Filmy które warto obejrzeć - bez udziału Polaków

Moderator: Mike

£o¶
Posty: 281
Rejestracja: ndz 10 paź, 2004 9:47 pm
Lokalizacja: Olsztyn

Post autor: £o¶ »

Ja ze swojej strony polecam film "Rigas Sargi" (Obrońcy Rygi"), jest to film najdroższy film produkcji łotewskiej, opowiadający o wydarzeniach z 1919 r., gdy młode państwo łotewskie musiało stawić czoła obecności wojsk Białej Rosji oraz niedobitkom armii niemieckiej. Jeżeli chodzi o wartość artystyczną, to film nie powoduje totalnego zachwytu, niemniej jednak ogląda się go przyjemnie. Batalistyka stoi na bardzo przyzwoitym poziomie.
Film dla nas o tyle ciekawy, że Łotwa była naszym jedynym aktywnym sojusznikiem w trakcie wojny z Bolszewikami. Niestety w polskiej kinematografii Pan Hoffman dokumentnie spieprzył temat wojny roku 1920 i nigdy już nikt po niego nie sięgnie. A można było zrobić jak Łotysze. Miejmy nadzieję, że za film o Powstaniu Wielkopolskim to się Pan Hoffman nie weźmie.

Co ciekawe, film obejrzałem w swoim olsztyńskim zadupiu w kinie.

Obrazek
Obrazek
"Z obecnego kryzysu są dwa wyjścia: normalne i cudowne. Normalne to takie, że
Matka Boska jak zwykle zrobi cud i nas uratuje - a cudowne, że wszyscy zaczną
uczciwie pracować i wypełniać swoje obowiązki"
T. Konwicki
Awatar użytkownika
Mike
Marszałek
Posty: 12018
Rejestracja: ndz 10 paź, 2004 10:29 pm
Lokalizacja: Poznañ

Post autor: Mike »

Często takie perełki można w kinach niszowych wyłowić właśnie, małych i kameralnych. Nie słyszałem o tej produkcji, warto zatem ją obejrzeć.

Film o powstaniu wielkopolskim? Obawiam się, że próbowano zrealizować coś w tym temacie, ale chyba nic z tego nie będzie. Może i dobrze ;)
Hit first. Hit hard. Keep on hitting.
£o¶
Posty: 281
Rejestracja: ndz 10 paź, 2004 9:47 pm
Lokalizacja: Olsztyn

Post autor: £o¶ »

Mike pisze:Często takie perełki można w kinach niszowych wyłowić właśnie, małych i kameralnych. Nie słyszałem o tej produkcji, warto zatem ją obejrzeć.
Już nie będę na Warmińsko- Mazurskie mówił p***one zadupie, tylko "niszowy region". Brzmi jakoś lepiej. :)
Mike pisze:Film o powstaniu wielkopolskim? Obawiam się, że próbowano zrealizować coś w tym temacie, ale chyba nic z tego nie będzie. Może i dobrze ;)
No pewnie. Lepiej uprawiać zbiorowy narodowy mentalny sadomasochistyczny onanizm i tworzyć filmy o klęskach. Chociaż mając na uwadze fakt, że filmy o naszych sukcesach są absolutnie niestrawne, to może rzeczywiście masz rację.

Pozdrawiam
Łoś
"Z obecnego kryzysu są dwa wyjścia: normalne i cudowne. Normalne to takie, że
Matka Boska jak zwykle zrobi cud i nas uratuje - a cudowne, że wszyscy zaczną
uczciwie pracować i wypełniać swoje obowiązki"
T. Konwicki
Awatar użytkownika
Mike
Marszałek
Posty: 12018
Rejestracja: ndz 10 paź, 2004 10:29 pm
Lokalizacja: Poznañ

Post autor: Mike »

Rewelacyjne ujęcia z rajdu szlakiem XXX Korpusu:

http://www.youtube.com/watch?v=RjmZeP53 ... ture=share

http://www.youtube.com/watch?v=mQ1WESL3hMU

http://www.youtube.com/watch?v=4UabH4At1YQ

Gama sprzętu, jego stan, jakość, oznakowanie-zwala z nóg!
Hit first. Hit hard. Keep on hitting.
Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Grzegorz »

No właśnie!!! Przecież mamy 70. rocznicę tego wszystkiego, a tu nic! Nic na takim forum! Ale nie u mnie w domu. U mnie tu huczy na cały regulator płyta CD z soundtrackiem (16 utworów) „A Bridge Too Far”. Policja jeszcze nie przyjechała do zakłócania ciszy nocnej, ale mam kochanych, wyrozumiałych sąsiadów :-)

