ubranych jak na marzec, a film mówi o kwietniu. Nikt by wtedy nie chodził w takich kożuchach a la sowieckie bo po pierwsze nie te temperatury, po drugie tak, jak w grudniu i styczniu wszystkiego z odzieży brakowało, tak w kwietniu nagle wszystkiego zrobiło się za dużo, można się było pławić w najlepszych, najcieplejszych butach, kurtkach, swetrach, wszystkim. Wzięto za twarz gangsterów z QMC i nagle na froncie znalazła się obfitość wszystkiego. Ale do widoku tego kapitana przejdę poniżej w jednozdaniowej recenzji „Fury”.

A te fryzury GIsów?! Co za głupek to wymyślił. Por. George Wilson z 4. DP napisał, że osiem miesięcy się nie strzygli na ETO, bo nie było jak i kim. Producenci tego filmu nic nie czytają, nawet w necie. Koniec 1944 r. to są narodziny na ETO wielkich, bujnych presleyowskich, rock-and-rollowych fryzur i są do tego zdjęcia. Można oczywiście skatalogować milion wad „Złota dla zuchwałych”, ale wielka grzywa, jaką tam ma Eastwood to już jest to, co zaczynało obowiązywać na amerykańskich frontach aż do V-E Day/V-J Day, gdy wróciła dyscyplina formalna i wysłano bractwo do fryzjerów.
Mike pisze:Wspomnę przy tym, że "Furia" jest pierwszym od wielu lat dużym holywoodzkim filmem, do którego zaangażowano grupy rekonstrukcyjne, a także "doradzające", statystujące przy filmach nieformalne grupki byłych żołnierzy amerykańskich czy brytyjskich. Przez to nie brakowało podtatusiałych tłuścioszków jako grenadierów pancernych Waffen SS, pięćdziesięcioletnich weteranów Pustynnej Burzy i tym podobnych kwiatków. Ci panowie, zaprzyjaźnieni z owym głównym konsultantem, nie tylko wyglądali koszmarnie, ale i wnosili aportem do scenariusza różne zachowania, ich zdaniem bardzo wojskowe i realistyczne, niekoniecznie jednak adekwatne do realiów roku 1945. To trochę tak, jak z częstym widzem inscenizacji historycznych "ja byłem w woju, strzelałem z kałacha, to pokażę, jak się strzela ze Stena". Efekt, jak miarkuję po Waszych opisach, jest opłakany.
Może to niewiarygodne, ale ja dosłownie już w pierwszych sekundach filmu namierzyłem tę republikę kolesiów i tych podstarzałych misiów, co powinni ten film oglądać na swoich kanapach z chipsami i piwkiem dla dalszego owocnego hodowania tuszy, ale nie grać w nim. Ohyda! Ten Tygrys to jest kwiatek do kożucha tego filmu, skoro GIsów grają starzy fastfoodowcy albo napakowani sterydziarze z „Pustynnej Burzy”. Te rzeczy aż wyją z tego filmu. Cała masa GIsów w tym filmie wygląda na US Volkssturm, a nie na takich chłopaków, jacy wtedy służyli na ETO.

