I Wiceminister MSWojsk pisze:...pijaństwo oraz awanturowanie się w lokalach publicznych, czy też na ulicy. Wskazują one na to że młodsza kadra zawodowa nie zawsze i nie wszędzie stoi na właściwym poziomie i że istnieją jawne duże braki w jej wychowaniu.
Chodzącą encyklopedią tych spraw była moja rodzina ze strony mamy. Wszyscy oni mieszkali przed wojną w kamienicy czynszowej, której mój dziadek był budowniczym i właścicielem i miał umowę z bazą lotniczą w Radomiu, że będzie to kamienica przeznaczona na kwatery oficerskie tej bazy. Umowa była taka, że dziadek miał prawo zachować dla siebie jedno duże mieszkanie dla swojej rodziny, a reszta mieszkań miała być dla oficerów lotnictwa. Dziadek wyszedł na tej umowie jak Zabłocki na mydle, gdyż - jako patriota - nie zagwarantował sobie, co będzie wtedy, gdy oficerowie nie zechcą płacić za kwatery? Gdyby dziadek nie miał innych biznesów (był także sadownikiem i miał sklep spożywczy) to byłby bankrutem. Do kamienicy musiał dokładać właśnie z innych biznesów. A dlaczego? Ano dlatego, że na całą kamienicę czynsz płacił regularnie tylko JEDEN oficer z bazy lotniczej na Sadkowie. JEDEN! On jeden wiódł normalny żywot oficera, męża i ojca i był to człowiek nieprzeciętnej klasy, kultury, godności, jak wspomina go moja rodzina. Po prostu człowiek zjawiskowy, pięknie zadbany, pachnący, nie dotykający się do alkoholu. Jak szedł ulicą to robiło się ciszej, bo każdy chciał się napatrzeć na pięknego i szanującego się oficera - na oficera niczym żywcem wyjętego z narodowo-bogoojczyźnianej propagandy. Reszta z tej kamienicy to była jakaś mentalna dzicz. Cała reszta oficerów zajmowała się tylko dwoma rzeczami ‒ służbą wojskową tyle, ile trzeba w skali doby oraz chlaniem na umór. Z wyjątkiem tego jednego oficera nikt nigdy nie miał pieniędzy na czynsz, a wręcz przeciwnie ‒ oni chlali już pod zastaw czegokolwiek: galowych mundurów, broni białej, jakichś kosztowności itp. Nocy w tej kamienicy w zasadzie nie dawało się spokojnie przespać. Codziennie nachlane bractwo wracało na kwatery przez całą noc w atmosferze śpiewów i awantur.
I żeby nie było, że to tylko Radom to była jakaś alko-patologia. Mój tata już przed wojną kochał lotnictwo na tyle mocno, że rozróżniał przynajmniej podstawowe typy polskich samolotów wojskowych. A i mój dziadek ze strony taty był w LOPP, więc obaj coś się na tym znali. Niby w Radomiu funkcjonowała tylko Szkoła Podchorążych Rezerwy Lotnictwa, ale... Ja tego wytłumaczyć nie potrafię, bo nie jestem jakimś wybitnym specem lotnictwa wojskowego II RP, ale tata mi mówi, że P.7/P.11 też do Radomia przylatywały w ilościach nie pojedynczych, tylko całe formacje. Nie wiem, o co mogło chodzić (pewnie jakieś ćwiczenia), ale fanowi lotnictwa raczej wierzę. Więc pewnie chlało w tym Radomiu nie tylko bractwo ze wspomnianej SPRL, ale pewnie też i państwo „na występach gościnnych” z innych jednostek lotniczych.
Taki to był przedwojenny Radom. Oferta knajpiana była bardzo duża i bracia w wierze mieli tam naprawdę co robić na tym polu, a biznes tego typu przy wojsku idzie świetnie. A przy tym bracia w wierze mieli święty spokój i dobrą atmosferę. Obu moich dziadków (obaj z Radomia) wypytywałem o antysemityzm w tym mieście i obaj w zasadzie byli lekko oburzeni, że o to pytam. Obaj moi dziadkowie to byli (jak by ich dziś zdefiniowali „narodowcy”) „prawdziwi Polacy”, więc mam od nich głos naprawdę obiektywny. W Radomiu jakiegoś specjalnego antysemityzmu nie było, co najwyżej komuś się wyrwało słowo „żydzior”, no ale komu ono się wtedy nie wyrywało? Obaj moi „prawdziwie polscy” dziadkowie bardzo Żydów lubili i szanowali, obaj dziadkowie byli przed wojną biznesmenami i zawsze mi mówili jedno z całą mocą: „
Żyd nigdy mnie nie oszukał w interesach, a Polak zawsze kombinował, żeby gdzieś mnie wykiwać w jakiś sposób”. Tak więc w dobrej atmosferze społeczno-gospodarczej biznesy knajpiane szły dobrze, a wojo chlało na umór, bo umówmy się, że przedwojenny Radom to nie był „Paryż Wschodu” i w zasadzie co można było robić więcej po służbie, jeśli nie miało się jakichś szczególnych potrzeb intelektualnych? Funkcjonowało po prostu „Wódko pozwól żyć”, albo może raczej „Wódko pozwól latać”, bo cała ta historia, jaką ja znam, dotyczy wyłącznie oficerów lotnictwa. To co musiało się dziać w lądówce, skoro lotnictwo to elita? Za lądówkę nie wypowiadam się, ale też przecież było jej w Radomiu
pełno.
I dlatego wiecie braciaszkowie - co tu dużo gadać, gdy wybuchają okresowo afery medialne z pijanymi reko-kawalerzystami, czy innymi rekonstruktorami WP II RP to czy dzieje się w takim przypadku coś innego, niż działo się w historii? Oni po prostu superwiernie rekonstruują... :-) :-) :-) :-) :-) No robią chłopaki, co mogą, żeby były oddane realia z epoki, a społeczeństwo tego nie rozumie i się czepia... :-) :-) :-) :-) :-)
Hmmm... ;-)