Kupiłem tę płytę wiele lat temu ‒ piękne wydawnictwo MGM. Cały film staje przed oczami jako żywo. John Addison napisał muzykę naprawdę zniewalającą. Nie wiem, o co chodzi, ale mnie ta muzyka po prostu rzuca na kolana. Może to jakiś surrealizm (a jestem jego miłośnikiem), może to jakaś reinkarnacja, nie wiem, ja tego mogę słuchać w nieskończoność, a już szczególnie w rocznice M-G. Może w poprzednim życiu byłem Holendrem wyzwalanym przez alianckie wojska airborne we wrześniu 1944; może byłem którymś z alianckich spadochroniarzy; może byłem którymś z alianckich pilotów szybowcowych (wariant najbardziej prawdopodobny). Nie wiem; wiem tylko, że mister Addison swoją muzyką do „A Bridge Too Far” po prostu zawładnął moją duszą. Siedzę sobie przy spóźnionej kolacji, popijam czerwone winko, piszę całą masę nudnych spraw służbowych, ale „A Bridge Too Far” huczy na całego. Może policja nie przyjedzie i nie wyprowadzą mnie w kajdanach za zakłócanie spokoju :-)

Aha, no i ta sama muzyka zagrzewa mnie teraz do walki na aukcji internetowej o odznakę IX TCC, które tych wszystkich nieszczęśników zrzucało i holowało nad Holandią :-)

Tak Michale ‒ stopień odrestaurowania wszelkich pojazdów w Twoich linkach jest również powalający.

:-)
Awatar użytkownika
Mike
Marszałek
Posty: 12018
Rejestracja: ndz 10 paź, 2004 10:29 pm
Lokalizacja: Poznañ

Post autor: Mike »

Fakt, soundtrack z "O jeden most za daleko" faktycznie jest genialny, z głównym motywem przewijającym się przez cały film. I wszystko pięknie pasuje, czy to do startu maszyn i XXX Korpusu, czy do budowy mostu Baileya, czy do płonącego Arnhem.
Hit first. Hit hard. Keep on hitting.
Awatar użytkownika
S. Mindykowski
Posty: 2184
Rejestracja: pn 06 lis, 2006 12:46 pm
Lokalizacja: Poznañ

Post autor: S. Mindykowski »

A nie, no przepraszam.
Kawałek "Bailey Bridge" jest raczej wariacją na temat tzw. głównego motywu.
Ale faktycznie pasuje super.
Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Fury

Post autor: Grzegorz »

Bez względu na to, kto i czym się interesuje z historycznego zakresu II w.ś. to warto zobaczyć film „Fury”, który oficjalnie jutro wchodzi na polskie ekrany.

Tu pierwsza polska recenzja http://wyborcza.pl/1,75475,16842609.html#CukGW

Bardzo dobrze, że ten film powstał - może wreszcie ludzie zaczną przytomnieć, jaka to wojna jest „fajna” i „przygodowa”. Nie ma nic bardziej żałosnego niż niektóre pierwsze reakcje amerykańskie na ten film, szczególnie reakcje jednego z amerykańskich forów, które chce być najpoważniejszym tego typu forum poświęconym historii amerykańskiej wojskowości. Niedobrze mi się robi, jak na to patrzę. Jest to dokładnie to samo, co chamstwo, prostactwo i głupota niektórych Amerykanów wobec mnie, żebym się zamknął i nie zajmował historią ich szybownictwa, bo tylko (podobno) „szargam świętości”. Kompletni idioci i oszuści historyczni. Przy okazji „Fury” jest to samo - też podobno „szarganie świętości”. Już Amerykanie krzyczą ‒ najpierw wynieśliśmy na piedestał pokolenie zwane „The Greatest Generation” (czyli pokolenie wielkiego kryzysu, które potem walczyło na II wojnie), a teraz takie filmy, jak „Fury” demitologizują to pokolenie. A Amerykanie demitologizacji ich sił zbrojnych nie tolerują. Tak, jak wszystkie inne narody...

A przecież w tym filmie nie ma nic ponad to, co w amerykańskich książkach o II wojnie wychodzących spod piór zdroworozsądkowych badaczy historii. Jest cały normalny brud wojny. No ale miłośników malowanych wojenek z pięknymi „męskimi przygodami” jak widać nie brakuje po obu stronach oceanu.

No i są już pierwsze efekty tego filmu na eBayu (jak w przypadku SPR i BoB). Drugowojenny hełm amerykańskiego czołgisty w stanie idealnym kosztował do tej pory coś między 300 a 500 dolarów. Dziś kosztuje 15 000 USD - oczywiście z dopiskiem, że jest jak z „Fury”. Sezon polowań na głupców ogłaszam za otwarty.
Awatar użytkownika
Schrek
Posty: 4381
Rejestracja: ndz 10 paź, 2004 7:46 pm
Lokalizacja: W drodze...