Już bym od biedy podarował te radzieckie gogle na Bradzie Picie, ale starych tłuściochów grających niedożywionych maturzystów czasu wielkiego kryzysu podarować nie mogę, bo prawidłowy dobór typów ludzkich to się robi za darmo do filmu, to nie są takie koszty, jak przy militariach.
Mike pisze:Powstał, bo to... marzenie było reżysera i jego fumfla, jednego z producentów i zarazem głównego konsultanta. Panowie mieli trochę kasy, nakłonili innych panów, by wyłożyli swoją kasę, a przy tym wszyscy świetnie się zabawili, wzbogacili swoje kolekcje i... zarobili więcej kasy :)
"Fury" bowiem miało być takim filmem, jak niedoszłe na szczęście do skutku "No Better Place to Die". Na szczęście, bo choć temat wspaniały, to miał to być obraz nakręcony przez kolekcjonerów/pasjonatów, jako po prostu wielka, kosztowna inscenizacja historyczna. Bez składu i ładu, z masą gadżetów mundurowych.
Im dłużej od mojego obejrzenia tego filmu tym krytyczniej na niego patrzę, bo perfekcyjne militaria to jednak nie wszystko. Lubię filmy z klimatem budowanym całym „oprzyrządowaniem klimatycznym” ‒ od muzyki po wszystko inne. W „Fury” ‒ prawie zero klimatu, moim przynajmniej zdaniem. Wyszedłem z kina i pierwsze, co pomyślałem, to że jestem głodny i czy by nie zahaczyć po drodze o jakieś frytki, albo coś. A pamiętam, jak wychodziłem po SPR to jak oszołomiony, zdruzgotany, wstrząśnięty, ze zmiażdżonym gardłem, wychodziłem niemal na kolanach, żadna kolacja mi nawet nie przyszła do głowy, nie docierało do mnie co się dzieje na ulicy obok mnie, usnąć nie mogłem i telepało mną z tydzień. CD z soundtrackiem SPR kupiłem jak tylko się ukazał. „Fury” kompletnie mnie nie obchodzi. Drugi raz nie obejrzę, DVD nie kupię. Jeśli telewizja kiedyś toto puści to może wtedy obejrzę i z wrednym rechotem będę czekał na Krzysiowe i moje żaby, bo już widzę, że obaj jesteśmy fanami tej paranoi. Jak już film dojedzie do żab to wtedy otworzę piwko i będę się turlał z psem po dywanie ze śmiechu. A przecież ten film - zdaje się - to dramat i tu płakać trzeba, a nie paroksyzmów śmiechu dostawać.

Niestety, co do „Fury” mam nieodparte skojarzenie z najkrótszą recenzją „Czasu apokalipsy”. Jest to słynna jednozdaniowa recenzja całego filmu, tylko zapomniałem teraz jej autora. Brzmi ona (za przeproszeniem) ‒ „Jeden p...ęty generał wysłał p...tego kapitana, żeby zabił p...tego pułkownika”. W odniesieniu do „Fury” sparafrazowałbym to na (za przeproszeniem) ‒ „Jeden p...ęty kapitan wysłał p...tego sierżanta, żeby spotkał 300 p...ętych szwabów”.
Ostatnio zmieniony pt 31 paź, 2014 10:48 am przez Grzegorz, łącznie zmieniany 3 razy.
Awatar użytkownika
Mike
Marszałek
Posty: 12018
Rejestracja: ndz 10 paź, 2004 10:29 pm
Lokalizacja: Poznañ

Post autor: Mike »

Ja z ferowaniem ostatecznych wyroków wstrzymam się do obejrzenia filmu. Wiem jednak już teraz, bazując na własnych doświadczeniach i Waszych recenzjach, że pewne aspekty mnie nie zadziwią i nie sprawią pozytywnej niespodzianki. Niestety.
Ciekaw jestem za to ogromnie tych momentów, o których jakże barwnie pisał choćby Olek-już nie mogę się doczekać seansu!
Hit first. Hit hard. Keep on hitting.
Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Waffel-SS

Post autor: Grzegorz »

Mike pisze:Istny kabaret to scena marszu batalionu Waffen SS... [...] ... nie brakowało podtatusiałych tłuścioszków jako grenadierów pancernych Waffen SS
A tak się to mści.

Chcę tylko poniżej pokazać jedną rzecz ‒ różnicę pomiędzy formacją Waffen-SS z frontu ETO, a formacją Waffel-SS, jaka wzięła udział w filmie „Fury”. Zwracam uwagę na typ wiekowy, antropologiczny i ogólne zabiedzenie formacji Waffen-SS, a zwracam uwagę na to samo w formacji Waffel-SS ze szczególnym podkreśleniem postaci zaznaczonej czerwoną strzałką. Tutaj mamy już postać na miarę Olivera Hardy'ego z filmów „Flip i Flap”.

