Grohl pisze:Oczywiście, że najbardziej winni są Australijczycy, którzy nie powinni dać się tak zaskoczyć. I brawa dla Niemców, że udał im się fortel.
Tu możemy powiedzieć coś dobrego o polskich załogach, o których w Royal Navy z szacunkiem mówiono, iż nie ma szans na drugie pytanie "what ship?" Nasz okręty przy braku odpowiedzi po prostu otwierały ogień.
Inna rzecz, że polskie jednostki nawodne niewiele miały okazji, by prowadzić działania inspekcyjne na potencjalnych łamaczach blokady.
Grohl pisze:Dlatego zaskoczenie - owszem, ale czy można mówić tu o faktycznym pojedynku słabszego z silniejszym? Sydney stracił wszystkie swoje atuty (dobrze wytrącone przez Niemców) stąd też nic dziwnego, że Australijczycy dostali bęcki.
Pewnie: na tym dystansie to salwy słabszego
Kormorana odnosiły morderczy skutek.
Grohl pisze:A to się absolutnie zgadzam. Można by nawet rzec, że dawanie się odpędzać przez słabszego przeciwnika, to wręcz "narodowy sport" Włochów, choć także Niemcy i Japończycy kilka razy dawali się porobić. Jednak tutaj też dużą rolę odgrywała "góra", która bojąc się o swoje jednostki często mocno krępowała dowódców.
Tu wychodzi właśnie znaczenie tradycji bojowych we flocie i jej
esprit de corps. Trzeba bowiem przyznać, iż to flota japońska z tych państw Osi najdłużej, najczęściej stawała do boju. Włosi, choć na Morzu Śródziemnym dysponowali przewagą, uciekali, aż się kurzyło, a Niemcy... No tu głównie decyzyjność na szczeblach najwyższych krępowała jednostki, chociaż i duch bojowy pozostawał czasem sporo do życzenia. Nie wyobrażam sobie bowiem we flocie brytyjskiej czy japońskiej takich samozatopień czy wyrzucania się na brzeg.
Sebol pisze:
Faktycznie Australijczycy dali tutaj ciało bo zanim otworzyli ogień to zebrali chyba ponad 30 trafień od artylerii Kormorana. Zeznania niemieckich marynarzy wskazują również na fakt że Sydney podpływał do nich z nieobsadzoną artylerią, tzn. lufy dział nie były zwrócone przeciwko korsarzowi...
Fakt-ja rozumiem, że była to kontrola na morzu, ale przecież można było się spodziewać właśnie krążownika pomocniczego. Zachowanie podstawowych elementów czujności wybitnie tutaj zawiodło.
Sebol pisze:
A co do różnych ciekawych forteli, to chyba najsłynniejszy z początku wojny na morzu, Graf Spee mający przewagę salwy burtowej nad Ajaxem i Achillesem nie zaryzykował powtórnego starcia z tymi okrętami, pomimo że wcześniej na dobre załatwił Exetera. Podobno były kłopoty z maszynami i uszkodzenia powstałe przy pierwszym starciu i dlatego podjęto decyzje o wpłynięciu do portu, a potem samozatopieniu na wieść o posiłkach dla Anglików.
Niemcy tłumaczyli się tym, że dostali wiadomość jako by Rewon i Ark Royal zostały wysłane na pomoc okaleczonym lekkim krążownikom. Dodatkowo staruszek Cumberland też płynął na pomoc w zatopieniu, choć zapas węgla miał na wyczerpaniu i nie podjął by on żadnej próby pościgu za wychodzącym z portu Niemcem.
Uwielbiam bitwę u ujścia Rio de la Platy! To jeden z popisowych numerów krążowników, które w połączeniu z umiejętnym dowodzeniem i agresywną taktyką mogły zaszkodzić nawet wielkim jednostkom.
Co do
Grafa Spee, to cały jego owocny wypad pokazał jednak słabości konstrukcji, która nie dawała sobie rady z oceaniczną falą. Dodatkowo, uszkodzenia odniesione w boju z eskadrą komodora Harwooda, ograniczyły prędkość niemieckiego okrętu.
Nie mniej, nadal dysponował on całością artylerii głównej, która nawet bez całego zapasu amunicji, stanowiła broń umożliwiającą przedarcie się przez linię złożoną z jednego ciężkiego i de facto już wtedy półtora lekkiego krążownika Royal Navy.
Jestem zdania, że komandor Langsdorf powinien próbować wyjścia na Atlantyk i ukrycia się na jego niepokrytych jeszcze w 1939 roku lotnictwem przestrzeniach.
HMS
Cumberland natomiast przerwał czyszczenie kotłów w Port Stanley, ale aż tak stary, by być węglem opalanym, to on jeszcze nie był ;)
Sebol pisze:
Choć i Anglicy nie byli lepsi, wysłanie Prince of Wales oraz Repulse do odparcia desantu japońskiego na Singapur bez zagwarantowania osłony z powietrza... no właśnie wynik znamy...
Mimo, iż już po własnych sukcesach odniesionych przez archaiczne maszyny Fleet Air Arm w Norwegii, w boju z
Bismarckiem czy po ataku na Tarent, Brytyjczycy dali się załatwić właśnie przez samoloty. Było to szok chyba nawet większy, niż sam upadek Singapuru. Wszakże, mimo nadchodzącej ery lotniskowców, nadal strata okrętu liniowego wiązała się z ogromnym spadkiem prestiżu. O gigantycznych ofiarach w ludziach nie wspominając.
Hit first. Hit hard. Keep on hitting.