Post autor: Schrek »

No zobaczymy Grzegorzu, ja służbowo na ten film idę we wtorek... a jak wróci ekipa z Bredy to pewnie się też wypowie.
Grzegorzu a widziałeś ten obraz już?
Będziesz draniu tak długo bił butami w ziemie,
aż ci koniec pikelhaubu z ziemi będzie sterczał
Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Grzegorz »

Chętnie pogadam o tym filmie, ale teraz jestem strasznie zalatany, więc wszystko ciut później, a teraz najnowsza recenzja:

http://kultura.gazeta.pl/kultura/12,127 ... BoxKultTxt
Awatar użytkownika
Mike
Marszałek
Posty: 12018
Rejestracja: ndz 10 paź, 2004 10:29 pm
Lokalizacja: Poznañ

Post autor: Mike »

Fajnie, że temat "Fury" otwarto. Może być to bowiem film niekoniecznie wybitny, ale na pewno ciekawy-choćby ze względów sprzętowych.

Zadziwiają mnie pozytywne recenzje, bo z tego, co widziałem na planie i w scenariuszu, nie prezentowało się to zbyt ciekawie... Raczej, jak nawalanka rodem z Bronksu, z językiem zgoła odmiennym od tego używanego w latach 40-tych.
Cóż-pożyjemy, zobaczymy. Lepiej wszakże podobno pozytywnie się zaskoczyć, niż zawieść.
Hit first. Hit hard. Keep on hitting.
Awatar użytkownika
Grzegorz
Posty: 1424
Rejestracja: czw 30 mar, 2006 3:34 pm
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Grzegorz »

„Fury” ‒ byłem, widziałem, wyszedłem z kina i...
...mam całą masę przemyśleń, wręcz taką małą burzę myśli, tylko nie wiem, czy to kogo obchodzi, bo mam tych przemyśleń bardzo dużo i nie chciałbym nikogo zanudzać?

1. Skala prawdopodobieństwa w skali makro, na poziomie ogólnym. Czyli pytanie, czy to w ogóle możliwe ‒ czy faktycznie amerykańskich czołgistów (mimo tandetnych czołgów) wysyłano w takie straceńcze misje za linię frontu, aby tę linię nieco przełamali, coś załatwili i jeszcze spróbowali przeżyć i wrócić. Odpowiedź: Tak, tutaj film trzyma się kupy i nie wykracza poza skalę prawdopodobieństwa, czego najlepszym dowodem jest Patton i jego ukochana 4. DPanc, której Patton zlecał takie misje. W końcu przedarcie się pattonowskich czołgów do oblężonego Bastogne, albo próba wyzwolenia obozu jenieckiego Hammelburg to takie akcje na miarę filmu „Fury”. Pod tym względem nie ma się co czepiać tego filmu.

2. Skala prawdopodobieństwa w skali mikro, na poziomie szczegółowym i ludzkim. Czyli pytanie, czy istnieli tacy szaleni amerykańscy czołgiści, którzy brali każdą najgorszą robotę, jakiej nikt inny by się nie podjął? Odpowiedź: I tak, i nie. Ludzi o szaleńczej odwadze nigdy nie brakowało. Rzec by można, że czym dla USAAF był amerykański Żyd por. pil. Abraham Jaffe (wspomniałem go w artykule o Bastogne na Infolotniczym.pl) tym dla wojsk pancernych US Army był amerykański Żyd kpt. Abraham Baum ‒ ulubiony czołgista Pattona. Obaj Abrahamowie brali robotę (wręcz czasami na ochotnika) do jakiej nikt inny nie dotknąłby się i nie nadawałby się. Ale są pewne granice. Czołgista Baum, który wykonał dla Pattona (w zasadzie prywatne) zadanie przedarcia się za linię frontu do obozu Hammelburg jednak nie walczył aż tak samobójczo, żeby po zniszczeniu czołgów jego oddziału uczynić z tych czołgów nieruchome gniazda oporu i walczyć tam do końca, jak w filmie „Fury”. Jednak Baum ewakuował swoich ludzi i siebie, a nie zachował się jak filmowy sierż. Don „Wardaddy” Collier. I w tym momencie wyjeżdżamy poza skalę historycznego prawdopodobieństwa i wkraczamy na poletko poetyki hollywoodzkiej. Ten wątek filmu zachowuje skalę prawdopodobieństwa rzędu, powiedzmy, ok. 65-75 procent.

3. Skala prawdopodobieństwa w odniesieniu do Niemców. Beznadziejna ‒ jak zawsze w filmach wojennych produkcji byłych państw alianckich. Niemcy to jak zawsze idioci w tych filmach. Spośród ok. 300 Waffen-esesmanów ok. 200 z nich daje się wystrzelać przez jeden unieruchomiony czołg w trakcie bezsensownego i długotrwałego biegania wokół tego czołgu i strzelania do niego z broni małokalibrowej, nie wiadomo po co, chyba że nie podobał im się lakier olive drab i postanowili tego Shermana oskrobać z tego lakieru za pomocą broni kalibru 7,92 mm i 9 mm. Za to wszystko dwója, albo pała dla tego filmu. Już to widzę, jak Waffen-SS tak by się dało wystrzelać mając przy tym (jak w tym filmie) wiele Panzerfaustów. Unieruchomiony czołg sierż. Colliera wydaje się nie mieć martwych stref ostrzału niczym bombowce B-17/B-29. Nie ma jak podejść do tego czołgu, żeby go raz na zawsze zniszczyć jednym-dwoma Panzerfaustami. Śmieszne toto i pokazujące umysłowość producentów filmu.