Nikt mi nie powie, że nie dałoby się znaleźć do „Fury” chłopaków idealnie odwzorowujących wiek i ogólną budowę ciała Waffen-esesmanów.
Awatar użytkownika
Mike
Marszałek
Posty: 12018
Rejestracja: ndz 10 paź, 2004 10:29 pm
Lokalizacja: Poznañ

Post autor: Mike »

Nie inaczej! Paradoksalnie, większość aryjsko wyglądających, atletycznie zbudowanych statystów, których ubieraliśmy było... Bałtami albo Słowianami :D Chociaż kilku świetnych Angoli też się znalazło. Niestety, należeli do mniejszości wobec zalewu tatuśków.
Hit first. Hit hard. Keep on hitting.
Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Grzegorz »

Marsz tatuśków z formacji Waffel-SS jest w tym filmie okropny.

I to jest to, co mi zawsze Michale kładłeś do głowy, a teraz przy okazji „Fury” kolejny raz Twoje nauki doceniam i jak zawsze za nie dziękuję. Rekonstruktorzy won od planu filmowego! Won, bo wychodzi „wieś tańczy i śpiewa” przy całej pysze reenactingowców, że oni wszystko „wiedzą lepiej”.

Nie ma to jak stara dobra szkoła filmowa sprzed zalewu reenactingowców. Niech mi ktoś pokaże na przykład w „A Bridge Too Far” jednego tłuściocha, jednego tatuśka, jednego gościa, który na oko nie trzyma standardów wiekowych zgodnych z realiami historycznymi, jednego gościa, który nie trzyma jakichkolwiek innych standardów wizerunkowych jako człowiek, bo że są błędy w militariach to wiadomo, ale to odrębna sprawa. Jeśli film wojenny po pierwsze coś chce widzowi powiedzieć, a po drugie ma niepowtarzalny klimat, to mnie przynajmniej guzik obchodzi, czy filmowym „Tygrysem” jest Leopard 1, czy obudowany T-34, czy Tygrys z Bovington. Nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. Za to sięgam po granat gdy widzę groteskowych mało ruchawych spaślaków 50+ albo i 60+ grających w drugowojennym filmie ludzi, którzy w oryginale mieli lat naście lub 20+.

Ale to wszystko przez terroryzm grup rekonstrukcyjnych. Producenci filmowi obecnie tak bardzo boją się oplucia w mediach społecznościowych, że pójdą na każdy układ z terrorystami reenactingu. A z terrorystami się nie negocjuje. Bo jak się negocjuje to właśnie wymęczonego, wychudzonego Waffen-esesmana z zapadłymi policzkami gra nalana facjata współczesnego tatuśka żrącego bez opamiętania i mającego gdzieś dbanie o swoją sylwetkę.

Ale jeszcze coś o militariach i skali prawdopodobieństwa.

„Fury” to cwaniacy nad cwaniakami o nieprzeciętnej zdolności przetrwania (niech im będzie - znaczy twórcom filmu). Pochodzili faktycznie z wyjątkowej 2. DPanc, która zaliczyła wszystkie amerykańskie fronty MTO/ETO. 2. DPanc była w pewnym sensie (obok umiłowanej pattonowskiej 4. DPanc) taką dywizją narzucającą dla całych sił pancernych US Army różne wynalazki taktyczne, techniczne itp. Oni testowali zdobyczne niemieckie czołgi, oni pisali korekty do zaleceń taktyki walki z niemieckimi czołgami itd. I teraz co widzimy w filmie. Owoż cwaniacy nad cwaniakami, survivalowcy jakich mało, wjeżdżają do Niemiec Shermanem niedopancerzonym. Najwięcej zdjęć Shermanów dopancerzonych betonem, drewnem, workami z piaskiem, jest właśnie z działań na terenie Niemiec i tak samo dotyczy to Shermanów M4A3E8, czyli „Fury'ego”. A tymczasem „Fury” jedzie przez świat jak go Pan Bóg stworzył będąc w rękach mistrzów przetrwania. Bardzo, bardzo mało prawdopodobne. Pewnie właściciel czołgu nie pozwolił spawać do niego typowych rusztów trzymających worki z piaskiem albo bale drewniane, już nie mówiąc o oblewaniu eksponatu betonem. A to poważny błąd tego filmu. Przy dzisiejszej technice beton mogłaby markować jakaś pianka łatwa do późniejszego ściągnięcia z czołgu, a ten niezniszczalny „Fury” nabrałby historycznego autentyzmu.