4. Skala prawdopodobieństwa w sensie taktycznym. Otóż mam wątpliwości, czy istniał wtedy taki czołgowy „dog fight” na wzór walki myśliwców w powietrzu, a na dodatek, czy ta walka kołowa rozgrywała się na dystansie kilku metrów, jak w filmie „Fury”? Coś mi to jest podejrzane. I tak samo coś mi się nie podoba z amerykańską komendą, aby taranować Tygrysa, gdy już nie było wyjścia i doszło do zwarcia na dystansie kilkudziesięciu metrów. Działy się takie rzeczy czy to u Amerykanów, czy u innych alianckich operatorów Shermanów? Mimo wszystko być może, bo gdyby tak spojrzeć na problem przestrzennie i geometrycznie, to po taranie przez minimum dwa Shermany z maksymalnie podniesionymi lufami można by zablokować obrót wieży Tygrysa (coś jak w uliczce w „Złocie dla zuchwałych”), a wtedy można by „porozmawiać” z załogą Tygrysa po otwarciu włazów do niego. Ale jeśli to błędne rozumowanie to proszę pastwić się nad nim i prostować do woli...

5. Tak się zastanawiam, po co w ogóle ten film powstał (oczywiście poza żądzą worków $)? Bo że wojna to upadek ludzkiej inteligencji i kompletna dehumanizacja, to takich filmów już sporo powstało w najnowszym nurcie kina drugowojennego gdzieś tak powiedzmy w ostatnim 20-leciu. I tak nikt z tego nie wyciąga wniosków, wojny jak były, tak są, a wręcz jakby ich przybywało, a więc grochem o ścianę, można sobie apelować do resztek humanizmu, a ludzkość i tak ma to w pupie.

6. Czy to film dobry, czy niedobry? Z każdego kąta wszyscy pieją, że dobry, albo nawet znakomity. Pieją i historycy, i krytycy filmowi, i rekonstruktorzy historyczni, i wszelkiej innej maści miłośnicy historii II wojny. Też się temu trochę dziwię, tak jak Michał, bo to jest tak, jak gdyby „Fury” był jak samotna wyspa na oceanie światowej produkcji filmowej poświęconej II wojnie, a przecież tak nie jest. Moim zdaniem na pewno nie jest to film zły (mimo że straszny), ale ja bym z niego uczynił film do przymusowego oglądania przez wszystkie kobiety, żeby popukały po głowie swoim mężczyznom zafascynowanym wojną i żeby kobiety pytały swoich mężczyzn ‒ człowieku, co cię tak podnieca w wojnie?

7. Ponowne pytanie ‒ po kiego grzyba ten film powstał z takim nakładem sił, czytaj gadgetów o jak najlepszej historycznej jakości? Moim zdaniem o wiele większe humanistyczne (znaczy ostrzegawcze, dehumanizacyjne) przesłanie niesie mój ulubiony film „When Trumpets Fade” (w Polsce znany pod różnymi tytułami), który, cholera jasna, został na swoje nieszczęście wyprodukowany wtedy, gdy SPR (oba filmy z 1998 r.) i oczywiście lobby wiadomo jakie uczyniło dzieło z SPR, a WTF pozostał w jego cieniu. W kategoriach jakiegoś przesłania humanistycznego WTF wcale nie jest gorszy, a moim zdaniem wręcz lepszy od „Fury”, więc ponawiam pytanie, po co powstał ten „Fury’, bo niestety mam nieodparte wrażenie, że powstał pod najsilniejszą presją lobby gadgetowego, które nawet wywlokło z muzeum Tygrysa? I po jaką gadgetowską cholerę? To samo antywojenne przesłanie można by uzyskać z takimi samymi „Tygrysami”, jak w „Złocie dla zuchwałych”, czyli z obspawanymi na kanciasto T-34. I dlatego mam smutne wrażenie, że „Fury” to sztuka dla sztuki ‒ film zrobiony przez pasjonatów militariów i militaryzmu, pod terrorystyczne dyktando forów internetowych czepiających się o każdy szczegół filmów wojennych, film zrobiony pod terroryzmem domowych militarystów w ciepłych kapciach. Takie niestety mam wrażenie, choć jak powiadam nie dałoby się stwierdzić, że to film niedobry. Okropny, ale umownie dobry, bo może coś nakładzie do głowy co mądrzejszym ludziom.

8. Żeby potrząsnąć niektórymi ludźmi, a szczególnie rekonstruktorami historycznymi, ja bym połączył ten film z książką historyka dr. Donalda E. Gravesa pt. „South Albertas”, który jako pierwszy w świecie pokazał to, jak wyglądał czołgista Shermana po trafieniu czołgu pociskiem p-panc. Po połączeniu tych dwóch rzeczy pytałbym rekonstruktorów historycznych: Rekonstruktorze historyczny ‒ dlaczego nim jesteś, co takiego jest w II wojnie, że tak cię ona fascynuje, co takiego pięknego jest w tym, że biegasz, strzelasz do ludzi, umownie zabijasz ich i masz z tego satysfakcję?

9. Aktorzy drugiego i trzeciego planu ‒ dwója, albo wręcz pała z antropologii! Trafiając na mnie to producenci tego filmu mają wyjątkowego pecha, bo ja mam swoisty radar na takie rzeczy i jestem na to wyczulony. Fastfoodowca i amerykański byczy kark rozpoznaję z pięciu mil bez lunety snajpera. Po co było wywlekać tego Tygrysa z muzeum, jeśli nie zadbano o taki elementarz, jak antropologia i prawidłowe sylwetki niedożywionych ludzi epoki wielkiego kryzysu? Za dużo tam jest statystów za starych i zatłuszczonych. Naprawdę pyzate, nalane facjaty to nie na ten okres historyczny i to miejsce na świecie. Taka blada chudzina, jak aktor Logan Lerman (filmowy Norman Ellison i drugi główny bohater filmu) to jest ideał jak na tamte czasy i takich ideałów przecież dałoby się zgromadzić w odpowiedniej liczbie. Sam tłumaczyłem dokumenty amerykańskiego lotnictwa morskiego z II wojny, jak adeptów szkół lotniczych USN/USMC zmuszano do uprawy roli (a powinni wtedy kuć teorię), bo sił zbrojnych na nic nie było stać, nawet na prawidłowe jedzenie i żołnierze musieli je sobie sami zapewnić, żeby mieli choć minimum witamin. Tak samo było w całych amerykańskich siłach zbrojnych. A w filmie „Fury” spaślaków nie brakuje. Tylko z czego? Te legendarne amerykańskie puszki soków, owoców i wszelkiego innego porządnego jadła docierały głównie do gangsterów z QMC i tu ich żywot się kończył, a na front szło byle co, czego na tyłach nikt by już nie tknął.

10. Michale, absolutna racja z językiem. Wszystko w tym filmie jest „fucken” a to jest ahistoryczna bzdura. U nas przed wojną, czy nawet do lat 60. też przecież nic nie było „p...dolone” na taką skalę, jak obecnie. Chamstwo językowe na całym świecie zaczęło się upowszechniać gdzieś tak w latach 70. Po wojnie na polskich stadionach piłkarskich, gdy jeszcze nie było tych neandertalczyków, co teraz, to się wrzeszczało „sędzia kalosz”, a nie sędzia z dodatkiem słów na ch, k, j, p itd.

11. Dobrze, że jest w filmie jasno pokazane, że nie da się z wojny wyjść nie ubrudzonym nią nawet wówczas, gdy jest się humanistą-idealistą. Młodziutki idealista Norman Ellison, gdy ma przez dowódcę powiedziane, że cudnej urody Niemki Emmy (aktorka Alicia von Rittberg) „jeśli ty nie weźmiesz, to zrobię to ja” to idealista już wie, co trzeba zrobić. Nie wiem, czy to tej sceny (czy innych prostackich) nie wytrzymuje teraz część amerykańskiej opinii publicznej, ale znając poziom edukacji i ogólnej świadomości tejże opinii głowę dam, że przecież nikt nie czytał książki „The Dark Side of Liberation” o tym, że Amerykanie gwałcili wszystko, co miało temperaturę 36,6° C.

12. Dobrze jest pokazane amerykańskie draństwo polityczne, jeśli ktoś to umie odczytać między wierszami. Od połowy 1944 r. ograniczano już pobór do wojska, żeby nie podpadać wyborcom (7 listopada 1944 r. miały być wszystkie wybory - prezydenckie, do Senatu i do Izby Reprezentantów). Próbowano wygrać wojnę „tym, co jest już w mundurach” bez względu na cenę takiego posunięcia. I stąd właśnie wziął się w tym filmie, jako jeden z dwóch głównych bohaterów, kancelista Norman Ellison (klasyczne „mięso armatnie”), którego jedyne wyszkolenie wojskowe wynosiło osiem tygodni i polegało na maszynopisaniu w tempie minimum 60 znaków na minutę. A tu nagle z takiego dziecka zrobiono pomocnika kierowcy Shermana i strzelca dolnego kaemu, gdy człowiek czołgu na oczy nie widział w swoim życiu. Nie widział nawet peemu M3.

13. I na zakończenie jeszcze raz coś o skali prawdopodobieństwa: Główny bohater czołgista sierż. Don „Wardaddy” Collier ‒ mając (we wcześniejszych kampaniach na MTO i ETO) poparzone całe plecy i dwie szramy na twarzy ‒ mówi o swoim żołnierskim fachu „To najlepsza robota, jaką kiedykolwiek miałem”. Czy tacy ludzie istnieli? Nie wiem. Mnie się to nie mieści w głowie, ale nie wykluczam, że mnie po prostu za mało się mieści...