Nigdy też nie widziałem Shermana z .30 i .50 na dachu razem, no ale licentia poetica jakaś pewnie musi być...
Awatar użytkownika
Mike
Marszałek
Posty: 12018
Rejestracja: ndz 10 paź, 2004 10:29 pm
Lokalizacja: Poznañ

Post autor: Mike »

Ciekawe jest to, co piszesz, albowiem na planie zdjęć w bazie każdy bodaj Sherman obłożony był jeśli nie workami z piaskiem, to drewnem właśnie. Tym bardziej muszę film obejrzeć, bo chyba nikt nie "zdjął" tych dodatkowych wzmocnień podczas montażu i obróbki obrazu?
Bardzo mi się podobało to, jak te czołgi różnorakim sprzętem obłożyli, przez co zyskały autentycznego wyglądu i mam nadzieję, że w gotowym, zrealizowanym filmie to się nie zmieniło.
Grzegorz pisze:Nigdy też nie widziałem Shermana z .30 i .50 na dachu razem, no ale licentia poetica jakaś pewnie musi być...
Były, jak najbardziej. Choćby osławiony "Thunderbolt VII", na którym zdaje się, że głównego bohatera filmu wzorowano.
Hit first. Hit hard. Keep on hitting.
Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Grzegorz »

Mike pisze:Były, jak najbardziej. Choćby osławiony "Thunderbolt VII", na którym zdaje się, że głównego bohatera filmu wzorowano.
Aaa... OK :-)

Stopień obłożenia filmowych Shermanów wszelkim towarem na zewnątrz i stopień wytytłania tego w błocku był idealny. Fakt. Jest to drugi biegun drugowojennego kina Kościoła Mormonów, czyli trylogii „Saints and Soldiers”, „Saints and Soldiers: Airborne Creed” oraz „Saints and Soldiers: The Void”. Tam amerykańskie miliaria z II wojny też są zawsze bardzo dobre, jak w „Fury”, ale są dziewicze, zero sztucznego starzenia. W ostatnim z wymienionych filmów biorą udział niszczyciele czołgów w malowaniu jeszcze pachnącym, nie skażone kropką błota (takie same są tam PzKpfw IV), wiszą na tych niszczycielach torby M1936 również nie skażone kreską brudu lub kropką błota, ale jest to kino drugowojenne klasy B+, czasami B++, a czasami w porywach z pogranicza B+++/A. Jednym wszakże Mormoni biją na głowę producentów „Fury” ‒ na planie filmowym u Mormonów zero tatuśków i innych spaślaków! Grają idealnie dobrane do epoki młodziaki, grają jak potrafią, raz są lepsze, raz są gorsze, są to młodziaki z US mydlanych oper, a więc z przepięknymi klawiaturami śnieżnobiałych ząbków, jakich nie było podczas II wojny, ale antropologicznie i wiekowo są to ideały. Doboru ludzi na plan filmowy producenci „Fury” mogą się uczyć od Mormonów, a zęby można ludziom tak podmalować, żeby wyglądały na standard zdrowotny społeczeństw lat 30./40., dziś to nie problem.

Jeśli chodzi o dopancerzenie „Fury'ego” to wszystko zależy od sceny, ale też nie bardzo wiadomo, „co poeta miał na myśli” dając „Fury'emu” dwa cienkie drzewka np. na prawej burcie? Lewa trochę lepsza - trzy drzewka. Czy to miało grać rolę dopancerzenia, czy podkładek pod gąsienice gdyby czołg gdzieś utknął? Trochę tego jest za mało, i za cienkie toto, jak na dopancerzenie, tak mi się wydaje. Miałem raczej na myśli takie M4A3E8, jak poniżej. To są rzeczywiście cwaniaki-survivalowcy. Przed osiemdziesiątkąósemką to zapewne nie chroniło (jest kanadyjskie wspomnienie, jak 88 mm przebijał dwa Shermany na wylot i leciał dalej), ale przed panzerfaustem/panzerschreckiem coś już pewnie to dawało.
Ostatnio zmieniony ndz 02 lis, 2014 12:11 am przez Grzegorz, łącznie zmieniany 2 razy.
ODPOWIEDZ