Tyle ode mnie na gorąco o „Fury”. Jak mi coś jeszcze przyjdzie do głowy to napiszę.

Pozdrowienia dla wszystkich

Grzegorz

PS.
I jeszcze coś na luzie... Co ten film ma wspólnego ze „Złotem dla zuchwałych”? Owoż troszeczkę ma :-)

Papa Eastwood na Shermanie jechał na ETO po szkopskie złoto, a Eastwood junior (Scott Eastwood) gra w „Fury” sierżanta Milesa na tymże ETO, choć nagrabić to się w tym filmie nie bardzo dało co, chyba tylko butelkę sznapsa, a i tego biedni amerykańscy żołnierze nie mogą napić się w spokoju, bo na pewnym amerykańskim forum historycznym trwa oburzenie, że to nieprawda, że GIs chlali i w ogóle zachowywali się brzydko na tym piekielnym ETO. Rany, skąd się tacy współcześni głupcy biorą... Jasne, same niepokalane anioły wyzwoliły ETO.
Awatar użytkownika
piekarz24
Posty: 293
Rejestracja: śr 05 wrz, 2007 11:28 pm
Lokalizacja: Bielsko-Bia³a

Post autor: piekarz24 »

Czołem,

Właśnie wróciłem z kina.
W podróży do i z Bredy zabrałem się do czytania „Wojny bez patosu” Walentynowicza. Jaki tytuł, taka książka – bez patosu. „Furia” wyrwała mnie z tej konwencji i przeniosła do świata… no właśnie … patosu.
Zacznę jednak od końca, od podsumowania: film jest DRAMATYCZNIE nierówny i rozczarował mnie niesamowicie. Nie dlatego, że miałem jakieś wybujałe oczekiwania przed jego oglądnięciem. Ale dlatego, iż w miarę oglądania stawał się coraz lepszym, wręcz doskonałym obrazem, aby w połowie zacząć staczać się, osiągając w finałowych scenach poziomu parteru.
Początek zalał mnie egzaltacją, bełkotem amerykańskich żuli o przerysowanej mimice i tandetą symboliki pierwszych scen na pobojowisku. Cała początkowa scena wydała mi się jakaś taka naciągana. Czołg jechał dalej, ryjąc w mojej błotnistej duszy coraz większe koleiny. Historyjka o młodym żołnierzu, który wcześniej szkolony był do pracy biurowej, a teraz, ad hoc, został przydzielony do załogi Shermana wali jak tytułowa „sraka praptaka” punkowej grupy Sedes. W US Army musiało być bardzo cienko, skoro nawet w polskiej 1. Dywizji Pancernej borykającej się z dramatycznym problemem braku rezerw załogi czołgów szkolono wpierw, zanim wsadzano je do stalowych rumaków. Autorzy filmu popisali się tu nie lada ignorancją. Z relacji naszych weteranów i innych źródeł wynika, że każdy członek załogi szkolony był na wszystkich stanowiskach i był gotowy do zmiany rannego kolegi. Oczywiście do zadań „drugiego kierowcy” nie należało strzelanie z karabinu, lecz także prowadzenie maszyny w razie potrzeby.
Czołgi w towarzystwie klucza Mustangów P-51 ruszyły do boju. No właśnie, kolejna wtopa – komputerowe samoloty. To plaga współczesnych filmów wojennych. Mimo zaawansowania techniki 3D nie widziałem jeszcze realistycznie wygenerowanego przelotu, a tym bardziej walki filmowych maszyn lotniczych. To widać. Samoloty lecą jakoś tak blisko siebie, tak „kwadratowo”, jakoś tak widać, słychać i czuć, że to lipa. Cóż, czasy Mustangów z „Szeregowca Ryana”, charakterystycznego świstu ich łopat czy wiru zaskrzydłowego widocznego na unoszącym się z płonących zabudowań dymie, należy chyba na razie uznać za minione.
Rozwija się natarcie. Czołgi atakują w szyku czołowym, a odległości między nimi wynoszą może z 15 metrów. Zaiste ciekawa to taktyka. Widać była ona jednak skuteczna wobec mizernego poziomu wyszkolenia działonów niemieckich paków. Jednym słowem faszystowscy artylerzyści mają w tym filmie niesłychanego „strita”. Nieprawdopodobne!
Amerykanie wchodzą do miasteczka ignorując wszelkie zasady współdziałania z piechotą. Czołgi idą przodem waląc we wszystko ze swych armat. Czy aby nie było tak, że to czołgi miały posuwać się za piechotą, szczególnie w terenie zurbanizowanym? Może czepiam się. Jedno jest pewne – do taktyki działań broni pancernej twórcy filmu nie przyłożyli się. Kropką nad „i” w tym temacie jest wysłanie czterech czołgów z misją zajęcia skrzyżowania bez jakiejkolwiek, dosłownie jakiejkolwiek, osłony piechoty (sic!).
Wróćmy jednak do miasta. Rozgrywające się tam sceny, zachowanie żołnierzy, dosadność i „brud” całej sytuacji powalają, odrażają, przerażają. Scena w mieszkaniu i jej psychologiczny wymiar są niesamowite. Brad Pitt i cała załoga wspięli się tutaj na szczyty aktorskiej doskonałości.
Film stał się mroczny, psychodeliczny. Człowiek miał nadzieję, że będzie jeszcze lepiej. Utwierdzała go w tym scena walki z Tygrysem. Wydaje mi się ona całkiem realistyczna, szczególnie gdy weźmiemy pod uwagę sytuację taktyczną, a mianowicie to, że cztery Shermany zostały zaskoczone przez Tygrysa. Shermany wycofały się, postawiły zasłonę dymną, a potem próbowały wymanewrować kociaka i zbliżyć się do niego jak najbliżej. Załogi przecież wiedziały, że wraz ze wzrostem odległości rosły szanse niemieckiej załogi. Co do bliskich dystansów walki, to wcale nie wydaje mi się to jakimś wielkim nadużyciem. Podobne sytuacje rozgrywały się przecież chociażby na „Maczudze” – odsyłam do słynnego zdjęcia rozbitego Shermana stojącego naprzeciwko rozwalonej Pantery. Na uwagę zasługuje dynamizm tej sceny. Szczerze mówiąc byłem w tym momencie niezwykle rozemocjonowany, a moje ciśnienie podnosił poziom efektów specjalnych, oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
Niestety wszystko skończyło się w tym momencie. Cała ta konstrukcja, że jedna załoga, której czołg został unieruchomiony na minie pośrodku skrzyżowania, w miejscu z krótkimi horyzontami, opodal jakichś krzaków i zabudowań decyduje się na obronę tej pozycji i to jeszcze siedząc w czołgu, wydaje mi się tak naiwna, niedorzeczna, debilna i prostacka, żeby nie powiedzieć Holywoodzka w najgorszym tego słowa znaczeniu, że nie mam po prostu siły jakoś się bardziej na ten temat rozpisywać. Niemcy walą ze wszystkiego co mają, ładują z Panzerfaustów, z których jeden przebija pancerz zabijając tylko jednego członka załogi (sic!), wrzucają granaty zabijając kolejnego (ale nadal jednego)… no koszmar. Wieża Shermana obraca się z prędkością świata, a załoga stawia taką zasłonę ogniową, jakby Browningi znajdowały się dookoła kadłuba i to w ilości co najmniej 15 sztuk. Niemachy giną przy tym dziesiątkami. Duma narodu z „Bękartów wojny” w obliczu załogi „Fury” to cienias. I ten niemiecki strzelec wyborowy skradający się niewiadomo po co. Nie, no dramat… Klimat prysł jak mydlana bańka. Amerykansky patos, kicz, i próba przemytu tandetnego etosu Amerykańskiej Armii. W ogólnym rozrachunku wyszedłem z kina bardziej zniesmaczony niż zadowolony.
Dobijała mnie publiczność, która rechotała podczas scen pijacko-wojennego amoku załogo Shermana, która bezpruderyjnie próbowała dobrać się do młodej Niemki. W ogóle zadziwia mnie w jakich scenach ludzie dookoła znajdowali źródło rozbawienia. Ale to temat na inną rozprawkę.

Zmierzając do końca tego bełkotu widzę następujące plusy i minusy:

Plusy:
1. Niezwykle ciekawy temat
2. Powalająca warstwa sprzętowo-mundurowa.
3. Wykreowany klimat upadającej III Rzeszy
4. Gra aktorska, zdjęcia, scenografia
5. Sceny trafień czołgów, rykoszety
6. Realizm śmierci, brutalność i dosadność
6. Psychologia sceny w mieście

Minusy:
1) Scenariusz, maksymalnie naciągana historyjka o nowym członku załogi i wprost skandaliczna końcówka filmu
2) Wytrzymałość amerykańskiej załogi
3) wytrzymałość pancerza Shermana
4) Całkowite zignorowanie przez autorów taktyki działań wojsk pancernych
5) Nastawienie Niemców na samounicestwienie, ich „słabe” wyzkolenie
6) Komputerowe Mustangi
7) Patos

Reasumując: Wiadomo – dobre kino wojenne musi bilansować pomiędzy realizmem a wartką, „kinową” fabułą. Ideałem dla mnie jest tu „Szeregowiec Ryan”. „Furii” daleko do klimatu „O jeden most za daleko” czy humanizmu „Cienkiej czerwonej linii. Nie wzruszył mnie tak jak „Pokuta” czy „Bardzo długie zaręczyny” i nie oczarował jak „Listy z Iwo Jimy”. A sceny walki pancernej bardziej podobały mi się w „Kompanii Braci”. Na pewno nie znajdzie się w mojej pierwszej dziesiątce filmów wojennych. Ale jak tylko wyjdzie na DVD z pewnością kupię film i z chęcią oglądnę jeszcze raz i będę co jakiś czaszo niego wracał.
Na marginesie napiszę jeszcze o jednym. Bardzo boję się poparzenia. Tak w realnym życiu. Służba w broni pancernej jawi mi się jako coś przerażającego m.in. właśnie z uwagi na olbrzymie ryzyko takiego typu obrażeń, nie mówiąc już o klaustrofobicznym otoczeniu. Ten film spotęgował to wyobrażenie. Choć czołgi w swojej formie fascynują mnie, na samą myśl, że miałbym w czymś podobnym zginąć włosy jeżą mi się na… całym ciele. Na wojnie się umiera i cierpi. Ten film to pokazuje. Ale o tym już tak ładnie napisał powyżej Grześ.

Pozdrawiam, Olo
Awatar użytkownika
fw190
Posty: 40
Rejestracja: pt 19 lip, 2013 2:17 pm
Lokalizacja: 12 o'clock high
Kontakt:

Post autor: fw190 »

Czołem Panowie - przyleciałem trochę zamieszać na forum i wkurzyć mojego ulubionego Admina, który już wczoraj odgrażał się usuwaniem moich postów!

pancerniak ze mnie taki jak z koziej... To i oglądałem z przyjemnością. Pomijam już sceny typu strzelanie z piwnicy z karabinu do czołgu jak lufa drugiego właśnie w nas celuje. Tłumacze to sobie fanatyzmem lub strachem owego strzelającego. Pierwsza lampka zapaliła mi się podczas pojedynku z Tygrysem. Ja wiem, że on mniej ruchliwy, powolny, teren grząski, że tak się je okrążało, ale on wyglądał jakby Ci naziści zapomnieli jak się skręca czołgiem i obraca wieżę, natomiast Sherman robił to błyskawicznie (zdążono mnie pouczyć, że miał te wszystkie mechanizmy wieży sprawniejsze i działały szybciej, ale...). Koniec końców jak by mnie kto pytał i bym nie wiedział, to bym powiedział że Tygrys komputerowy był ;) No , ale dobra - niech im będzie - załoga była pijana, słabo wyszkolona (kto by im dał Tygrysa?), wsparcie które powinno tam być w sile choćby paru ludków gdzieś uciekło i skończyło się jak się skończyło. Zwycięstwo! Naziści zginęli. The best job I ever had!

No i mamy scenę końcową. Myślę sobie tak - ten batalion to był batalion... kucharzy SS i oni śpiewali piosenki o gotowaniu kiełbasy dla swych ziomków z pierwszej linii, a że szli do wielkiej kuchni polowej to praktyczni Niemcy nakazali obładowanie ich wszelkiej maści bronią do zabijania, w tym "zabijania" czołgów. Na fakt batalionu kucharzy wskazuje tusza tejże zbieraniny.

Dochodzimy do momentu zasadzki, która była niczego sobie - udamy, ze nas nie ma, oni podejdą my im klup w dziób i... w tym momencie z lewej flanki powinno wyskoczyć 15 Shermanów. Alternatywny pomysł to Thunderbolty wracające skądś tam i z kosiska po bombce, potem w drugim przelocie po rakiecie potem w trzecim z karabinów, pomachanie skrzydłami na do widzenia, załoga na dachu czołgu wiwatuje, tłuści kucharze uciekają po vaterlandzkich polach, wszyscy zadowoleni ;)

Niestety Brad Pitt za półcalówką czyni rzeź, a w ostatniej scenie widok z góry na stada nazistów rozwalonych niczym porozjeżdżane żaby.

No i nazista puszczający żywcem gościa, który ubił mu kilkudziesięciu kamaraten z którymi on jeszcze dzień wcześniej ziemniaki w kuchni polowej SS obierał i sznapsa popijał, bo jak wiadomo przy ziemniakach to wypić coś trzeba. Bosz...

PS

lece powiedzieć żonie, że znam człowieka, który był na planie filmu :P
per ardua ad astra
Awatar użytkownika
Schrek
Posty: 4381
Rejestracja: ndz 10 paź, 2004 7:46 pm
Lokalizacja: W drodze...

Post autor: Schrek »

Tak w skrócie, bo bym się powielał moja konkluzja jest następująca, Fury jestem najlepszym przykładem, że nawet dobry budżet i dbałość o szeroko pojęty "szpej" może nie wystarczyć, kiedy nie widać pracy konsultanta militarnego na etapie tworzenia scenariusza, na planie i co gorsza w post produkcji...
Będziesz draniu tak długo bił butami w ziemie,
aż ci koniec pikelhaubu z ziemi będzie sterczał
ODPOWIEDZ